Cześć, obserwuję Was od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz zdecydowałam się podzielić z Wami swoim smutkiem...
Wiem, że mam swoje lata, wiem, że mogłam pójść do terapeuty, co z resztą zrobiłam, ale ta wizyta nie jest warta wspominania, ale o tym będzie później.
W liceum poznałam chłopaka, zaczęliśmy się spotykać. byłam 'pączuszkiem', przy niecałym 1,7m ważyłam blisko 70kg. Nie mówił mi wprost, że powinnam schudnąć, ale sugerował, że podobają mu się chude dziewczyny, długowłose, w bucikach na obcasach i seksownej bieliźnie. Schudłam dla niego w ciągu roku 18kg, nie obcinałam włosów, uczyłam się chodzić na obcasach. zaczął wtedy mówić, że teraz jestem piękna, że wcześniej nie miał odwagi mi tego powiedzieć i takie tam bla bla bla. Po dwóch latach związku zaczął wspominać o swoich znajomych, że ci już mieli pierwszy raz, że tamci... I całkiem szczerze, że on też chce. Po rocznym marudzeniu uległam. A potem on skończył liceum, wyjechał na studia i... przestał o mnie dbać. Dzwonił nieczęsto, przyjeżdżał tylko w weekendy, mimo, że bywał w domu częściej. Potem na studia wyjechałam ja. Do niego, mimo że miałam inne marzenia, pojechałam tam, żeby być z nim blisko. W końcu zamieszkaliśmy razem, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie, a on... uciekł. Przerwał studia(dokończył zaocznie) pod pretekstem założenia własnej firmy. I zostałam sama. Nie miałam w tamtym mieście nikogo, on był dla mnie wszystkim co miałam. Przeżyłam jego wyjazd, oficjalnie ciągle byliśmy parą, ale było mi samej trudno. Poznałam jednak nowych znajomych, zaczęłam nowe życie... Obcięłam włosy(okazało się, że ja to ta krótkowłosa), przytyłam do 60kg. Skończyłam studia, pracuję w zawodzie, robię aplikację. Moi przyjaciele to artyści, młodzi wykładowcy, słowem ludzie obyci, wykształceni i tacy specyficzni, czuję się z nimi świetnie. Mój chłopak, coraz dalszy z resztą, jest kierowcą tira, jeździ w trasy, często nie ma go w domu. Kiedy się spotykamy(1-2 razy w tygodniu) on chciałby żebym była słodkim kociakiem, żebym nosiła wysokie obcasy(w których strasznie źle się czuję), ultrakrótkie spódniczki(które nie pasują do mojego charakteru, źle się w nich czuję) i żebym sypiała z nim tak jak kiedyś, bo on ma wysokie libido i mógłby kilka razy dziennie... Przeszłam przemianę duchową, nie chce sypiać z facetem przed ślubem, odpokutowałam tamten grzech. Nie interesuje go teatr, koncerty, premiery, interesuje go seks, ładne laski i rozrywka. Marzy mi się stabilizacja, dom, rodzina... On nie chce. Mówi, że najpierw wspólne mieszkanie, potem seks i dopiero małżeństwo - dla mnie kolejność jest inna. Nie potępiam nikogo, każdy robi jak uważa, ale ja nie chcę tak. Jest mi coraz ciężej. Moja pierwsza wielka miłość w ciągu ostatnich 10 lat zmieniła się z czułego, wrażliwego chłopaka, który grał mi na fortepianie i wysyłał pocztówki gdziekolwiek był zmienił się w chamidło, beton, który nie chce się zmienić i coraz częściej nie sili się nawet, żeby udawać, ze chce cokolwiek zmienić w sobie, żebym ja się czuła lepiej.
Zalewam się łzami, kiedy pomyślę o rozstaniu, a z drugiej strony nie potrafię być dla niego taka jak by chciał.
Całość tej sytuacji doprowadziła do tego, że poszłam do jednego z lepszych(drogich, ałłła...) psychiatrów-terapeutów w mieście. Facet mi powiedział, że to nie miłość, że muszę się sama ogarnąć, a w ogóle to rozbrajająco mi powiedział, że ani prywatnie ani jako lekarz nie rozumie kobiet i żebym mu wybaczyła ten fakt. Zafundował mi wizualizacje - wyobraź sobie, że jesteś w jego ciele, wyobraż sobie, że się nad nim znęcasz, wyobraź sobie, że on znęca się nad tobą... co czujesz?(co mogła zrobić moja koleżanka, początkująca psycholożka) i skasował masę pieniędzy. Dostałam prochy na lepszy sen, których działania nie jestem pewna. Wszystko to sprawia, że czuję się jak śmieć, coraz trudniej wziąć mi się do pracy, coraz częściej po prostu siadam i płaczę. Kiedyś prześladowały mnie makabryczne wizje, po tysiąc razy sprawdzałam, czy ktoś za mną nie idzie, miałam ciągle wrażenie że ktoś na mnie patrzy. To wszystko wróciło. Plus bonus w postaci ciągłego poczucia winy, że nie potrafię być taka jak powinnam być, że jestem zadufaną w sobie, nic nie wartą egoistką...
Odechciewa mi się żyć.
Powinnam być szczęśliwa, bo mam świetną pracę, mieszkanie, samochód i przyjaciół. Nie mam miłości, nie czuję się kochana, szanowana, akceptowana i doceniana. Chyba jestem krańcowo nienormalna, mimo że lekarz stwierdził, że ze mną wszystko w normie..
Nie wiem.
Chciałabym zniknąć.