- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
23 października 2015, 06:58
Mam chłopaka, świetnie się dogadujemy i jest nam ze sobą dobrze, ale mamy jeden problem...
Jakiś czas temu pojawił się temat zaręczyn, ślubu i małżeństwa. Przy tym oczywiście zamieszkania razem. Ja jestem studentką- mieszkam już 4 rok w wynajmowanym mieszkaniu ze współlokatorką, w mieście (przeprowadziłam się z małej wioski) i czuję się w mieście jak ryba w wodzie... nie lubię wsi i mieszkania na wsi. Tu mam pod nosem sklepy, siłownię na którą uwielbiam chodzić i dużo innych miejsc.
Uprzednio mieszkałam na wsi- z mamą i babcią. Mama wychowywała mnie sama, z pomocą babci. Ojciec nas zostawił, gdy miałam jakiś roczek. Kiedy przeprowadziłam się na okres studiów do miasta zostawiłam mamę i babcię z gospodarstwem - mamy sady. W wakacje większość została "obrobiona" i tak jest co roku- pomagam w wakacje a później się wyprowadzam na okres studiów. Wiem, że dom na wsi w przyszłości będzie mój- jestem tego pewna na 100% bo nie ma komu go zostawić (siostra wyprowadziła się już kilka lat temu do męża, ma dwójkę dzieci i kompletnie się na mamę i babcię "wypięła", nie pomaga w niczym). Z resztą mama nie raz już mówiła, że będzie mój. Zawsze myślałam że będę mieszkała właśnie tam. Poza tym- nie chcę zostawiać mamy bo ona mnie nie zostawiła, kiedy ojciec się na nią wypiął. I tymbardziej nie rozumiem zachowania mojej siostry ;/ rozumiem- nowa rodzina, ale mama jej nigdy nie opusciła.
On mieszka na wsi- z rodzicami. Jego rodzice są mniej więcej w wieku 50-60 lat. Podobno mama ma problem ze zdrowiem- ma cukrzycę. Ma dwójkę rodzeństwa, z czego jedno mieszka 2 domy dalej,a drugie jakieś 10 km dalej. Dom jest jego- rodzice mu go zapisali. I tu pojawia się właśnie mój problem... on nie widzi dla siebie innego miejsca zamieszkania niż ten dom. Ciągle mnie tam ciągnie, namawia do przebywania z jego rodziną, bez uprzedzenia zrobił nawet ostatnio jakieś rodzinne ognisko i wymagał żebym została choć nie znałam tej rodziny która miała przyjechać. Dodatkowo zostałam uprzedzona o tym, że będą się czepiać i krytycznie podchodzic do tego, co jem. Ja się tam czuję źle- jego rodzice są "nie w moim stylu", po prostu jak z innego świata. Ja staram się jeść zdrowo, ruszać się, a oni na obiady jedzą tonę mięcha, wszystko smażą na margarynie, po prostu dla mnie jest to nie do zjedzenia. Po ostatniej wizycie dotąd pamiętam ból żołądka po warzywach smażonych "w głębokiej delmie"- ot takiej margarynie do smarowania. Chcielii mi widocznie dogodzić, ale nie wyszło ;/ zjadłam, bo nie chcialam robić problemów albo przykrości, ale swoje później odcierpiałam.
Ja jestem w stanie pójść na kompromis i zamieszkać przynajmniej na początku w wynajmowanym mieszkaniu/ kawalerce/ gdziekolwiek byle z nim, ponieważ bardzo go kocham. Chciałabym budzić się koło niego co rano, gotować mu, robić kanapeczki do pracy, po prostu z nim żyć... a on ciągle zasłania się tym, że jego rodzice są już starsi (a co przepraszam, moja mama jest młoda? do tego zostanie kiedyś sama, bo babcia jest już w bardzo podeszlym wieku), że musi im pomagać (nie mają żadnego pola, tyle co zrobić coś koło domu, nie wiem ogródek np skopać). Tłumaczę mu, że zawsze można pomagać odwiedzając. Nie będziemy mieszkali na końcu świata tylko jakieś kilka km od nich. Nie będę mu broniła tam jeździć i pomagać. Sama nawet mogę to robić. Czy ja naprawdę chcę zbyt wiele? Czy to zbyt wiele, że chcę zamieszkać z moim mężczyzną, stworzyć z nim rodzinę bez nikogo? bez teściów, mojej mamy, bez niezbędnych rad, uwag, zycia pod czyjeś dyktando... umiem zrobić wszystko, ugtować, uprać, posprzątać, nie mam z tym zadnego problemu a nawet to lubię. Zamieszkać choć na początku, na jakiś czas, a później ewentualnie przeprowadzić się na wieś. Dlaczego ja się potrafię ugiąć a on nie? Niby mówi, że może i by mógł się przeprowadzić na jakis czas, ale ja czarno to widzę. Wczoraj tak się pokłóciliśmy, że kazałam mu wybrać- albo mieszkanie w swojej wiosce, albo ze mną i jedyne co słyszę to to, że mnie kocha, ale nie wie co zrobić. Stwierdziłam więc, że to nie jest miłość a chęć usidlenia mnie w swojej wiosce i życia wg jego wyimaginowanego planu i zerwałam. I wszystko przez telefon. Myślałam że przyjedzie, mieszka niecałe 10 minut drogi ode mnie, ale nie zrobił tego. Mam się prosić, żeby tu przyjechał pogadać? I co ja mam mu powiedzieć? Jadę dziś do domu- miał mnie zawieść, bo mam sporo rzeczy do zabrania, ale w takiej sytuacji stwierdziłam, że nie chcę jego pomocy i poradzę sobie sama.
