25 października 2012, 22:03
Już od na prawdę wieeelu miesiecy zastanawiam się,czy odejść od niego...I nie chodzi tu o to,że raz zachował się jak świnia i mam na niego focha...Jak świnia zachowuje się każdego dnia i niejednokrotnie mogliście to sobie poczytać w moim pamietniku..
A odkąd urodził nam się synek,jest jeszcze gorzej...Przestał kompletnie się starać,kompletnie mnie zauważać,mówić cokolwiek co jest przychylne czy miłe..Jak się go pytam czy smakuje ci obiad,to tylko burknie,ze tak...sam w życiu nie powie...ale nie daj B. niech no mi obiad nie wyjdzie(co się zdarza rzadko bo ponoć świetnie gotuję),to da mi to bardzo dobitnie i boleśnie odczuć...nie pocieszy,ze następnym razem mi się uda,tylko podniesionym głosem oznajmia-nie będę tego jadł!!!
A jak zachoruję to jest dopiero dramat...jakiś czas temu tak mnie coś ścieło...wymiotowałam,wszystko mnie bolało,gorączka wysoka,dreszcze,zawroty głowy....ledwo mogłam usiasć,przewracałam się wstając,byłam słaba i sama nie wiedziałam co mi jest.Nie było mowy abym zajęła się małym,byłam nieobecna świadomością.To co usłyszałam?
"Kurwa to co ja ci poradzę?Nie wezmę wolnego bo rozworzę ludzi".Obdzwonił swoją mamę,szefową(bardzo dobrze żyjemy z nią).Kuzynkę i sama nie wiem kogo jeszcze aby tylko ktoś mnie zabrał do lekarza...
On przecież nie mógł wziąć wolnego bo by tam umarli bez niego...wystarczyłoby tylko aby rano ludzi porozwoził do pracy,a po 17 ich porozwoził do domu...to jakieś 30-40 minut max,jakoś bym się małym zajęła przez tak krótki czas...
W końcu i jego brat i kuzynka pomogli mi się dowlec do lekarza a jego mam zajęła sie w tym czasie naszym dzieckiem....
Chwała mu za to,że mama się zlitowałą bo on sam przecież był niezastąpiony w pracy...ciekawe co by zrobili gdyby jemu samemu coś się stało i nie mógł by ich nawet rozwieść...bidulki:/
O urlopie nie ma mowy bo to taki przykładny pracownik jest i woli wziąć za urlop pieniądze,niż spędzić z nami choćby jeden dzień...
Każdy nasz dzień wygląda tak samo...Ja z dzieckiem w domu,każdego dnia muszę pozamiatać podłogi bo w tych naszych 40 metrach kwadratowych to się tak cholernie szybko syfi,ze to bania mała...wszystko na kupie to nie dziwne...
Każdego dnia muszę myć naczynia,zrobić obiad iść z małym na dwór...a jak czegoś nie zrobię bo nie miałam na to czasu/siły/ochoty,to usłyszę,ze jestem brudasem i że jeszcze tylko tu brakuje nasrać na środku...no taki pedancik mi się trafił do cholery..
Hrabia po pracy to jak każdy facet przecież ogrooooomnie zmęczony i zasługuje na:postawiony obiadek pod nos z moim uśmiechem na ustach bo przecież to dla mnie nagroda...czy smakuje to nie usłyszysz ewentualnie,że nie dobre to usłyszysz dobitnie...Potem sobie siada na laptopa i po internecie buszuje...Allegro,Odkrywca,WP,Onet i wszystkie inne bzdety...
Słowem sie nie mogę odezwać bo usłyszę,że mu się należy bo chce sobie odpocząć bo się najebałem w pracy....
Z dzieckiem się nie pobawi bo zmęczony.....do mnie sie nie przytuli bo zmęczony a jak go poproszę czy się już wkurzę i powiem,że może by zauważył,ze też tu jestem czy mnie przytulił to jeszcze usłyszę "o huj ci chodzi" albo "znowu się przypierdalasz" -dosłownie,takimi słowami...
Jemu się po prostu należy odpoczynek bo on się taaak napracował...
