- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
16 grudnia 2010, 18:35
Piszę, bo dręczy mnie pewna sprawa, a nie mogę o tym porozmawiać z nikim, oprócz mojej mamy.
Otóż od ponad 7 miesięcy mam chłopaka. Jest to najlepszy
człowiek, jakiego w życiu spotkałam. Gatunek faceta, co do którego byłam pewna,
że dawno wyginął, jeśli w ogóle kiedykolwiek istniał. Problemy takie jak
zdrada, kłamstwa, złe traktowanie,
egoizm, nie okazywanie uczuć czy cokolwiek takiego to dla mnie czysta
abstrakcja. Nie dotyczy mnie to w najmniejszym stopniu. Mój chłopak jest czuły,
opiekuńczy i bardzo do mnie przywiązany. Ufam mu w stu procentach i wiem, że
zawsze mogę na niego liczyć. Wyznaje mi miłość sto razy dziennie, a ja zwykle
odwzajemniam mu się tym samym. Problem polega na tym, że nie jestem pewna, czy
mówię prawdę.
Owszem jest mi z nim dobrze. Lubię spędzać z nim czas, rozmawiać itd. Ale czasem męczy mnie jego towarzystwo, mam ochotę np. robić coś innego, niż spotkać się z nim, nie jest dla mnie całym światem, nie jest zawsze na pierwszym miejscu, a przede wszystkim nie czuję tego, co zawsze uważałam za miłość. Takiego „och” trudnego do określenia. Poza tym zdecydowanie za często wracam myślami do pewnej osoby, która niegdyś była mi bardzo bliska. Obecnie widuję się z tą osobą dość rzadko, głównie na imprezach u wspólnych znajomych, ale za każdym razem czuję, że to, co kiedyś nas łączyło nie umarło. Nie to, że myślę o nim w kategoriach związku. To bardzo trudny człowiek i wielokrotnie przez niego płakałam. I wiem, że nie zmienił się ani odrobinę. Ale fakt faktem myślę o nim. Wiem, że to właśnie było to sławetne „och” i zastanawiam się dlaczego nie czuję tego do mojego obecnego faceta, choć obiektywnie jest tysiąc razy lepszym materiałem na męża, niż tamten. Nie rozmawialiśmy jeszcze o wspólnej przyszłości. Ale wiem, że rozważa taką możliwość i któregoś dnia oświadczy mi się. Nie wiem co wtedy zrobię.
Nachodzą mnie takie myśli, ponieważ czuję, że powoli nadchodzi czas kiedy będę musiała zdecydować się jak chcę żeby wyglądało moje życie. Zawsze myślałam, że miłość to wielka fascynacja, ciągłe emocje, wzloty i upadki. Ale może w szarej codzienności ważne są właśnie takie przyziemne rzeczy, jak to, że zawsze możesz na kogoś liczyć, ufać mu i być po prostu, tak na spokojnie- szczęśliwa?
16 grudnia 2010, 18:40
16 grudnia 2010, 18:57
16 grudnia 2010, 19:09
16 grudnia 2010, 19:25
16 grudnia 2010, 21:37
16 grudnia 2010, 23:13
17 grudnia 2010, 14:27
17 grudnia 2010, 19:29
Edytowany przez diamondEyesAngel 18 grudnia 2010, 00:34
20 grudnia 2010, 00:41
Dziką... oj nieee, to ostatnia rzecz, jaką możnaby o nim powiedzieć. Bardziej, niż lwa przypomina owieczkę. Ale z kolei lew zagryzłby mnie, albo ja jego. W każdym razie żadne by z tego nie wyszło bez szwanku.
Apropos tego spotykania- nie spotykam się z nim codziennie. Ale dla mnie to i tak zbyt często. Już mu mówiłam, że czuję się nieco osaczona, że potrzebuję więcej tylko mojej przestrzeni itd. Ale póki co kiepsko wychodzi odpoczywanie od siebie. A z resztą, czy to jest właściwy sposób? Przecież jeśli zamieszkalibyśmy kiedyś razem to byłby przy mnie 24/7. Chyba bym ocipiała...
Co do tej osoby, którą powinnam wywalić z serca. Bardzo chętnie. TYLKO JAK? Skoro nie pomogło długie nie spotykanie się (prawie rok), miliardy prób nie myślenia o nim, a przede wszystkim to, w jaki sposób swego czasu mnie potraktował, to naprawdę nie wiem co mogę jeszcze zrobić. Nie chcę aby już zawsze tkwił gdzieś w kącie mojego umysłu, ale w żaden sposób nie potrafię go stamtąd wykopać.
Edytowany przez LuluPodMostem 20 grudnia 2010, 00:43