Przeżywałam to samo na podobnym etapie związku ale u mnie nie teściowa była problemem (ona akurat była wspaniała) tylko właśnie facet. Połowa sprzeczek i kłótni dotyczyła tego,że on chcę w sypialni trójkąt z drugą kobietą a ja zła niedobra uważam,że sypialnia to miejsce dla dwojga bo więcej to już tłum, druga połowa dotyczyła tego,że byłam "chorobliwie zazdrosna" kiedy wściekałam się o to,że jedna czy dwie koleżanki z miasta w którym studiował zaocznie w tygodniu pisały mu sms'y o tym jak za nim tęsknią,zwracały się do niego "słonko, skarbie, kochanie" , a także o to,że jego zdaniem powinien móc iść z koleżanką (tym razem miejscową) do kina, na piwo, na kolację - sam na sam i ja nie powinnam mieć o to pretensji.
Potem jakieś dziwne akcje za moimi plecami, do tego stopnia,że nawet moi rodzice zaczęli zauważać, że on chyba ma coś na sumieniu a on nigdy przenigdy nie poczuwał się do tego,żeby coś naprawiać. On nie próbował nic zmienić poza moim podejściem aż w końcu kiedy pojechałam na kilka dni do rodziców stało się. Zadzwoniłam jednego dnia wieczorem jak zawsze zapytać co słychać, jak sobie radzi sam w domu itd itp....usłyszałam,że dobrze, że lepiej mu beze mnie, że mam nie wracać do domu a pierścionek mogę zatrzymać.
Kiedy pojechałam do domu, chociaż wyjaśnić - już nie mogłam wejść do środka, nie otworzył,zagroził,że wezwie policję jak nie odejdę(umowa najmu była na niego) a przez drzwi słyszałam jego przyciszony głos i damski śmiech.
Powlekłam się na dworzec PKP, tam przesiedziałam noc wśród bezdomnych, bo nie miałam już pieniędzy na jakiś nocleg. Wtedy już nawet nie płakałam. Zadzwonił do mnie tej nocy i powiedział "Mogliśmy zostać przyjaciółmi, ale swoim przyjazdem wszystko zepsułaś"...zaczęłam się śmiać, bo tego już było za wiele ..i odpowiedziałam mu tylko ,że on nigdy nie był moim przyjacielem a teraz to już nawet nie zasługuje,żeby go nienawidzić i że jest mi zupełnie obojętny. Rozłączyłam się i wyłączyłam telefon.
Dochodziłam do siebie 3 miesiące. W międzyczasie przywiózł mi moje rzeczy. W workach na śmieci, wszystko razem...cukierniczka z cukrem, wrzucona do worka razem z ubraniami i bielizną a na to wszystko otwarta butelka balsamu do ciała. To było straszne a ja sama byłam sobie winna. To,że on był egoistą i po prostu złym człowiekiem widziałam już wcześniej, ale chciałam ratować wszystko " bo mieszkaliśmy razem", "bo zaręczeni byliśmy".
On do samego końca mówił,że chce ze mną być,że wszystko chce układać a ja wierzyłam jego słowom zamiast swoim oczom i uszom.
Doszłam do siebie po tym wszystkim i jestem teraz silniejsza. Dzisiaj zwyczajnie bym odeszła i taka też jest moja rada dla Ciebie.
Odejdź i nigdy nie oglądaj się za siebie, na to co on mówi, robi i czuje.
Jeżeli będzie naprawdę chciał wszystko naprawić i odbudować to stanie na głowie,żeby przekonać Cię do jeszcze jednej szansy i będzie wiedział gdzie Cię znaleźć (w dobie internetu to nietrudne)