Mi należy się tylko milczeć i dawać mu jeść,uprać majtki i skarpetki i przynieść je ze strychu...milczeć bo Hrabia zmęczony...nie pretensjować-bo Hrabia po pracy zmęczony....nie czepiać się go,nie narzekać bo mam jak w masełku..
Czego ty chcesz od tego chłopa?-wszyscy mnie pytają...nie pali,nie pije,nie chodzi po knajpach,nie gra w kasynach,każdy grosz do domu przynosi,koło domu wszystko robi,pracowity,dobrze zarabia i na nic mi nie brakuje...
No ideał kurwa!!!Tylko ja wymyślam....
Ja się czepiam bez powodu,ze przy obcych ludziach na mnie klnie,że mnie wyzywa,że mówi do mnie "rusz pizdę"...
Że do swojej byłej żony odzywa się lepiej niż do mnie a przecież tak strasznie mnie kocha-jak twierdzi...
To ja się bez powodu czepiam,że jak przyjdzie po pracy to siada przed komputerem lub telewizirem,nie jednokrotnie na przywitanie nie dając nawet marnego buziaka....czepiam się go,ze potem nie przytuli,nie zapyta jak mi minął dzień,nie powie nigdy nuc miłego,nie pochwali nigdy za nic za to wytknie mi błędy do żywego...
Ja się czepiam,ze na słowo "Ślub" ciągle słyszę jeszcze nie czas i że on sie tak strasznie zawiódł na swojej byłej zonie,że teraz się boi...
Ale my do cholery mieszkamy razem prawie od 4 lat,mamy prawie 2 letnie dziecko...zna mnie dobrze,na tyle dobrze,aby wiedzieć czy ja jestem "tą" czy nie a nie mnie zbywa ciagle....
Ja wiem,że jestem źle traktowana,że siedzę tu i gniję na tej zapyziałej wiosce,dostaję już do głowy bo nie umiem tak żyć,ja jestem z miasta,duzego tutaj chodzę w wieśniackich ubraniach,z tłustą głową,nie uczesana i nieumalowana bo po co?dla kogo?
Tutaj jeszcze mi doszedł kolejny obowiązek...teraz jak "teściówka" poszła do pracy,to ja musze rozpalać w piecu w kotłowni aby w centralnym było ciepło...muszę wyjąć popiół,potem przynieść z komórki węgla i drzewa na rozpałkę...czuję się jak śmieć bo nie umiem się przestawić na taki tryb życia...pochodzę z miasta,nam grzeja grzejniki....a tutaj muszę sama w kaloszach w jakichś wieśniackich spodniach od dresu bo szkoda upaprać jeansów...
Już może nie tyle chodzi o to,ze z miasta przyszłąm na wieś i nikt nie potrafi zrozumieć,ze ja nie umiem się przestawić na te wiejskie życie,ze sie tu duszę bo nie ma gdzie iść nawet na spacer z dzieckiem,ze nie ma tu zoo,kin czy teatrów,galerii handlowych czy czegokolwiek co jest w mieście....ale najbardziej chodzi o to,jak jestem traktowana...
Ja się nie daję...serio...jestem zodiakalnym bykiem,nie daję sobie dmuchać w kaszę...ale porywam się z motyką na słońce bo on dobrze wie,że ja nie mam gdzie iść,za co żyć..ze boję się znów zaczynać wszystkiego od nowa...boję się,ze juz mnie nikt nie zechce,ze nie jestem dość łądna i warta czegokolwiek...Nie mam kompletnie wiary w siebie...ciągle czuję,ze nie jestem dla niego ani ładna ani zgrabna...warczę na synka,ciągle krzyczę i już wiem,ze ja mam depresję,chodzę smutna,ciągle płaczę,nie mam na nic ochoty,nic mnie nie cieszy...ten związek mnie dobija,jest toksyczny...ale jestem też od niego uzależniona na wielu płaszczyznach...mam teraz dziecko i sprawa nie jest taka prosta...nikt nie wynajmie mieszkania samotnej matce...będą sie bać,ze nie bedę miała z czego zapłacić....ja sama się o to boję...a ceny wynajmu choćby rudery to jakaś masakra...tu u nas 700-800zł...nie dam rady z dzieckiem za 1500 brutto....i on dobrze o tym wie....nie docenia mnie wcalea wręcz przeciwnie a jak mam o coś pretensje,nie wytrzymuję już,wybucham to tylko słyszę,że nikt mnie na siłę nie trzyma,że droga wolna,że mogę znaleźć sobie kogoś,kto mnie bedzie jak ksieżniczkę traktować...
