Temat: Jak zapomnieć.. Czyli wyrwa w sercu...

No właśnie jak... Rozstaliśmy się juz ponad 5 miesiecy temu.. Przed Bożym Narodzeniem, a ja? Dalej pamietam, dalej cichutko płacze po kątakch i dalej nie mogę sie z tym pogodzić. To nie jest tak, że nic innego nie robie tylko użalam sie nad sobą.. Pracuje, studiuje, spotykam sie z przyjaciółmi, chodze na randki, na fitness, był nawet jakis seks, ale... Wszedzie i z każdym czuje sie "nie na miejscu". 


Na początku był koszmar, pomimo że nasz zwiazek należał do tych cieżkich, byłąm świecie przekonana że to facet na całe życie, z tego co sie dowiedziałam, on też tak sądził, tak sądzili nasi przyjaciele, rodzina.  Po rozstaniu załamałam sie, płakałam, w  srodku nocy budziłąm sie przerażona tym, że nie ma go na łózku obok, wyprowadzkę pamietam jak przez mgłę, jako koszmar.  Nigdy tak bardzo nie cierpiałam po rozstaniu, ale też chyba nigdy tak bardzo nie kochałam. On w sylwestra zadzwonił z życzeniami, jednocześnie prosząc, wprost błagajac żebym z nikim sie nie przespała, a nawet jeśli to żebym mu o tym nie mówiła bo on tego nie przeżyje, mówiłam mu że przecież powinien wiedzieć, że to on jest najważniejszy.... no ale nie rozumiał. W święta pisał mi że mysłał że to jest to, że to najsmutniejsze boże narodzenie, że wierzył, że razem założymy rodzine... Ale w sumie  nic z tego nie wyszło...

Rozstanie nastapiło po rocznym, dosć burzliwym zwiazku, on upierał sie na to żebysmy nadal utrzymywali kontakt, po co? Hmm teraz tłumacze sobie tym że chciał się "wybielić", że dzieki temu uznał że "skoro ona nadal chce ze mną rozmawiac, to chyba znaczy że jej nie skrzywidziłem" a skrzywdził jak cholera, połamał serce na kawałki. 

Ciągłe utrzymywanie kontaktu tylko komplikowało sprawe, słuchałam o remoncie mieszkania, mieszkania w którym mielismy mieszkać, zakładac rodzine, kochać się, dowiedziałam się że sie z kims spotyka, żyłam jego problemami, a on w pewnym sensie moimi, oszkiwałam siebie i innych że nic nie czuje, moja mama stwierdzila ze dalej czuje sie jakbysmy byli parą, mówiła do niego per zięciu, utrzymywali stały kontakt. Umawialiśmy sie na spotkania, które on potem odwoływał, sotkalismy sie kiedy naprawiał mój komputer, był tak blisko, ale jednocześnie tak cholernie daleko....A mi na szyi zaciskał sie powoli sznur...

Wygadało to tak, az do poprzedniego piątku. Wracałam w nocy z imprezy, przez dzielnice w ktorej razem mieszkalismy, a potem przez tą w której sie poznalismy. Napisałam mu smsa, że jestem w X, że wspominam  wspolne chwile, uciekajace tramwaje (co łączyło sie ze spaniem u niego), nasze najlepsze chwile. Odpisał, pisalismy do 4 nad ranem, z mocnym podtekstem, nawet lekko flirtując, wysłał mi zdjęcie swojego łóżka, mówiac o nim w kontekscie moich fantazji, o wspolnych posiłkach, droczylismy sie, w końcu poszlismy spać. W sobote, niedziele - cisza. W poniedziałek rozmawialismy na gg. Dowiedziałam się że... w sobote, gdzie w piatek mówił, że czeka go ciezki dzień pełen remontu, był na obiedzie z "kimś kogo nie znasz ale przecież ty też sie z kimś spotykałaś". Poczułam sie jakbym dostała w twarz z pięsci od Gołoty. Następnie zapytał mnie czy nie wpadłabym do niego w czwartek przed świetami pomóc mu ogarnąć wypieki na świeta, zgodziłam się, znowu iskierka nadzieji, tylko po to żeby w środe ją zgasił, twierdząc że jednak nie możemy sie spotkac, bo ktoś tam przyjeżdza i będą montować kuchnie. Popłakałam się. Pierwszy raz od dość dawna... I uznałam, że coś z tą znajomoscią trzeba zrobić bo tak dalej być nie może...

