- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
13 listopada 2016, 15:50
Długo nie pisałam w pamiętniku, ale ostatnio tyle się działo
w moim życiu, że jakoś nie miałam czasu, by coś skrobnąć. Teraz piszę tu na
forum, bo mam pewien problem i chciałabym poznać wasze opinie.
Otóż od ponad miesiąca chodzę na terapię grupową, na którą namówiła mnie moja terapeutka, do której wcześniej chodziłam na indywidualną. Mówiła, że to mi pomoże otworzyć się na innych i nabiorę umiejętności społecznych. Jestem bardzo nieśmiałą osobą i mam problemy związane ze znajdowaniem się w nowych sytuacjach, reaguję wtedy silnym stresem. Generalnie mam stwierdzone zaburzenia adaptacyjne.
Jest to
grupa otwarta (w każdej chwili mogą dołączyć nowe osoby). Obecnie jest nas 10.
Jest to terapia w ramach dziennego oddziału psychiatrycznego i trwa 12 pełnych
tygodni. Zajęcia są w dni powszednie po 5 godzin, także dość intensywnie. Mamy
3 terapeutów plus jeszcze terapeutkę zajęciową. Każdy z nich prowadzi terapię
zupełnie odmiennie. Z tą moją terapeutką mamy taką jakby psychoedukację,
rozmawiamy o różnych zaburzeniach/chorobach psychicznych, jak pewne wydarzenia
wpływają na nasze życie itp., dość ciekawe jest to. Druga z kolei „zmusza” nas
do myślenia, przy omawianiu uczuć/emocji zadaje bardzo dużo pytań, tak, że sami
dochodzimy do ciekawych wniosków. Często przy tym korzysta a to z różnych kart
z obrazkami, a to z różnych figurek, które symbolicznie mają opisywać nasz stan
na konkretny dzień. Bardzo mi się to podoba, mimo że na początku miałam z tym
problemy. Z kolei z terapeutką zajęciową (jak sama nazwa wskazuje), mamy różne
zajęcia artystyczne – a to coś malujemy, wycinamy, robimy różne kompozycje,
gramy w różne ciekawe gry, nawet niekiedy śpiewamy. Fantastycznie się na tych
zajęciach czuję.
Problem natomiast mam z terapeutą, z którym mamy zajęcie we wtorki i nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. Nie wiem, czy to może drażni mnie jego sposób prowadzenia terapii, czy wstydzę się ze względu, że to mężczyzna (może jedno i drugie). Generalnie nie narzuca nam tematu rozmowy, mówi tylko na początku coś w stylu „No dobrze, to o czym dziś rozmawiamy?” i czeka aż ktoś zacznie mówić. Mówi też, że to my mamy wziąć odpowiedzialność zarówno za własne życie jak i to, nad czym chcemy pracować. No i wtedy przez kilka minut trwa ta przerażająca cisza, nikt nie chce zacząć, tylko się patrzymy na siebie. Koniec końców ktoś w końcu pęka i zaczyna mówić, ale sytuacja i tak jest niekomfortowa. Raz już u niego bardzo się zablokowałam i nie potrafiłam włączyć się do rozmowy (przez ponad 3,5 godziny milczałam, później jakaś osoba zadała mi pytanie, to wtedy dopiero zaczęłam mówić), to skomentował to, że tak naprawdę to ja sama siebie ranię swoimi błędnymi przekonaniami, które wpływają później na moje zachowanie, była wtedy rozmowa o poczuciu odrzucenia i tłumieniu własnych uczuć. Na kolejnych spotkaniach jakoś już starałam się włączyć do rozmowy, mówić o własnych problemach, jak to on określił „zaryzykowałam”. Niestety na ostatnim wtorkowym spotkaniu już totalnie się zblokowałam. Na początku ktoś z grupy zapytał się mnie o moje samopoczucie, to powiedziałam, ze jakoś czuję się dziś zdenerwowana, ale nie umiem określić czym. Na co terapeuta stwierdził, że warto byłoby dowiedzieć się, z czego to wynika. Nie potrafiłam nic innego później powiedzieć. Pojawiły się nowe tematy, także później znowu nic nie mówiłam. Czułam się coraz bardziej zdenerwowana, serce mi waliło, ręce mi się pociły, co chwilę sięgałam po chusteczkę, by je wytrzeć, a także po to by czymś je zająć, bo cała się totalnie trzęsłam. Siedziałam z opuszczonym wzrokiem, mocno skuliłam ramiona, co zaraz terapeuta to skomentował ,bo on komentuje zarówno to co mówimy, jak i naszą pozycję ciała, tekstem „Pani Katarzyna znowu siedzi skulona, pokazuje tym niepewność”. (w środę jedna pani powiedziała mi, że rzeczywiście siedziałam tak skulona, jakbym miała zaraz zjechać z tego krzesła). Strasznie się wtedy poczułam, jak to usłyszałam. Podczas dłuższej przerwy (mamy taką jedną 30-minutową i dwie krótsze) wyszłam z sali i przez kilka minut nerwowo chodziłam po korytarzu, ale to mnie wcale nie uspokoiło, wręcz przeciwnie, byłam coraz bardziej nerwowa. Po przerwie kontynuowana była wcześniejsza rozmowa. Grupa chciała mnie chyba wyciągnąć z tej sytuacji, zaczęli się mnie dopytywać, czemu siedzę taka smutna, czy coś