Temat: Matka Polka leniwa?

Mam dwoje dzieci. Starsze idzie za rok do szkoły. Młodsza nie ma jeszcze 1.5 roku. Planując 2 dziecko zdecydowaliśmy z mężem że do póki młodsza nie pójdzie do przedszkola ja zostaje w domu. Chcemy uniknąć chorób lekarzy szpitali itp jak w przypadku 1dziecka i naszej przygody że zlobkiem. Odkąd 2 dziecko skończyło rok teściowa cały czas informuje mnie o swojej gotowosci w opiece. Nie dociera do niej ze póki co zostaje na wychowawczym. Stać nas na to narazie żeby pracował tylko mąż. Od kilku miesięcy wychodzę na leniwa krowę która niczym pasożyt bytuje na krzywdzie jej syna... Mój mąż kilka razy mówił jej ze ja zajmuję się domem on zarabia. Jak grochem o ścianę... Normalnie zaczynam mieć poczucie winy że ja siedzę na dupie i nic nie robię a mój mąż ciężko pracuje 

Pasek wagi

Wilena napisał(a):

jurysdykcja napisał(a):

Wilena, ale to jest indywidualne. Dla mnie macierzyński był cięższy, niż czas po powrocie do pracy. Ogarnianie dziecka 24/7 męczyło mnie bardziej, niż praca, dojazdy i dziecko wieczorem i w weekendy. Więc się da. Mam koleżankę, która przechodziła ten okres tak samo jak ja, ale z różnych przyczyn była zmuszona zostać z dzieckiem w domu i jak dla mnie to był w pewien sposób heroizm i matczyne poświęcenie z jej strony, a nie lenistwo. Na prawdę, każda rodzina, każda praca, każde dziecko jest inne i takie stwierdzenie, że praca zawsze jest cięższa niż zajmowanie się maluchem jest po prostu nieprawdziwe. 
Nie chcę Cię urazić, ale czy w takim razie decyzja o zostaniu mamą nie była błędem? Wspominałaś kiedyś na forum, że instynktu macierzyńskiego nie miałas przed ciążą i podeszłaś do tematu zdroworozsądkowo. Pakowanie się komuś z buciorami w tego typu decyzje jest paskudne, to wiem. Ale jednocześnie wiem, że gdybym ja sama tego instynktu nie czuła i miała problem z wejściem w świat dziecka* to bym się w to nie ładowała. * Nie mam na myśli tego, że ktoś jest zmęczony rysowaniem setnego tego dnia kotka, albo śpiewaniem piosenki o małych pieskach osiemnasty raz z rzędu. Ale tego, że niektórzy się kiepsko czują kiedy mają nie tylko dziecka pilnować i dbać, żeby się "nie obiło i nie zabiło", ale też wspólnie się z nim bawić i podjąć aktywności na jego poziomie.

Nie, nie była. Kocham moją córkę, lubię z nią spędzać czas, ale spędzanie z nią całego dnia, totalnie samej, w domu wykańczało mnie psychicznie. Szczególnie jak była malutka i na prawdę nie było z nią żadnej interakcji, bo nawet grzechotanie grzechotką czy machanie misiem średnio do niej docierało (niemowlaki jednak są mocno bezmyślne). Jedno drugiego nie przekreśla. Tak samo kocham mojego męża, ale jakbym miała z nim siedzieć non stop, przez rok, to bym chyba go zamordowała. Fajnie jest znaleźć w życiu równowagę - dla mnie ideałem byłaby praca na pół etatu, ale na razie taka opcja nie wchodzi w grę z różnych przyczyn. A jak mam wybierać czysto na poziomie emocji - co jest lepsze DLA MNIE i mojej psychiki, to jednak wolę pracę + dziecko niż samo dziecko. Przynajmniej bazując na moim rocznym doświadczeniu macierzyństwa. Btw - jak na razie jest coraz fajniej, więc możliwe, że jeśli zajdę w kolejną ciążę, to będę chciała siedzieć w domu po to, żeby pobyć ze starszym dzieckiem, które zaczyna się robić na prawdę zabawne wraz z upływem miesięcy.