W czwartek napisałam mu smsa. Że zbliżają się moje urodziny, kolejne swieta ( Boże narodzenie pamietam jak przez mgłę bo głównie płakałam). Że niechce kolejnych świat płakać, a kolejnego roku życia rozpoczynać rozsypana. Że tęsknie, że dalej go pragnę, że jestem bardzo zmęczona, że z całego serca życzę mu szczęscia, ale.. .ale ze jeśli nie mogę być cześcią tego szczescia, nie chce też ogladać go z boku, że jeżeli jest szczesliwszy beze mnie niz ze mną, to ja już nie chce kontynuować tej znajomości, ze ja mam kolegów, przyjacioł, ale dla niego przeznaczyłam kiedys inną rolę i nie umiem tej roli zmienić, że przy żadnym innym facecie nie czułam sie tak "na miejscu" jak przy nim... Napisał tylko że sms koszmarnie długi i nie wie kidy go przeczytam, odpisałam, że nie ważne kiedy byle go przeczytał. 


Od tamtej pory cisza. Wiem co to oznacza. Że nie chce, że nie kocha... I ,że zdecydował się urwać tę znajomość. A ja? Czuje pustkę, cholerną, bolesną, dziure, wyrwe w sercu. Już nie płacze, nie rozpaczam, nie chce błagać. Po prostu czuje taką jakąś niemoc, bezsilnosć. Wiem, że ta wiadomosć byłą dobra, że lepiej kontaktów nie utrzymywać niż mieć "namiastkę ukochanej osoby". Ale mam dziwne wrażenie, że już nikogo tak nie pokocham, że w moim życiu ktoś zrobił wielką wyrwę. Pusktkę.. Jak zapomnieć? Jak odżyć? Jak zacząć widzieć świat kolorowo? Co robić... Tak bardzo chcialabym z nim być, ale wiem że nic na silę.. On wyraźnie podjął decyzje... Skasowałam numer, gg, zrobiłam go dla siebie niewidocznym na fb, ale... z serca usunąć się nie da...

dwa pytania:
-nie byliście razem od przed świąt więc jakim prawem dzwoni do Ciebie w Sylwestra i mówi Ci, ze nie możesz się z nikim spotykać/spać? co mu do tego? przecież on też sie z kimś spotyka - to jemu wolno a Tobie nie? przecież jesteś wolna.
-z jakiego powodu w zasadzie się rozstaliście? piszesz o "burzliwym związku". tzn? 
po prostu przestał Cię kochać? 

FabriFibra napisał(a):

Nigdy nie zrozumiem kobiet które tak histeryzują po rozstaniu ... nie potrafię.

Może dlatego, że nie byłaś w takiej sytuacji. Jeśli się kogoś kocha i nagle następuje rozstanie to nie ma siły, że zapomni się  facecie w kilka dni.

Kalifornijska napisał(a):

FabriFibra napisał(a):

Nigdy nie zrozumiem kobiet które tak histeryzują po rozstaniu ... nie potrafię.
Może dlatego, że nie byłaś w takiej sytuacji. Jeśli się kogoś kocha i nagle następuje rozstanie to nie ma siły, że zapomni się  facecie w kilka dni.

Byłam. Było mi przykro, wiadomo, kilka lat związku ale trwało to tydzień może półtora. A autorka od kilku miesięcy płacze po kątach. Czy to jej w czymś pomaga albo przynosi ulgę? Nie. Czy to cokolwiek zmieni? Nie. Czy to jej szkodzi? Jak najbardziej. Od takiej rozpaczy szybciej robią się zmarchy.

Pasek wagi

FabriFibra napisał(a):

Kalifornijska napisał(a):

FabriFibra napisał(a):

Nigdy nie zrozumiem kobiet które tak histeryzują po rozstaniu ... nie potrafię.
Może dlatego, że nie byłaś w takiej sytuacji. Jeśli się kogoś kocha i nagle następuje rozstanie to nie ma siły, że zapomni się  facecie w kilka dni.
Byłam. Było mi przykro, wiadomo, kilka lat związku ale trwało to tydzień może półtora. A autorka od kilku miesięcy płacze po kątach. Czy to jej w czymś pomaga albo przynosi ulgę? Nie. Czy to cokolwiek zmieni? Nie. Czy to jej szkodzi? Jak najbardziej. Od takiej rozpaczy szybciej robią się zmarchy.

