- Dołączył: 2012-04-17
- Miasto: Łódź
- Liczba postów: 1151
20 listopada 2012, 19:02
Na początku zaznaczę, że nie jestem osobą, która lubi się zwierzać... Przez internet, pisząc w pewien sposób anonimowo, zwracając się do osób, których nie znam, przychodzi mi to z większą łatwością... Mam nadzieję, że w jakiś sposób może mi doradzicie.
Więc...
Znamy się od dziecka. Mieszkałyśmy w jednej miejscowości, byłyśmy sąsiadkami. Spotykałyśmy się codziennie, jako dzieci na zabawie, jako nastolatki na rozmowach, zwierzeniach... Taka 'książkowa przyjaźń', ale jednocześnie bardzo wyjątkowa relacja. Mamy/miałyśmy te same poglądy na wiele spraw, podobnie patrzyłyśmy na życie. Jesteśmy/byłyśmy dziewczynami bardzo otwartymi, lubiącymi imprezy, zabawę.
Jakieś 2,5 roku temu, mniej wiecej w tym samym czasie poznałyśmy nowych ludzi, wśród nich swoich "chłopaków". Oni znali się wcześniej, bardzo dobrze dogadywali etc. Spędzaliśmy razem czas, wyjeżdżaliśmy w czwórkę itp. Było naprawdę bardzo dobrze. Nie do końca wiem, jak to ująć, ale... Byłyśmy z nimi, ale zawsze siebie traktowałyśmy tak, jakby nikt innny, "ważniejszy" nie pojawił się w naszych życiach. W moim związku zawsze układało się w miarę ok, u nich nie zawsze. Wielokrotnie ją zranił, ona go zostawiała (ja wspierałam ją w tej decyzji, bo bywało, że naprawdę traktował ją, jak swoją własność, zdradzał, etc. mimo tego, że zawsze mogła liczyć na moją pomoc, wsparcie, mówiła mi, że rozumie, że to toksyczna relacja), ale ZAWSZE wracała. Ja nie potępiałam jej decyzji, ale myślałam swoje, czułam się trochę dziwnie, kiedy wieczorem długo rozmawiałyśmy, ona mówiła mi, że na pewno do niego nie wróci itp. a rano już dawała mu drugą szansę.. Tak jakby miała w czterech literkach moje rady. Nie skarżyłam się przecież, choć nie do końca to rozumiałam, ponieważ ona, hm... również czasem dopuszczała się małych przekrętów z związku :p spotykała się czasem z innymi facetami, poznawała nowych - oczywiście w tajemnicy przed nim. Traktowała go tak trochę na zasadzie "dopóki ktos lepszy się nie trafi"...
Ogólnie rzecz biorąc - traktowała życie, a w tym i tego chłopaka z dużym przymrużeniem oka, egzystencja na zasadzie 'jakby jutra miało nie być'. Ja nie jestem aż tak spontaniczna, ale nigdy nie przesadzała, wszystko było w porządku.
Wydarzenia, które opisałam wyżej zakończyły się moze... jakiś rok temu, może pół, ponieważ nie wiem dlaczego, ale ona.. zupelnie się zmieniła, nawet nie wiem kiedy... Chłopak od 'popychadła' stał się nagle jej ukochanym Misiem (zresztą on w stosunku do niej też chyba zmienił się na lepsze). Nie ma teraz już żadnych wad, jest kochany, miły, najlepszy na świecie... Widzą się codziennie, ona potrafi nie odzywać się do mnie kilka tygodni, bo... widocznie nie odczuwa takiej potrzeby. Ja rozumiem, gdyby ona np. cały tydzień pracowała, miała 1 dzień w tygodniu wolny.. Okej, wtedy mogłabym to jakoś przełknąć (chociaż ja na pewno bym sie tak nie zachowała, bo skoro się z kimś przyjaźnię, to potzrebuje kontaktu z ta osoba), ale ona ma dużo wolnego czasu, z chłopakiem spotyka się codziennie, plus weekendy (to nie to, że jestem zazdrosna, po prostu wcześniej oni też często się widywali w dwójke, ale robiliśmy sobie czasem jakieś wypady w czwórkę...nawet jak jeszcze chodziła do szkoły i nie chciało jej się iść na lekcje przychodziła do mnie, albo dzwoniła, żebyśmy