Witam serdecznie. Piszę, bo chciałam zapytać Was o radę w pewnej kwestii, która niedawno do mnie wróciła. Będę wdzięczna za każde spostrzeżenie, uwagę i rady na przyszłość.
Może zacznę od poczatku. Mam znajomego. Znamy się od kilku lat, ale tak bardziej ( na skutek różnych wydarzeń) zakumplowaliśmy się jakiś pół roku temu. Zaczeliśmy się dostrzegać, rozmowy się jakoś bardziej kleiły, ogólnie przerodziło się to w bardzo fajny koleżeńsko- kumpelski układ. Okazało się, że wiele rzeczy nas łączy, mamy podobne zapatrywania na kilka spraw itp W momencie w którym zaczeliśmy się spotykać ja byłam singlem on też (2- miesiące po rozstaniu) jednak wtedy nic nas do siebie nie ciągneło. On wręcz twierdził, że związku po prostu nie szuka. Były długie rozmowy przez internet, telefony,smsy... wszystko to w głownej mierze inicjował on. Na uczelni szukał mojego towarzystwa, chciał się spotykać także po zajęciach.( jak teraz o tym myślę to uświadamiam sobie że całkiem sporo tego było) W tamtym czasie nie szukałam w tym nic romantycznego. ot czysto koleżeńskie propozycje bez żadnego większego podtekstu. Traktowałam go, jak każdego innego kolegę. Z czasem, nasze rozmowy były coraz bardziej żartobliwe, nie raz zakrawały o flirt. Ale mój stosunek do niego się nie zmienił ( nic sobie nie wyobrażałam) Spotkania w dalszym ciągu inicjował często, do tego stopnia, że zaczęłam myśleć, że próbuje sobie mną zapełnić jakąś tam pustą przestrzeń. Nawet kilka razy, dałam mu to do zrozumienia. Wtedy odpowiadał, żebym nie robiła z siebie opcji B, albo że gdyby rzeczywiście nie chciał kontaktu, to nie odzywałby się i tyle... Kiedy np nie poszłam z nim do kina albo nie pogadałam na uczelni, trochę zajęta własnymi sprawami, sprawiał wrażenie, że jest mu przykro. Zresztą sam (teoretycznie żartobliwie) mi o tym mówił. Raz mieliśmy "przerwę" w takim codziennym kontakcie trwającą może z tydzień. Po tygodniu dostałam wiadomość w której pytał z wyrzutem o to dlaczego się nie odzywam do niego, że pewnie wolę spędzać czas z innymi kolegami itp. Obróciłam to wszytsko w żart, mówiąc coś o swobodzie. Nieważne.
Dziwnie zaczeło być w momencie, w którym chciał się ze mną zobaczyć w jeden weekend. Ja byłam już wtedy umówiona na domówkę ze znajomymi u jednego chłopaka. Powiedziałam, mu to... Koniec, końców udało nam się zobaczyć wcześniej tego samego dnia. Kiedy odwoził mnie do domu pytał po kilka razy czy idę na tę domówkę, z kim dokładnie i do kogo itp. Zapytałam go o przyczynę tej, ciekawośći, Jakoś się tam wykręcił a sytuacje podsumował tym, że on "jest najlepszy w całej galaktyce" i wieczór z nim na pewno będzie lepszy niż jakaś tam impreza, nawet u najfajniejszego kolegi. Oczywiście uznałam, że sobie ze mnie, zartuje. Temat mojej imprezy jakoś tam się jeszcze przewijał po trochu w naszych rozmowach. Do kolejnego spotkania w gronie znajomych. Wszyscy sobie wtedy trochę wypiliśmy, on odpowiednio więcej niż ja. Wówczas coś go chyba zebrało bo zaczął już konkretnie wypytywać o tego gościa do ktorego byłam zaproszona. Kto to dla mnie jest , skąd go znam. Czym się typ zajmuje itp. Zdziwiło mnie to trochę nie powiem. Jednak nie tak bardzo jak to co zdarzyło się potem. Jakoś tak wyszło, że zaczeliśmy się przytualać, trzymać za rękę. Już raczej nie jak przyjaciele. Było miło... i chyba właśnie