Pierwszy facet zostawił mnie, bo "się mu znudziłam" po roku znajomości. Gówniara wtedy bylam, przeżyłam.
Popadłam w szał imprezowy... mama za granicą, picie co sobotę, ostre balowanie, aż wybawił mnie następny.. który wkrótce okazał się być pijakiem. Wiele razy obiecał skończyć z tym, płakałam, prosiłam, błagałam, nic się nie zmieniło, więc go zostawiłam.
Po tym wszystkim było jeszcze kilka nieudanych prób, uodporniłam się, jestem zimna i nie mam zaufania do mężczyzn. Przez to straciłam jakieś 4 miesiące temu kolejnego faceta.
Teraz następny, poznaliśmy się o dziwo przez internet, widywaliśmy się co niedzielę.. no prawie, chyba ze 2 razy miał coś innego do roboty. Nie byliśmy razem. Aż tu przedwczoraj wieczorem pisze mi, że może w sobotę spotkamy się i pojedziemy na jakąś imprezę, a w niedzielę jeszcze raz. Zgodziłam się...
Wczoraj pyta czy nadal aktualne, ja odpowiadam, że tak. Nagle on do mnie, że mówię to bez entuzjazmu itp itd więc mówię, że nie musi przyjezdzać, jest już 18, a on nadal niezdecydowany, więc nie jadę nigdzie. Płakać mi się chciało, bo napaliłam się na to ;/ rano zero odzywania... po południu nie wytrzymałam, napisałam, a on że nie mamy po 15 lat i zebym się zastanowiła czego tak naprawdę chcę. No ruszyło mnie to niesamowicie, pokłóciliśmy się. Powiedziałam, że nie pasuje mi spotykanie się raz na tydzień czy rzadziej i jeśli nie przyjedzie dziś, to raczej nie chcę go znać. Nie odpisał, nie przyjechał. Stwierdził, że już nigdy za nikim nie będzie latał i za mną też nie ma zamiaru
O co tu chodzi?
Czy na mnie ciąży jakieś fatum? ;( nie mogę być szczęśliwa?
Przepraszam za to chaotyczne pisanie ale po prostu ryczeć mi się chce, kolejny ode mnie uciekł ;(