Wilena napisał(a):

Nie chcę Cię urazić, ale czy w takim razie decyzja o zostaniu mamą nie była błędem? Wspominałaś kiedyś na forum, że instynktu macierzyńskiego nie miałas przed ciążą i podeszłaś do tematu zdroworozsądkowo.

Podobno ludzie, którzy się decydują na dziecko z rozsądku są najlepszymi rodzicami :)

Pasek wagi

roogirl napisał(a):

Wilena napisał(a):

Nie chcę Cię urazić, ale czy w takim razie decyzja o zostaniu mamą nie była błędem? Wspominałaś kiedyś na forum, że instynktu macierzyńskiego nie miałas przed ciążą i podeszłaś do tematu zdroworozsądkowo.
Podobno ludzie, którzy się decydują na dziecko z rozsądku są najlepszymi rodzicami :)

(puchar)

A silna potrzeba macierzynstwa jeszcze nie oznacza, ze ktos sie dobrze sprawdzi w roli rodzica.

I juz abstrahujac od tego co napisala roogirl. Nie ma, nie bylo i nie bedzie, jednej uniwersalnej recepty na dobrze przezyte macierzynstow. O wzglednym sukcesie mozna mowic, jak nasze dziecko sie usamodzielni i bedzie szczesliwym, niezlaeznym i nie bojacym sie wyzwan czlowiekiem.

Wilena napisał(a):

variolen1 napisał(a):

Wilena napisał(a):

AwesomeGirl napisał(a):

Wilena jak byłam bezdzietna to też mi się wydawało, że jak tak można z dzieckiem na dupie w domu siedzieć. Od matury non stop pracowałam, zrobiłam karierę, wiele osiągnęłam zawodowo i co? I teraz zrobię wszystko, żeby zostać z dziećmi jak najdłużej w domu. Ale ktoś kto nie ma dzieci nigdy tego nie zrozumie, tak jak ja nie rozumiałam.
Ale skąd założenie, że jak Ty czegoś nie potrafiłaś to inni też sobie nie poradzą? Moja mama wróciła do pracy po niecałym roku, a ja zostawałam z dziadkami. Jak mój brat się urodził to kończyła pisać doktorat. Z całym szacunkiem do Ciebie, ale jednak moja własna mama jest dla mnie lepszym przykładem i większym autorytetem w temacie. Więc wolę wierzyć, że skoro ona dała radę pogodzić pracę i dzieci to się da. A nie zakładać, że zmienię opinię jak tylko wyjdę z porodówki.   
Ale co w tym jest zabawnego? Przecież to oczywiste, że mało który rodzic (no chyba, że jest przedszkolanlą) ładuje dziecko pod pachę i ciągnie je do pracy. Jeden musi oddać dziecko do żłobka, żeby pogodzić dziecko i pracę, drugi znajdzie nianię, a trzeci ma ten komfort, źe może liczyć na swoich rodziców. Wspólczuję rodziny, skoro tak Cię to bawi, że niektórzy mają taką pomoc.

Ciekawe czy twoja mama wrociła by po roku do pracy i napisala doktorat gdyby nie mogla liczyć na pomoc swojej mamy... oddać dziecko do żłobka, luzik, do czasu aż się okaże że w żłobku np nie ma miejsca, albo koszt żłobka czy opiekunki za wysoki, albo nawet jakby dziecko znalazło się w żłobku ale zaczęło lapać choroby od innych dzieci, i trzeba z nim zostawać w domu tak czy siak, albo godziny otwarcia żłobka nijak nie przystające do godzin naszej pracy. Babcia-opiekunka to ogromny komfort dla rodzicow, ale nie oczywista oczywistość, że babcia zawsze zajmie się dzieckiem, ze to sie rozumie samo przez sie. To jest sytuacja luksusowa, niedostepna dla każdego, i dlatego wyśmiałam przykład twojej mamy, tak jakby każdy miał mozliwość pomocy ze strony swoich rodziców, no bo przeciez jak to można nie wrocić do pracy skoro babcia się zajmie dzieckiem. Ja na ten przykład nie mialabym tej mozliwości bo moi rodzice nie zyją. 

.

