Przepraszam, że piszę o takich (dla niektórych zapewne durnych) sprawach, ale naprawdę nie mam komu się wyżalić. Bardzo proszę, zrozumcie moją sytuację. Jestem z dala od rodziny i przyjaciół a tu nie posiadam nikogo z kim bym mogła pogadać. Zresztą czasami lepiej naprawdę doradzają osoby, które nas aż tak dobrze nie znają.
Nienawidzę siebie za swoje odczucia.
Czuje się jak potwór, ktoś kto rani na około wszystkich. Studiuję medyczny kierunek, gdzie powinnam szanować ludzi...jak mam to robić kiedy nie szanuję nawet uczuć swoich i innych....
Sprawa wygląda tak. Nie jesteśmy ze sobą już ponad 2 lata. Ja mam cudownego chłopaka, który niestety nie mieszka w mieście w którym studiuje, ale jest dla mnie dobry, stara się wspierać, świetnie się dogadujemy. On (mój były) ma dziewczynę, która też nie mieszka w mieście w którym studiuje.
Ja i on studiujemy w jednym mieście.
Bardzo często ze sobą rozmawiamy. Nie umiem o nim do końca zapomnieć i nie umiem już dłużej oszukiwać się, że zupełnie nic do niego nie czuje. Bo jakieś uczucie pozostało. On też kilka razy powiedział, że chciałby to naprawić.
Czuje się strasznie z samym tym faktem
Z jednej strony wiem, że coś do niego czuję, wiem że on do mnie też coś czuje, ale nie wyjdzie. Za duża różnica pomiędzy nami.
Z drugiej też strony mój obecny chłopak też jest mi bliski. Jestesmy ze sobą krótko, więc to nie jest jakieś wielkie uczucie, ale jest naprawdę dobrym człowiekiem i przede wszystkim to w nim szanuje.
Nie wiem co robić.
Mam nadzieję, że ktoś z was mi cokolwiek doradzi, chociaż wiem że to wszystko jest beznadziejne, że ja jestem beznadziejna.
Jeśli mi napiszecie, że jestem powalona - nie obrażę się, wiem o tym.