Temat: .

.
Zmiana otoczenia i nowa miłość. Teraz śmieje się z tamtej sytuacji, wiem że to było tylko zauroczenie albo choroba
mój były związek można było nazwać toksycznym, choć to dość ogólne słowo.
byłam w toksycznym związku w znaczeniu: nie mieliśmy nikogo poza sobą, żadnych znajomych, nic nie robiłam bez niego, cały czas się kontrolowaliśmy, nie mogliśmy nigdzie wyjść, wyjechać. to była taka wzajemna relacja "uczepiania", byliśmy ze sobą zbyt silnie związani. nie miałam ani nie wychodziłam nigdzie bez niego, a jeśli już to o wszystkim wiedział. smsy chodziły non-stop.
nie mieliśmy wolności i chyba to się na nas odbiło.
wyszłam z tego związku, a właściwie zrobił to on- pojechał sam na któreś z kolei wakacje i poznał tam dziewczynę.

natomiast moi rodzice tkwią w swoim toksycznym związku już łącznie ponad 30 lat.
awantury, picie, bicie- wszystko to było i dalej jest. picie co prawda już sporadycznie, ale zdarza się.
ojciec się leczy, z przerwami. odstawia leki, kiedy mu pasuje..
mama nigdy nie umiała po prostu zamknąć mu drzwi przed nosem czy wystawić walizki.
nie umiała złożyć pozwu rozwodowego.
zawsze mówi, że robiła to dla nas, ale mnie z siostrą wcale nie było łatwiej w takiej atmosferze..
nikomu tego nie życzę.
z niektórych "toksycznych związków" ludzie się nie wydostają. ale zależy to tylko od nich.
becominghismrs, a jak ty się czujesz po rozstaniu ze swoim chłopakiem? Tym bardziej, że to on zostawił cię dla innej... Ja bym tego chyba nigdy nie przeżyła.
Mój poprzedni związek trwał 2,5 roku i to była toksyczna znajomość. Wyrwanie się z tego związku zajęło mi ponad rok.... :/
teraz tak myślisz
gdy już rozstaniesz się z nim definitywnie, staniesz na nogach i poznasz wartościowego faceta ten z którym obecnie jesteś będzie uważany za największa pomyłkę Twojego życia 
tak. ile mi zajęło samo wychodzenie z tego związku? jakieś 2lata
zakończenie toksycznego związku udało mi się za drugim razem - szczeniackie, ale skuteczne. za pierwszym razem tak jak to wypada po spędzeniu określonego dosyć długiego czasu, z pełną powagą i dojrzałością powiedziałam "koniec" prosto mu w twarz, ale na drugi dzień, gdy tylko go zobaczyłam - skruszonego i załamanego - nie wytrzymałam. męczyłam się kolejne 2 miesiące w poczuciu winy, że nie mogę z tym wytrzymać i męczę się, a jego oszukuję. wiem, wiem -to co zrobiłam to był żałosny, infantylny cios poniżej pasa, niegodzien naszego wieku i czasu spędzonego razem, ale jednak. udało się. napisałam na gg... wszystko prosto wyjaśniłam. 3 dni później wyjechałam do innego kraju na wakacje i do domu wróciłam po 3 tygodniach. nie widzieliśmy się, nie kontaktowaliśmy. z resztą on nie napierał nawet. minęło 5 miesięcy, a ja nareszcie jestem wolna. 2 razy widziałam go z daleka, jedyne moje myśli to: jak ja mogłam z nim być. unikam miejsc w których mogłabym go spotkać, nie interesuję się nim, nie wypytuję co u niego ani jego, ani nikogo innego, usunęłam ze swojego widoku wszelakie rzeczy przypominające mi go - po prostu nie chce o tym myśleć. na szczęście mieliśmy osobnych znajomych, jego lubili mnie, a moi nie lubili jego, więc krzywda mi się nie stała. moja rada: jak nie jesteś pewna nie zrywaj. pomęczysz się dłużej, to będziesz miała większą motywację by to wszystko ukrócić raz a porządnie. potem zerwać wszelaki kontakt, być obojętnym, odseparować się, znaleźć nowe miejsca i towarzystwo i żyć dalej.
po 4 latach totalnej toksycznosci :( ://///// udalo sie i pelnia szczescia chociaz nadal probowal wyrzuty itd ..... ale szybko poznalam mojego obecnego meza i wtedy dopiero przekonalam sie ze mozna byc szczesliwa : )
z toksycznego zwiazku ucieklam po 5 latach...przestalam kochac po 2-3 latach, on zabijal ta milosc bardzo dobrze, uciekalam od niego wielokrotnie ale wiele razy wracalam...czemu? nie wiem....
efekt koncowy? on mnie zgwalcil na pierwszym spotkaniu po zerwaniu
a ogolnie teraz jestem bardzo szczesliwie zakochana z wzajemnoscia, planujemy slub, rodzine w przyszlosci....mimo tego co przeszlam potrafie kochac i byc szczesliwa i to jest dla mnie najwazniejsze
Udało mi się wyjść z toksycznego związku - byliśmy z R. jakieś 2 lata razem. 
R. brał narkotyki. Na początku myślałam, że to tylko marihuana, ale potem znalazłam u niego gorsze rzeczy. Dla mnie był miły i kochany, ale od rana pił i co godzinę palił marihuanę z takiej ogromnej fajki wodnej, i oczywiście wmawiał mi, że robi to z własnego wyboru. A od święta palili z kumplami haszysz albo jakieś dopalacze, dziwactwa, np. zbierali w lesie muchomory, suszyli skórki i to palili... A i tabletki jakieś widziałam - nie chciał powiedzieć, co to jest.
Był strasznie wychudzony i słaby, nic nie jadł. Czasem robiłam mu coś do jedzenia, to zjadł to z grzeczności a potem mówił, że to jakieś dziwne było i zaraz zwymiotuje... Czułam się wtedy beznadziejna.
Seks z nim wyglądał tak, że on leżał na plecach, a ja starałam się najpierw o to żeby miał erekcję, a potem żeby miał orgazm. Masa stresu. A on i tak był jakby poza, bo miał jakiś odlot. 
Mojej muzyki nie mogliśmy słuchać, bo jest smutna i źle się przy niej pali (folk smutny, klasyka smutna, rock smutny, wszystko smutne oprócz tego, czego on słucha, czyli darcia japy i walenia w perkusję).
Miarka się przebrała, jak R. powiedział, że kochać kogoś to to samo co potrzebować. I że jestem mu potrzebna, bo jestem taką jego kotwicą, która trzyma go na ziemi. I beze mnie by się zaćpał na śmierć. Uznałam, że 1. jestem kobietą, a nie kotwicą, 2. nie mam już siły utrzymywać go przy życiu. Jak chce zdychać, niech sobie zdycha, bo przez 2 lata nie pozwolił sobie pomóc. Nie wiem gdzie teraz jest i co robi. Nie obchodzi mnie to.

A teraz jestem z A. i widzę wyraźnie, że jak ktoś KOCHA, to nie tylko potrzebuje, ale też daje coś z siebie. 

NIGDY PRZENIGDY żadnych więcej związków z ćpunami!!!
Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.