A co ja do cholery nie zasługuję na bycie ksieżniczką?Zasługuję na bycie nikim?
Gdyby znalazł się ktoś,kto by mi podał rękę...głównie w sprawie mieszkania jakiegoś taniego to pracę bym sobie znalazła,małego do żłobka oddała...coś bym pokombinowała....ja wiem,ze musze odejść...z drugiej strony czuję zazdrość na myśl,ze mogłaby tutaj mieszkać za jakiś czas inna kobieta,że mógłby się z inną spotykać,ze "to wszystko" już nie byłoby moje..Nadal go kocham i pewnie dlatego nie mam sił aby cokolwiek ze swoim życiem robić...tylko pogłębiam się w moich czarnych demonach i depresji,która rozwija się z prędkościa światła...kiedyś bym wżyciu nie pomyślała,ze coś moze mi sie nie udać,ze nie dam rady,że jestem brzydka czy nie fajna.....teraz przez ten zwiazek czuję,ze nie jestem warta niczego i nic mi się nie należy i nic nie uda....moja samoocena siega powoli dna...i tylko drobne,przyjemne zdarzenia jak podryw na dyskotece przez mężczyznę czy oczko chłopaka w autobusie jakoś mnie jeszcze trzymają przy życiu....
- Dołączył: 2008-03-09
- Miasto: Warszawa
- Liczba postów: 132
26 października 2012, 09:22
Podziwiam Cie. Jak można dac się tak traktować?? Przecież on Cię nie szanuje. I wydaje mi się ze to się raczej nie zmieni.
Kobieto właśnie ze względu na dziecko powinnaś od niego odejść, zeby wychować syna w normalnych warunkach. Z tego co piszesz to tatuś i tak nie zajmuje się dzieckiem. Myśle ż,e ty w domu odwalasz większą robotę niż on na tym swoim etacie.
A takie odzywki jakie on Ci funduję - masakra. Znajdź w sobie odwagę i walcz o siebie!!!
pozdrawiam
- Dołączył: 2010-08-14
- Miasto: Seattle
- Liczba postów: 1090
26 października 2012, 09:53
Jakbym czytała o moim ojcu :) Też mama wyprowadziła się z miasta na wieś (zaraz po ślubie), ale z tego co słyszałam, to długo nie wytrzymała z teściową i przenieśli się do miasta oboje. A co weekend tata jeździł do domu na wieś. W tym roku obchodzili 25. rocznicę ślubu :)
Ale opis naprawdę, jak czytam to widzę swojego tatę. Jeszcze jak byłam mała, to pamiętam, że ciągle się kłócili, mama cały czas chodziła zła, przybita, bo z dwóją dzieci sama, warczała na nas. Ojciec non stop w pracy, a w weekendy do mamusi (do tej pory tak jest, ponad 20 lat minęło ;). Ale jak podrośliśmy, mama zaczęła znowu pracować to tu, to tam, miała do kogo się odezwać, nawet do mnie czy do brata i jest lepiej. W tamtych czasach nie było popularne słowo "depresja", ani nie lansowało się tak rozwodów. Przynajmniej teraz jak na to patrzę i widzę swoich znajomych, mało kto ma "pełną" rodzinę. A oni są szczęśliwi mimo wszystko, bo są razem, teraz jest mniej stresów, więc i milsi są dla siebie, już rzadko się kłócą. Mama poszła na parę kompromisów, a i tata się nieco zmienił, kiedy dojrzał (ha-ha, mam tu na myśli jakoś dobrze po 40-stce...), teraz do siebie dzwonią i gadają jak nastolatki, przytulają się i w ogóle jak na nich patrzę, to czasem zazdroszczę. Charaktery są różne, ja uważam, że jak się kocha, to powinno się "naprawiać", a nie "wymieniać" (oczywiście nie mówię tu o patologiach, gdy facet bije, pije i nie wiadomo co jeszcze).
