Nigdy nie myślałam, że znajdę się w takim położeniu...
Poznałam go, gdy był w Polsce na delegacji z pracy... Był tu przez ponad miesiąc. Gdy go zobaczyłam, od razu wiedziałam, że chcę czegoś więcej, poczułam to COŚ. Wiedziałam, że on też chce, po prostu to wiedziałam. Zaproponował spotkanie i od tamtej pory byliśmy nierozłączni. Ten miesiąc był bardzo intensywny, ale co w tym najciekawsze nie poszliśmy ze sobą do łóżka. Kontakt fizyczny skończył się na pocałunkach i przytulaniu. Nasze spotkania były takie... metafizyczne, nie wiem nawet jak to opisać. Na początku bałam się, czy jemu nie chodzi o to, żeby "przelecieć głupią Polkę na delegacji", ale on nawet nie próbował. Byliśmy ze sobą większość nocy z tego miesiąca i praktycznie wszystkie przegadaliśmy do białego rana, nigdy nie czułam takiej bliskości dusz jak z nim. Zakochałam się po uszy. Gdy musiał wyjeżdżać oboje płakaliśmy. Teraz nie radzę sobie z tęsknotą, po prostu usycham i nie rozumiem jak to możliwe w stosunku do człowieka, którego znam ponad miesiąc. Nie mogę spać po nocach. Brakuje mi jego obecności. Strasznie mnie dołuje, że dzieli nas prawie 3000km. Zaczynam się już nawet zastanawiać, czy nie rzucić wszystkiego i do niego nie pojechać... To strasznie nieracjonalne, wiem, ale naprawdę jestem gotowa to teraz zrobić. On proponuje mi to praktycznie ciągle, co nie ułatwia mojej sytuacji. Będziemy się widzieć w maju, gdy on znów będzie w Polsce i mamy wtedy podjąć decyzję co dalej... A teraz praktycznie w każdej chwili piszemy do siebie, a wieczorami nie schodzimy ze skypa, wczoraj np. rozmawialiśmy od 20 do 1 w nocy. I tak ciężko się było rozłączyć.
Dziewczyny, co wy byście zrobiły na moim miejscu?
jechać?
czekać?
jeśli tak, to jak zabić tą cholerną tęsknotę?
jestem strasznie zdołowana...