Wilena napisał(a):

AwesomeGirl napisał(a):

Wilena jak byłam bezdzietna to też mi się wydawało, że jak tak można z dzieckiem na dupie w domu siedzieć. Od matury non stop pracowałam, zrobiłam karierę, wiele osiągnęłam zawodowo i co? I teraz zrobię wszystko, żeby zostać z dziećmi jak najdłużej w domu. Ale ktoś kto nie ma dzieci nigdy tego nie zrozumie, tak jak ja nie rozumiałam.
Ale skąd założenie, że jak Ty czegoś nie potrafiłaś to inni też sobie nie poradzą? Moja mama wróciła do pracy po niecałym roku, a ja zostawałam z dziadkami. Jak mój brat się urodził to kończyła pisać doktorat. Z całym szacunkiem do Ciebie, ale jednak moja własna mama jest dla mnie lepszym przykładem i większym autorytetem w temacie. Więc wolę wierzyć, że skoro ona dała radę pogodzić pracę i dzieci to się da. A nie zakładać, że zmienię opinię jak tylko wyjdę z porodówki.   

Ale mi nie chodzi o to, że nie dam rady pogodzić pracy zawodowej z macierzyństwem bo wiem, że dam. Nie wiem skąd te przypuszczenia. Po prostu rodzina dla mnie zawsze będzie priorytetem. No ale co kto lubi.

roogirl napisał(a):

Wilena napisał(a):

Aspektów zdrowotnych rzeczywiście się (bardzo) nie boję. Mój mąż jest lekarzem, znajomi też w większości medycyna, mama fizjoterapeutka. Więc wierzę, że w mojej sytuacji miałabym akurat na kim polegać. A co do aspektów psychologicznych to się boję i tu akurat bardzo, bo charakter mam ciężki, mąż też, więc będziemy musieli uważać na słowa jeszcze bardziej niż statystyczny rodzic. Ale tu nie widzę korelacji między tym, a trybem pracy. Przecież nie potrzebujesz tysiąca godzin na czytanie książek o wychowaniu. Wiadomo, że bazę trzeba mieć, ale w praktyce to już nie kwestia książek, a cierpliwości, pracy nad własnym charakterem, prowadzenia dialogu. A to można zawalić niezależnie od tego czy się z dzieckiem siedzi 24/7, czy się pracuje (wręcz zakładam, że jak się wychodzi i skupia myśli w pracy ma czymś innym to łatwiej potem w domu tę cierpliwość do dziecka w sobie znaleźć).
A podobno jest taka zasada, że lekarz członków rodziny nie powinien leczyć. W przypadku kiedy nagłe problemy zdrowotne dotyczą najbliższej rodziny panika i emocje mogą być nawet większe niż kiedy leczy się obcego, bo dodatkowo dochodzi odpowiedzialność jako lekarz. Ja bym np. w życiu nie podjęła się leczenia dziecka znajomych. Gdyby coś się stało uraz do końca życia i dla mnie i dla znajomych. Nie zdziwiłabym się jak ostatecznie okaazałoby się, że z tym poleganiem na znajomych jest średnio. Moja mama pracuje w służbie zdrowia i jest mi w stanie załatwić każdy wjazd do szpitala jak będę potrzebować, a mimo to nie podchodzę tak lajtowo do tego. Z wiedzą o dziecku też nie jest tak, że się czegoś dowiesz, odkładasz książkę i wszystko wiesz tylko trzeba pewnie uzupełniać wiedzę. Dziecko ma pewnie różne etapy, będą się pojawiać różne problemy, których się nie przewidziało i będzie się trzeba douczać. Dla mnie po prostu praca zawodowa jest o wiele łatwiejsza i mniej stresująca niż siedzenie z dzieckiem. Zwłaszcza pierwszy rok. Jak sobie wyobrażę, że człowiek przez pierwsze miesiące jest taką leżącą kłodą zależną we wszystkim od rodziców to mnie to przeraża. Wystarczy, że się zakrztusi i może umrzeć, bo nie jest w stanie się samo obrócić. No nie wiem ja już chyba wolę popełnić błąd w pracy i zostać wywaloną niż nie dopilnować dziecka żeby sobie coś zrobiło. 