Co powinnam zrobić ja? Ja nie zamieszkam tam, nie ma nawet mowy żebym mieszkała z jego rodzicami bo są zupełnie z innego świata. Skończyć ten związek? jak myślicie czy on w ogóle mnie kocha, czy po prostu szuka sobie kogoś kogo będzie mógł usidlić w tej swojej wiosce? Ja już naprawdę nie wiem co o tym myśleć...
23 października 2015, 16:11
Współczuję, bo byłam w identycznej sytuacji. Może nawet gorszej bo mój ex miał tylko matkę i to w dodatku schorowaną w wieku 70 parę lat. Dom, w którym chcial mieszkać to była rozpadająca się chałupa na zabitej dechami wsi. Serio - oprócz jednego "sklepu" (to i tak za duże słowo jak na ten przybytek) nic więcej tam nie było. Najbliższa cywilizacja - czyli druga wieś, ale już z kościołem, apteką, szkołą - drogą ok 5km przez pola. Busy jeździły tak średnio 5 razy na dzień. No i on tam chciał mieszkać, bo pierwszy argument: kto się zajmie matką (a miał 6cioro rodzeństwa, w tym dwoje z własnymi rodzinami mieszkało w okolicznych miejscowościach, dwóch braci też z rodzinami w najbliższym mieście oddalonym o ok 20km, więc można bylo to tak zorganizować żeby każdy na zmianę matkę odwiedzał. ALE NIE - on jest najmłodszy, został w domu to on musi.), drugi argument: bo ziemia, pole (która nie przynosiła praktycznie realnych zysków, bo po przeliczeniiu ile trzeba było w to włożyć to zarabiali na tym może 200zł rocznie, ale uprawiać trzeba bo są dopłaty, które zresztą zgarniało rodzeństwo, bo na nich było pole przepisane). Cyrk na kółkach. Kochałam go i były mowy o ślubie z tym, że mnie strasznie ciągnęło do miasta. Wiedziałam, że go nie namówię do mieszkania w bloku więc próbowałam wynegocjować chociaż żebyśmy sobie może w przyszłości dom postawili gdzieś w połowie drogi między miastem a jego wsią (chciałam tylko sprawdzić czy w ogóle bierze coś takiego pod uwagę) - NIE, ona mamy nie zostawi. To może chociaż na przeciwko, bo tak mieli działkę - NIE, on musi być z mamą. Długo nad nim pracowalam i zdawało mi się, że w końcu go przekonam do odcięca pępowiny. Pewnego dnia oglądaliśmy plan domu i tak sobie pokazywaliśmy "tu będzie salon, tu sypialnia, tu pokoje dla dzieci", a on "ale to za mało, musi być też pokój dla mamy". Jak się łatwo domyślić happy endu nie będzie. Zmarnowalam sporo czasu na ten związek, ale wynioslam taką naukę, że miłość jest ważna, ale jednak to co powinno łączyć dwie osoby najbardziej to podobne plany i wizje przyszłości. Rozpisałam się, ale może ta moja historia Ci pomoże w podjęciu decyzji. Przy tak dużej rozbieżności po prostu zawsze ktoś będzie pokrzywdzony i nieszczęśliwy.
Dziękuję Ci ta tego posta... chyba sobie dużo uświadomiłam. Tracę czas... pora to skończyc. Mój ma takie podejście jak Twój ex- rozmawiałam z nim, płakałam, kazałam wybrać w końcu i wybrał... mamę i tatę. Tak więc dla mnie to równoznaczne z rozstaniem.
23 października 2015, 18:22
Rozumiem Cię doskonale. Ile ja się nagadałam swego czasu, ile było kłótni, prośby, groźby - NIC, grochem o ścianę. Miałam też takie myśli jak Ty, że może jednak ustąpię, spróbuję, ale nie dałam rady. Na pocieszenie mogę Ci powiedzieć, że tuż po rozstaniu poznałam chłopaka, kilka miesięcy później zostaliśmy parą i znów po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem - W MIEŚCIE, W BLOKU:P Obydwoje tak chcieliśmy i obydwoje byliśmy bardzo szczęśliwi, Wprawdzie już nie jesteśmy ze sobą, ale ten okres wspominam jako jeden z najlepszych w życiu :) Teraz los mnie rzucil z powrotem do domu rodzinnego, na wieś i powiem Ci, że usycham, już tylko czekam kiedy znowu wrocę do miasta. Blisko do pracy, można pójść do baru czy na imprezę i nie martwić się że ostatni autobus ucieknie albo, że trzeba u kogos przekimać. Poza tym sklepy, siłownie, kino, czy cokolwiek, praktycznie wszystko na miejscu. To jest po prostu komfortowe i ja uwielbiam takie życie. Dziękuję Bogu, ze wtedy zmądrzałam i nie dałam się ściągnąć na jakąś odludną wieś.
23 października 2015, 19:20
Idz za glosem serca.Ja tez jestem miastowym czlowiekiem i nie cierpie wsi! I moj maz z malego miasteczka pochodzi i sie przeniusl ze mna do duzego miasta! Nie ma innego wyjscia.Trzeba isc na kompromisy.Ja na poczatku zgodzilam sie mieszkac w jego "wsi" wytrzymalam 2 lata malo depresja nie przyplacilam tego. Na koncu chcialam rzucic meza.Zostawic wszystko wziasc dziecko i uciec.......Ale maz wybral moja droge...