Aaale. Wy nie macie jeszcze ślubu, inne są czasy, może w ogóle inna sytuacja. Po Twoim opisie po prostu od razu mi się z nimi skojarzyło :) Sama nie mam takich poważnych doświadczeń jeszcze. Komentarzy wszystkich osób nie przeczytałam, ale z tego co mi się w oczy rzuciło, to większość radzi, żebyś go zostawiła. Zrobisz jak uważasz. A za 1500 zł da się wyżyć z dzieckiem.
Edit: A co do tego, że się dzieckiem nie zajmuje - mój tata też się nami nie "zajmował", uważał, że kobieta jest od wychowywania dzieci, a mężczyzna ma obowiązek zadbać o utrzymanie, zarobić. I dalej nie mam z nim jakiegoś zajebistego kontaktu, ale nie przeszkadza mi to, bo charakterek mam trochę po nim, też nie lubię dużo gadać i się otwierać. I wiem, że jak cokolwiek złego się dzieje, to tata w ogień by za nami wskoczył.
Edytowany przez karmo 26 października 2012, 09:59
- Dołączył: 2009-06-16
- Miasto: Pleszew
- Liczba postów: 38
26 października 2012, 10:04
Poddałaś się,a to błąd.Dlaczego chodzisz po domu w szmatach,bez makijażu,zaniedbana?Bo on Cię nie docenia,nie zauważa? Jak możesz czuć się dobrze jak nie dbasz o siebie.Bardzo Cię prosze zmień stan umysłu,zacznij myśleć inaczej i olej to co myśli,mówi,Twój facet.Każdy człowiek jest wartością sam dla siebie .Widzę ,że bardzo uzależniłaś się od drugiego człowieka,to trochę toksyczne.
26 października 2012, 10:07
czy dziecko bylo planowane czy wpadliscie(i jak wygladalo wasze zycie, zwiazek zanim sie pojawilo dziecko)
- Dołączył: 2011-05-02
- Miasto: Miasteczko
- Liczba postów: 1171
26 października 2012, 10:09
a jakie to ma znaczenie teraz?
26 października 2012, 10:13
Dziewczyno UCIEKAJ OD NIEGO JAK NAJDALEJ , nawet do domu samotnej matki, nie trać przy nim swojego życia, bo mamy je tylko jedno! Pomyśl o swoim dziecku!
26 października 2012, 10:25
basterowa napisał(a):
a jakie to ma znaczenie teraz?
ma, bo wyjasni czy facet chcial zalozyc rodzine czy przyjal pod dach dziewczyne dla honoru
wiec jesli druga kwestia to wyjasnia fakt jak ja traktuje
- Dołączył: 2011-05-02
- Miasto: Miasteczko
- Liczba postów: 1171
26 października 2012, 10:36
wrednababa54 napisał(a):
basterowa napisał(a):
a jakie to ma znaczenie teraz?
ma, bo wyjasni czy facet chcial zalozyc rodzine czy przyjal pod dach dziewczyne dla honoru wiec jesli druga kwestia to wyjasnia fakt jak ja traktuje
Nic, absolutnie NIC nie wyjaśnia takiego traktowania. A tymbardziej nie usprawiedliwia.
26 października 2012, 10:37
wiesz. ja trwałam w takim związku 2,5 roku. wiem, owszem. połowę mniej niż Ty, ale dla mnie to był horror. Wychowywaliśmy synka razem przez ten czas (z mojego poprz związku) i bałam się że nie będę miała na jedzenie i życie bez niego.
Ale w końcu czara się przelała i odeszłam. Poprosiłam o pomoc rodzinę i znajomych. Pomogli mi. Obecnie pracuję za marne 1100 zł. Kokosów nie ma, żyjemy od dnia do dnia ale czasem dziadkowie na obiad zaproszą do siebie, małego nakarmią i mogę troszkę odłożyć pieniążków. Tak więc pomalutku staję na nogi. Ale uważam że trzeba się postawić. Na dziecko zawołasz alimenty. Dobrze, że nie jesteście małżeństwem, będzie Ci potem łatwiej...
Zatem kochana. Nie bądź niewolnicą i cierpiętnicą. Uwolnij się od niego. Ale najpierw postaw ultimatum. Zobaczysz, czy jemu na Was zależy.