Jest, ale dla mnie to było to całkowicie jasne, że mam na myśli "załatwianie każdego wjazdu do szpitala" - jak to ujęłaś, a nie to że mój mąż będzie osobiście leczył nasze ewentualne dziecko (zresztą nie ta specjalizacja, a o brawurę go nie posądzam). Co do znajomych to się nie wypowiadam - nie ufasz swoim to Twoje prawo, ja do swoich mam większe zaufanie i tyle - nie sądzę, żebyśmy teraz były w stanie rozsądzić, która ma rację, okaże się za x lat. 

A co do tego wątku z potrzebą ciągłego czuwania nad dzieckiem. Owszem - na pewno ogromne obciążenie psychiczne, zresztą zgaduję że nie tylko pierwszy rok, tylko ogólnie już się wkracza w stan wiecznego niepokoju (bo przecież jak ta "leżąca kłoda" zaczyna chodzić to pewnie jest jeszcze "weselej" i też trzeba czuwać, żeby sobie nie rozbiła o coś głowy, nie ściągnęła na siebie wrzątku i tak dalej i tak dalej).. Ale znowu - nie widzę korelacji z poziomem niepokoju, a tym czy się pracuje. Jak nie pracujesz to się martwisz, że Ty musisz dziecko upilnować, jak nie pracujesz to się pewnie z kolei zastanawiasz czy babcia/niania/pani w żłobku daje sobie radę - tak czy siak stres jest. 

jurysdykcja napisał(a):

Wilena napisał(a):

jurysdykcja napisał(a):

Wilena, ale to jest indywidualne. Dla mnie macierzyński był cięższy, niż czas po powrocie do pracy. Ogarnianie dziecka 24/7 męczyło mnie bardziej, niż praca, dojazdy i dziecko wieczorem i w weekendy. Więc się da. Mam koleżankę, która przechodziła ten okres tak samo jak ja, ale z różnych przyczyn była zmuszona zostać z dzieckiem w domu i jak dla mnie to był w pewien sposób heroizm i matczyne poświęcenie z jej strony, a nie lenistwo. Na prawdę, każda rodzina, każda praca, każde dziecko jest inne i takie stwierdzenie, że praca zawsze jest cięższa niż zajmowanie się maluchem jest po prostu nieprawdziwe. 
Nie chcę Cię urazić, ale czy w takim razie decyzja o zostaniu mamą nie była błędem? Wspominałaś kiedyś na forum, że instynktu macierzyńskiego nie miałas przed ciążą i podeszłaś do tematu zdroworozsądkowo. Pakowanie się komuś z buciorami w tego typu decyzje jest paskudne, to wiem. Ale jednocześnie wiem, że gdybym ja sama tego instynktu nie czuła i miała problem z wejściem w świat dziecka* to bym się w to nie ładowała. * Nie mam na myśli tego, że ktoś jest zmęczony rysowaniem setnego tego dnia kotka, albo śpiewaniem piosenki o małych pieskach osiemnasty raz z rzędu. Ale tego, że niektórzy się kiepsko czują kiedy mają nie tylko dziecka pilnować i dbać, żeby się "nie obiło i nie zabiło", ale też wspólnie się z nim bawić i podjąć aktywności na jego poziomie.
Nie, nie była. Kocham moją córkę, lubię z nią spędzać czas, ale spędzanie z nią całego dnia, totalnie samej, w domu wykańczało mnie psychicznie. Szczególnie jak była malutka i na prawdę nie było z nią żadnej interakcji, bo nawet grzechotanie grzechotką czy machanie misiem średnio do niej docierało (niemowlaki jednak są mocno bezmyślne). Jedno drugiego nie przekreśla. Tak samo kocham mojego męża, ale jakbym miała z nim siedzieć non stop, przez rok, to bym chyba go zamordowała. Fajnie jest znaleźć w życiu równowagę - dla mnie ideałem byłaby praca na pół etatu, ale na razie taka opcja nie wchodzi w grę z różnych przyczyn. A jak mam wybierać czysto na poziomie emocji - co jest lepsze DLA MNIE i mojej psychiki, to jednak wolę pracę + dziecko niż samo dziecko. Przynajmniej bazując na moim rocznym doświadczeniu macierzyństwa. Btw - jak na razie jest coraz fajniej, więc możliwe, że jeśli zajdę w kolejną ciążę, to będę chciała siedzieć w domu po to, żeby pobyć ze starszym dzieckiem, które zaczyna się robić na prawdę zabawne wraz z upływem miesięcy.