Pomagać na pewno nie pomaga. Dlatego jak już napisałam trzeba z takimi od razu zrywać kontakt.

akitaa napisał(a):

dwa pytania:-nie byliście razem od przed świąt więc jakim prawem dzwoni do Ciebie w Sylwestra i mówi Ci, ze nie możesz się z nikim spotykać/spać? co mu do tego? przecież on też sie z kimś spotyka - to jemu wolno a Tobie nie? przecież jesteś wolna.-z jakiego powodu w zasadzie się rozstaliście? piszesz o "burzliwym związku". tzn? po prostu przestał Cię kochać? 

Nie mam pojęcia... na początku zobaczyłam w tym nadzieje na powrót, ale widac nie o to chodziło.. Burzliwy związek, hmm ja stawałam na rzęsach żeby było dobrze, on sie odsuwal, był nie czuły, zamknięty, generlaniedłuuuuga historia... umnie kłotnie wyglądały tak że pokrzyczałam i mogłam uprawiać seks a on dusił w sobie złość.... Także chyba za bardzo nie pasowalismy do siebie...

No i doczekałam sie czego chciałam, napisał dziś do mnie, z głupia frant, czy wróciłam do domu, potem jak zwykle opowiadał o remoncie, o tym że chciałby spróbować torta który robiłam na urodziny itp. Zapytałam się wiec czy przeczytał smsa którego mu napsiałam, i w tym momencie sie zaczeło. Zaczął mnie atakować, że co ja sobie myślę, czy sądze ze po 5 miesiącach od rozstania wrócimy do siebie i będzie super i ekstra, czy po tym jak zmarnowałam mu pół roku życia, wiecznymi awanturami, fochami i nie odzywaniem sie (ON...?)  że licze na cokolwiek, usłyszałam, że chyba zwariowałam, że mam sie zająć sobą, że utrzymywał ze mną kontakt Z GRZECZNOŚCI, bo przecież "ZAWSZE MOŻNA CZEGOŚ POTRZEBOWAĆ I WTEDY DOBRZE MIEĆ SIE DO KOGO ZWRÓCIĆ".  Na koniec wykrzyczał mi, że chyba jestem niepoważna i problematyczna i że w takim razie on będzie ograniczał ze mną kontakt bo jestem pieprznięta...

Czuje sie jakby mnie ktoś obuchem w głowe zdzielił... Co za gnojek...

Identycznie postąpił ze mą facet z którym się spotykałam, jak wcześniej pisałam. Gdy przyszło co do czego i mu napisałam prośbe w sprawie spotkania,bo chciałam wiedzieć na czym stoje to wyjechał mi z tekstem "co ty myślisz, że ja nie mam własnego życia i będę na każde twoje zawołanie" potem jeszcze zapytał, czy jestem w pełni zdrowa psychicznie. Mimo, że on mi cały czas głowe zawracał i pierwszy pisał, a poprosiłam go o spotkanie pierwszy raz, b wcześniej to on proponował.

Odpuść go sobie, zobacz jak Cię potraktował, jakbyś była dla niego nikim. Taka jest prawda niestety. Skoro jest taki mądry to niech spierdala a nie zawraca Ci głowe! Olej go, pokaż , że Ci nie zależy. On po jakimś czasie będzie tego żałował ale wtedy będzie już za późno.

Wiem o tym ,wylał mi idealnie otrzeźwiający kubeł zimnej wody na głowe. Przyspieszył proces zapominania o baaaardzo długi czas...

Tylko zastanawiam się po co Ci głowe zawracał, po co pisał Ci o remoncie itp. 

Chyba nigdy nie zrozumiem facetów.

Nie mam zielonego pojecia.... Po co byłam na bieżąco z remontem, po co pisał mi jakiś czas temu że chciałby sie ze mną kochac, po co dzisiaij zapytał czy mocno go w swieta u mnie w domu obgadywalismy, i po co pisał że widział zdjęcie torta który zrobiłam na urodziny i że bardzo załuje że "nie załapał sie na kawałek", skoro jestem taką wariatką już dawno powinien uciec...

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.