tego mi było trzeba, żeby sobie uświadomić, że mi na nim zależy, tak nie po koleżeńsku. Mimo tego nadal byłam zdystansowana. (Pewnie przez to ze mniej wypiłam od niego )Ogólnie tamten wieczór skończył się bardzo grzecznie. Nigdzie się nie zapędziliśmy... Potem w dalszym ciągu mieliśmy kontakt. Pytał jak mi się podobało, czy bezpiecznie dotarłam do domu. I ogólnie swoim zachowaniem dawał do zrozumienia, że pamięta co się działo. To ja udawałam głupka. Nigdy nie wracaliśmy bzpośrednio do tamtych gestów i słow z tamtego wieczora. Nie pytałam go o jego intencje, ani o znaczenie. Udawać że nic się nie działo było łatwiej. Chciałam oszczędzić sobie gadki w stylu:" Byliśmy trochę wstawieni, wiesz jak jest po alkoholu. Ogólnie to bardzo Cię lubię, ale przecież mówiłem ze związku nie szukam" Generalnie znajomość osłabła w momencie w ktorym on stwierdził że "wiele się u mnie dzieje" ( w kontekście innych moich ( małoistotnych) znajomości). Kontakt, był, w sumie to nadal jest. Tyle, że to ja go teraz inicjuję. Jak wyśle mu coś na pocztę,odpisze. Czasem sam coś podeśle. Nie ma już rozmów, tak częstych spotkań.... Jakieś 3 tygodnie po naszym ostatnim spotkaniu sam na sam, dowiedziałam się, że podobno "kręcił" przez chwilę z jakąś dziewczyną, ale w sumie nic z tego nie wyszło. Potem przed świętami znowu trochę mailowaliśmy i sam dał do zrozumienia, ze spotykał się z jakąś laską. Trochę mnie to bolało, głównie przez to osłabienie kontaktu z dnia na dzień. Dalej już było (jest ) tylko poprawinie. Składamy sobie życzenia przy większych okazjach, wymieniamy jakimiś ciekawymi linkami, krotko zwięźle i w temacie. Jeżeli uda nam się spotkać na uczelni to oczywiście rozmawiamy. Przy czym on pierwszy pyta co u mnie w sprawach związkowych. Odpowiadam i wowczas on informuje mnie z kim i przez jak długo się umawiał.
Generalnie, mam co chcialam. Teraz oboje udajemy że nic się nie stało, nic się nigdy nie wydarzyło. Czasami, kiedy patrzę na to co teraz, zaczynam myśleć, że te kilka miesięcy fajnej kumpelskiej relacji mi się gdzieś przyśniły. Dlaczego to piszę? Chciałam Was prosić o pomoc w znalezieniu odpowiedzi na pytanie:
_ Gdzie był największy błąd?
- Czy według was była szansa ze zaczelo mu zależeć gdzieś po drodze. Mimo, że na początku twierdził, że związku nie szuka i woli byc sam?
- Czy może rzeczywiście miałam być opcją B? Kimś na przeczekanie.
- Czy dobrze rozumiem: Teraz sam nie szuka kontaktu, nie dzwoni. Pisze tylko od wielkiego dzwonu- jeśli w ogóle, Wniosek: Przestałam go obchodzić i lepiej dać sobie spokój na amen?
P.S Chciałam tylko powiedzieć, że raczej nie jestem ufna w srawach damsko- męskich. Prawie wszystkie moje związki rozpadały się zanim na dobre się zaczeły. Ja bałam się uwierzyć w szczerość intencji. Oni szybko się poddawali i rezygnowali. Poza tym wszystko, co przetrwało dłużej to zasługa determinacji mojego byłego partnera. Nie wiem gdzie dokładnie tkwi problem. Może trochę w zaniżonym poczuciu wł wartości, kopleksach. trudno powiedzieć.
Wracając do rzeczonego przypadku. W historii tego pana. miałam uzasadnione podstawy żeby twierdzić że KOMPLETNIE nie jestem w jego typie. Owszem wyglądem blisko mi do jego byłej dziewczyny, ale on sam twierdzi, że woli kobiety niższe i o innym kolorze włosów niż wszystkie z ktorymi los łączy go na dłużej.