Ok. Przyjmuję do wiadomości, ale zrozumieć nie jestem w stanie (w sensie ja to dalej widzę w kategoriach tego a+b i a+b+c). Zakładam, że po prostu nigdy mnie życie mocno w tyłek nie kopnęło, stąd ten mój brak zrozumienia. Na przykład nie jestem w stanie sobie wyobrazić siebie z dzieckiem i codziennie samej w domu, bo całą rodzinę mam na miejscu i mogę liczyć na to, że by mnie samej nie zostawili. A, no i ja chyba (znowu) okrutnie ostro oceniam rzeczywistość, takie podpisywanie się pod stwierdzeniem, że każdy jest kowalem swojego losu pięć razy. W sensie ja bym się nie zdecydowała na dziecko gdybym wiedziała, że będę rok z nim siedziała sama i nie mogę liczyć na przynajmniej odwiedziny rodziny/znajomych. Nie zdecydowałabym się też gdybym wiedziała, że mam pracę wymagającą bycia te 10 godzin (już liczę z dojazdami) poza domem, bez możliwości przyniesienia chociaż części roboty ze sobą, albo przejścia na część etatu. I tak mogę mnożyć przykłady. Wiem, że nie mogę komuś mówić, "skoro ja bym się nie zdecydowała to Ty też nie powinieneś", bo każdy tego typu decyzje musi podjąć i wyważyć sam. A z drugiej strony myślę, że wielu dramatów (czy tak jak pisałaś poświęceń i konieczności bycia herosem) dało by się uniknąć, gdyby ludzie te swoje decyzje wyważal inaczej?

variolen1 napisał(a):

Wilena napisał(a):

variolen1 napisał(a):

Wilena napisał(a):

AwesomeGirl napisał(a):

Wilena jak byłam bezdzietna to też mi się wydawało, że jak tak można z dzieckiem na dupie w domu siedzieć. Od matury non stop pracowałam, zrobiłam karierę, wiele osiągnęłam zawodowo i co? I teraz zrobię wszystko, żeby zostać z dziećmi jak najdłużej w domu. Ale ktoś kto nie ma dzieci nigdy tego nie zrozumie, tak jak ja nie rozumiałam.
Ale skąd założenie, że jak Ty czegoś nie potrafiłaś to inni też sobie nie poradzą? Moja mama wróciła do pracy po niecałym roku, a ja zostawałam z dziadkami. Jak mój brat się urodził to kończyła pisać doktorat. Z całym szacunkiem do Ciebie, ale jednak moja własna mama jest dla mnie lepszym przykładem i większym autorytetem w temacie. Więc wolę wierzyć, że skoro ona dała radę pogodzić pracę i dzieci to się da. A nie zakładać, że zmienię opinię jak tylko wyjdę z porodówki.   
Ale co w tym jest zabawnego? Przecież to oczywiste, że mało który rodzic (no chyba, że jest przedszkolanlą) ładuje dziecko pod pachę i ciągnie je do pracy. Jeden musi oddać dziecko do żłobka, żeby pogodzić dziecko i pracę, drugi znajdzie nianię, a trzeci ma ten komfort, źe może liczyć na swoich rodziców. Wspólczuję rodziny, skoro tak Cię to bawi, że niektórzy mają taką pomoc.
Ciekawe czy twoja mama wrociła by po roku do pracy i napisala doktorat gdyby nie mogla liczyć na pomoc swojej mamy... oddać dziecko do żłobka, luzik, do czasu aż się okaże że w żłobku np nie ma miejsca, albo koszt żłobka czy opiekunki za wysoki, albo nawet jakby dziecko znalazło się w żłobku ale zaczęło lapać choroby od innych dzieci, i trzeba z nim zostawać w domu tak czy siak, albo godziny otwarcia żłobka nijak nie przystające do godzin naszej pracy. Babcia-opiekunka to ogromny komfort dla rodzicow, ale nie oczywista oczywistość, że babcia zawsze zajmie się dzieckiem, ze to sie rozumie samo przez sie. To jest sytuacja luksusowa, niedostepna dla każdego, i dlatego wyśmiałam przykład twojej mamy, tak jakby każdy miał mozliwość pomocy ze strony swoich rodziców, no bo przeciez jak to można nie wrocić do pracy skoro babcia się zajmie dzieckiem. Ja na ten przykład nie mialabym tej mozliwości bo moi rodzice nie zyją. 