jechały gdzieś na piwo, cokolwiek..a teraz? zero kontaktu. Liczy się tylko chłopak, jeśli on nie może się spotkać, bo np. pracuje, następuje wielka obraza stanu, jeśli on nie przyjedzie, ona z kimś innym nie wyjdzie. Ostatnio miałam w życiu sporo zawirowań, począwszy od poważnych problemów w związku (rozstaliśmy się), aż po śmierć bliskiego mi członka rodziny. Ona nie zaproponowała wtedy nawet spotkanie... W chwili, gdy poinformowałam ją o tym drugim fakcie,napisała mi tylko smsa, że wspólczuje, nawet nie zaproponowała spotkania.. Ba, nie zapytała czy przyjść na pogrzeb (fakt, ona nie znała tej osoby, ale to chyba niewiele zmienia). Po owym pogrzebie zostałam tak naprawdę sama... Weekendy, które ona spędzała na imprezach z chłopakiem, ja spędzałam sama w domu, z nastrojem o jakim wspominac nie muszę... Któregoś dnia, a może tygodnia póżniej kiedy się spotkałysmy (dodać musze, ze teraz, jak juz sie z nia spotykam to tylko w trójkę, pogadać mamy czas tylko, jak tamten wyjdzie do łazienki (?)) powiedziałam jej szczerze (oczywiście nie wszystko, co mi leżało na sercu), że było mi przykro, zostawiła mnie samą tak naprawdę.. Ona mi na to, że rzeczywiście MOŻE MOGŁA ZAPROPONOWAĆ to i owo, ale że tak czy owak, to bardziej moja wina, bo jesli chciałam porozmawiać, to mogłam zadzwonić... Nie wiem już co robić.. Cholernie boli mnie ta sytuacja... Nawet gdybym chciała puścić w niepamięć pewne zdarzenia, to nie mogę o tym zapomnieć, o tym, jak bardzo mnie zawiodła. Chodzi mi szczególnie o ten ostatni czas, tak kiepski w moim życiu.. Kiedy dla niej, od wsparcia 'przyjaciółki' ważniejsza była -enta impreza, na które chodzą co tydzień... Nie jestem zazdrosna o chłopaka, to nie to... Gdyby tak było, to miałabym z tym problem od samego poczatku... Chodzi raczej o to wielki żal, jak do niej mam... Chłopak, o którym kiedyś mi opowiadała, powierzała tajemnice, znałam chyba wszystkie jego WADY i zalety, teraz stał się dla niej jakby ideałem... W ogóle już nic mi nie mówi.. A już coś 'złego' na ukochanego? Nigdy w życiu! Głupia sytuacja sprzed kilku tygodni - nie miałam kluczy, żeby wejść do domu (skopmlikowana historia), łaziłam więc bez celu po mieście, było wtedy cholernie zimno... Spotkałam wtedy ich, przyjechali i pojechali po 5 minutach do niej do domu, bo miała akurat wolną chatę.. Wiedziała, że jest hm..niesprzyjająca aura, a ja nie wiem co ze sobą zrobić.. Mimo wszystko, miała mnie w nosie... Nie mówię, że chciałam im się wpierdzielić na randkę, no, ale ludzie... Bardzo mnie męczy ta sytuacja.
Próbowałam z nią rozmawiać, ale powiedziała, że jej zmiana zachowania (w stosunku do chłopaka) wzięła się stąd, że postawiła po prostu na 100% się zaangażować, żeby zobaczyć 'jak to będzie'.
Nie wiem co mam myśleć, dla mnie jest to wszystko jakieś dziwne... Długo czekałam, myślałam, że jest zaślepiona miłością, ale to już trwa tak długo...
Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale musiałam się wygadać... Jakoś nikt nie potarfi udzielić mu konstruktywnej rady...
Wiem, że rozmowa jest dobrym wyjściem, ale jak napisałam wcześniej, ona w ogóle nie widzi chyba z miany w swoim zachowaniu...
Nie proszę Was o złoty środek, bo takiego chyba nie ma, ale macie może jakieś rady/podobne doświadczenia?
Nie chce rezygnować z tej przyjaźni... Dopóki to, co nas łączy, można by nazwać jeszcze przyjaźnią.