Nie wiem, ciężko mi wyrokować co by było gdyby. I jasne, to że babcia się może zająć wnukami to jest super ułatwienie i nie każdy takie będzie miał. Ale zobacz to o czym pisałam wyżej. Ja zakładam, że jeżeli się tego komfortu nie ma to "trzeba" zarabiać na tyle dobrze, żeby móc opłacić opiekunkę (właśnie ze względu na to, że miejsca w żłobku może nie być, albo dlatego, że dziecko non stop będzie chorowało). Trzeba w cudzysłowie, bo oczywiście każdy podejmuje własne decyzje. Ale jeżeli ktoś podejmuje decyzje, które go ograniczają (bo np. ogranicza go brak możliwości pozwolenia sobie na zapłacenie niani) to też sam powinien ponieść konsekwencje tych decyzji, a nie wyśmiewać sytuację innych. 

A tak swoją drogą to "o, ironio" - ale akurat autorka wątku miałaby tę możliwość, żeby babcia zajęła się dzieckiem. Więc to co piszesz o tym, że "jak to można nie wrócić do pracy skoro babcia się zajmie dzieckiem" się rozmija z rzeczywistością. 

roogirl napisał(a):

Wilena napisał(a):

Nie chcę Cię urazić, ale czy w takim razie decyzja o zostaniu mamą nie była błędem? Wspominałaś kiedyś na forum, że instynktu macierzyńskiego nie miałas przed ciążą i podeszłaś do tematu zdroworozsądkowo.
Podobno ludzie, którzy się decydują na dziecko z rozsądku są najlepszymi rodzicami :)

Nie ma nic złego w decyzji z rozsądku o posiadaniu dzieci, mimo że nie przepada sie za ich towarzystwem. Ta najbardziej upierdliwa część opieki nad dzieckiem, kiedy jest niesamodzielne, kiedy trzeba miec oczy dookoła głowy, to kilka lat, powiedzmy do 10, az stanie sie nastolatkiem i zacznie zajmować się sobą. To niedlugo w skali życia. I ta 'męka' zaowocuje w przyszłości, jak już dzieci będą dorosle, a my będziemy mieć bardzo bliskie sobie osoby, nie będziemy samotni. 

A tak wracając do tematu to akurat malutkie dziecko g... obchodzi, czy jego mama jest ambitną kobietą i czy jest wzorem zorganizowanej kobiety, dla takiego małego dziecka liczy się właśnie obecność matki. 

Buhehehe już widzę 2-letnie dziecko dumne z powodu tego, że matka realizuje się zawodowo i może być dobrym wzorcem dla dziecka. 

Wilena napisał(a):

roogirl napisał(a):

Wilena napisał(a):

Aspektów zdrowotnych rzeczywiście się (bardzo) nie boję. Mój mąż jest lekarzem, znajomi też w większości medycyna, mama fizjoterapeutka. Więc wierzę, że w mojej sytuacji miałabym akurat na kim polegać. A co do aspektów psychologicznych to się boję i tu akurat bardzo, bo charakter mam ciężki, mąż też, więc będziemy musieli uważać na słowa jeszcze bardziej niż statystyczny rodzic. Ale tu nie widzę korelacji między tym, a trybem pracy. Przecież nie potrzebujesz tysiąca godzin na czytanie książek o wychowaniu. Wiadomo, że bazę trzeba mieć, ale w praktyce to już nie kwestia książek, a cierpliwości, pracy nad własnym charakterem, prowadzenia dialogu. A to można zawalić niezależnie od tego czy się z dzieckiem siedzi 24/7, czy się pracuje (wręcz zakładam, że jak się wychodzi i skupia myśli w pracy ma czymś innym to łatwiej potem w domu tę cierpliwość do dziecka w sobie znaleźć).
A podobno jest taka zasada, że lekarz członków rodziny nie powinien leczyć. W przypadku kiedy nagłe problemy zdrowotne dotyczą najbliższej rodziny panika i emocje mogą być nawet większe niż kiedy leczy się obcego, bo dodatkowo dochodzi odpowiedzialność jako lekarz. Ja bym np. w życiu nie podjęła się leczenia dziecka znajomych. Gdyby coś się stało uraz do końca życia i dla mnie i dla znajomych. Nie zdziwiłabym się jak ostatecznie okaazałoby się, że z tym poleganiem na znajomych jest średnio. Moja mama pracuje w służbie zdrowia i jest mi w stanie załatwić każdy wjazd do szpitala jak będę potrzebować, a mimo to nie podchodzę tak lajtowo do tego. Z wiedzą o dziecku też nie jest tak, że się czegoś dowiesz, odkładasz książkę i wszystko wiesz tylko trzeba pewnie uzupełniać wiedzę. Dziecko ma pewnie różne etapy, będą się pojawiać różne problemy, których się nie przewidziało i będzie się trzeba douczać. Dla mnie po prostu praca zawodowa jest o wiele łatwiejsza i mniej stresująca niż siedzenie z dzieckiem. Zwłaszcza pierwszy rok. Jak sobie wyobrażę, że człowiek przez pierwsze miesiące jest taką leżącą kłodą zależną we wszystkim od rodziców to mnie to przeraża. Wystarczy, że się zakrztusi i może umrzeć, bo nie jest w stanie się samo obrócić. No nie wiem ja już chyba wolę popełnić błąd w pracy i zostać wywaloną niż nie dopilnować dziecka żeby sobie coś zrobiło. 
Jest, ale dla mnie to było to całkowicie jasne, że mam na myśli "załatwianie każdego wjazdu do szpitala" - jak to ujęłaś, a nie to że mój mąż będzie osobiście leczył nasze ewentualne dziecko (zresztą nie ta specjalizacja, a o brawurę go nie posądzam). Co do znajomych to się nie wypowiadam - nie ufasz swoim to Twoje prawo, ja do swoich mam większe zaufanie i tyle - nie sądzę, żebyśmy teraz były w stanie rozsądzić, która ma rację, okaże się za x lat. A co do tego wątku z potrzebą ciągłego czuwania nad dzieckiem. Owszem - na pewno ogromne obciążenie psychiczne, zresztą zgaduję że nie tylko pierwszy rok, tylko ogólnie już się wkracza w stan wiecznego niepokoju (bo przecież jak ta "leżąca kłoda" zaczyna chodzić to pewnie jest jeszcze "weselej" i też trzeba czuwać, żeby sobie nie rozbiła o coś głowy, nie ściągnęła na siebie wrzątku i tak dalej i tak dalej).. Ale znowu - nie widzę korelacji z poziomem niepokoju, a tym czy się pracuje. Jak nie pracujesz to się martwisz, że Ty musisz dziecko upilnować, jak nie pracujesz to się pewnie z kolei zastanawiasz czy babcia/niania/pani w żłobku daje sobie radę - tak czy siak stres jest. 

jurysdykcja napisał(a):

Wilena napisał(a):

jurysdykcja napisał(a):

Wilena, ale to jest indywidualne. Dla mnie macierzyński był cięższy, niż czas po powrocie do pracy. Ogarnianie dziecka 24/7 męczyło mnie bardziej, niż praca, dojazdy i dziecko wieczorem i w weekendy. Więc się da. Mam koleżankę, która przechodziła ten okres tak samo jak ja, ale z różnych przyczyn była zmuszona zostać z dzieckiem w domu i jak dla mnie to był w pewien sposób heroizm i matczyne poświęcenie z jej strony, a nie lenistwo. Na prawdę, każda rodzina, każda praca, każde dziecko jest inne i takie stwierdzenie, że praca zawsze jest cięższa niż zajmowanie się maluchem jest po prostu nieprawdziwe. 
Nie chcę Cię urazić, ale czy w takim razie decyzja o zostaniu mamą nie była błędem? Wspominałaś kiedyś na forum, że instynktu macierzyńskiego nie miałas przed ciążą i podeszłaś do tematu zdroworozsądkowo. Pakowanie się komuś z buciorami w tego typu decyzje jest paskudne, to wiem. Ale jednocześnie wiem, że gdybym ja sama tego instynktu nie czuła i miała problem z wejściem w świat dziecka* to bym się w to nie ładowała. * Nie mam na myśli tego, że ktoś jest zmęczony rysowaniem setnego tego dnia kotka, albo śpiewaniem piosenki o małych pieskach osiemnasty raz z rzędu. Ale tego, że niektórzy się kiepsko czują kiedy mają nie tylko dziecka pilnować i dbać, żeby się "nie obiło i nie zabiło", ale też wspólnie się z nim bawić i podjąć aktywności na jego poziomie.
Nie, nie była. Kocham moją córkę, lubię z nią spędzać czas, ale spędzanie z nią całego dnia, totalnie samej, w domu wykańczało mnie psychicznie. Szczególnie jak była malutka i na prawdę nie było z nią żadnej interakcji, bo nawet grzechotanie grzechotką czy machanie misiem średnio do niej docierało (niemowlaki jednak są mocno bezmyślne). Jedno drugiego nie przekreśla. Tak samo kocham mojego męża, ale jakbym miała z nim siedzieć non stop, przez rok, to bym chyba go zamordowała. Fajnie jest znaleźć w życiu równowagę - dla mnie ideałem byłaby praca na pół etatu, ale na razie taka opcja nie wchodzi w grę z różnych przyczyn. A jak mam wybierać czysto na poziomie emocji - co jest lepsze DLA MNIE i mojej psychiki, to jednak wolę pracę + dziecko niż samo dziecko. Przynajmniej bazując na moim rocznym doświadczeniu macierzyństwa. Btw - jak na razie jest coraz fajniej, więc możliwe, że jeśli zajdę w kolejną ciążę, to będę chciała siedzieć w domu po to, żeby pobyć ze starszym dzieckiem, które zaczyna się robić na prawdę zabawne wraz z upływem miesięcy.
Ok. Przyjmuję do wiadomości, ale zrozumieć nie jestem w stanie (w sensie ja to dalej widzę w kategoriach tego a+b i a+b+c). Zakładam, że po prostu nigdy mnie życie mocno w tyłek nie kopnęło, stąd ten mój brak zrozumienia. Na przykład nie jestem w stanie sobie wyobrazić siebie z dzieckiem i codziennie samej w domu, bo całą rodzinę mam na miejscu i mogę liczyć na to, że by mnie samej nie zostawili. A, no i ja chyba (znowu) okrutnie ostro oceniam rzeczywistość, takie podpisywanie się pod stwierdzeniem, że każdy jest kowalem swojego losu pięć razy. W sensie ja bym się nie zdecydowała na dziecko gdybym wiedziała, że będę rok z nim siedziała sama i nie mogę liczyć na przynajmniej odwiedziny rodziny/znajomych. Nie zdecydowałabym się też gdybym wiedziała, że mam pracę wymagającą bycia te 10 godzin (już liczę z dojazdami) poza domem, bez możliwości przyniesienia chociaż części roboty ze sobą, albo przejścia na część etatu. I tak mogę mnożyć przykłady. Wiem, że nie mogę komuś mówić, "skoro ja bym się nie zdecydowała to Ty też nie powinieneś", bo każdy tego typu decyzje musi podjąć i wyważyć sam. A z drugiej strony myślę, że wielu dramatów (czy tak jak pisałaś poświęceń i konieczności bycia herosem) dało by się uniknąć, gdyby ludzie te swoje decyzje wyważal inaczej?

Wilena - takich bzdur dawno nie czytalam, nawet nie bede odnosic sie do poszczegolnych glupot, bo szkoda czasu, dzisiaj do ciebie nic nie dotrze, moze nigdy. Byc moze jednak twoja mama zamiast robic doktorat powinna bardziej zadbac o twoja wiedze o zyciu. Wypowiadasz sie jak ktos wychowany pod kloszem, pod grubym kloszem.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.