się stało. Próbowałam coś powiedzieć, ale miałam totalnie ściśnięte gardło, więc odpuścili to sobie. Momentalnie zaczęły lecieć mi łzy, ciągle ocierałam łzy chusteczką. Po jakimś czasie ktoś z grupy zapytał się, czy możemy zrobić krótką przerwę, na co terapeuta powiedział: „Żeby Pani Katarzyna mogła się wypłakać?” Mocno mnie to dotknęło. Miałam wtedy ochotę wstać i się zapytać, czy mogę na chwilę wyjść, bo już nie daję rady (mamy taką zasadę "stop" - jak nie chcemy o czymś mówić, to informujemy o tym), ale siedziałam jak sparaliżowana. W końcu zapytał się mnie bezpośrednio, czy zrobić przerwę i ja na to przystałam. Chwyciłam chusteczki, wyszłam na korytarz, usiadłam na krześle i się totalnie rozkleiłam. Po przerwie zakończyliśmy jeden temat rozmowy i ktoś z grupy powiedział, że czas, by inne osoby się wypowiedziały. Po czym zapadło milczenie, co on skomentował słowami „ciężko jest być w grupie, gdy się milczy”. W końcu dałam jakiś komentarz na czyjeś słowa i jakoś przeszłam do swojego problemu i też stwierdziłam, że często wydaje mi się, że moje problemy są błahe/głupie w porównaniu z problemami innych, dlatego bałam się odezwać i byłam zdenerwowana. Później trochę o tym rozmawialiśmy i o tym, co zdążyłam wreszcie powiedzieć (o tym, że często boję się własnych reakcji fizjologicznych na stres i to mnie strasznie blokuje). Jak podsumowywaliśmy nasze spotkanie, to terapeuta rzucił tekstem „no, to teraz wypowiedzą się najbardziej aktywne osoby” (miał chyba na myśli mnie i jeszcze takiego jednego chłopaka, który też jest bardzo nieśmiały i mało się odzywa). Powiedziałam, że to było dla mnie trudne doświadczenie, wręcz koszmar i że znowu siebie skrzywdziłam, na co terapeuta odparł, że dobrze, że można to było dziś zobaczyć, bo widać teraz, nad czym muszę pracować.
Z zajęć wyszłam totalnie wyczerpana i ze strachem, co się stanie w następny wtorek. Nie rozumiem tego, co się ze mną wtedy dzieje. Na innych zajęciach potrafię mimo stresu odzywać się, pracować nad swoimi problemami, nawet łapać kontakt wzrokowy z osobami z grupy i terapeutami (choć to jest dla mnie strasznie trudne). Z grupą też już się oswoiłam, na przerwach naprawdę fajnie mi się z nimi rozmawia. Tylko te wtorki są dla mnie straszne. Albo jak już wtedy mówię o swoich problemach, jestem strasznie spięta, wzrok mam wbity w stół (siedzimy przy stole), bo boję się, że jak na kogoś spojrzę (zwłaszcza na tego terapeutę), to się zatnę i już więcej nic nie powiem, albo obawiam się, że dojedzie do takiej sytuacji, jak ostatnio. Nie mam pomysłu, co z tym fantem zrobić (nie będę przecież celowo opuszczać wtorkowych zajęć). Może rzeczywiście jestem przewrażliwiona, a może to ten terapeuta tak na mnie działa. Przyszedł mi do głowy pomysł, bym w najbliższy wtorek pierwsza się odezwała, opowiedziała o tym dlaczego te reakcje fizjologiczne tak mnie tak blokują (mam wrażenie, że ten temat nie został dla mnie domknięty). Może by to pomogłoby mi zredukować choć trochę to napięcie, które z upływem czasu we mnie narasta. I pewnie zaskoczyłabym tym terapeutę. Nie wiem tylko, czy nie spanikuję w ten wtorek i nie powtórzy się ostatnia sytuacja.
Przepraszam za tak długą wypowiedź, ale chciałam w miarę dokładnie to opisać. Proszę, napiszcie, co o tym sądzicie. Mam straszny mętlik w głowie.
13 listopada 2016, 16:20
masz 3 inne terapeutki-porusz ten temat, opisz ktorejs te sytuacje i omowcie to, zebys potrafila sobie radzic. to nie wina terapeuty, tylko twoja blokada i lepiej ze masz ja teraz przy nim niz gdybys po raz pierwszy przezyla ja na jakims spotkaniu, w codziennym zyciu
13 listopada 2016, 16:33
Może porozmawiaj o tym z terapeutą indywidualnym? Ja też chodzę na terapię grupową i jest jeden terapeuta w obecności, którego nie czuję się zbyt komfortowo. Wydaje mi się, że jest mniej uważny na to co mówię, w porównaniu do innych terapeutów. Myślę, sobie, że każdy terapeuta jest inny i nie wszyscy muszą być dla mnie idealni czy odpowiedni, może inni uczestnicy mają inne potrzeby i ten terapeuta im bardziej odpowiada. Ja wyszłam z założenia, że są tam też oprócz terapeuty też inni uczestnicy, że oni są dla mnie ważni, to czy się słuchamy, o czym mówimy itd.
13 listopada 2016, 19:24
Długo nie pisałam w pamiętniku, ale ostatnio tyle się działo w moim życiu, że jakoś nie miałam czasu, by coś skrobnąć. Teraz piszę tu na forum, bo mam pewien problem i chciałabym poznać wasze opinie. Otóż od ponad miesiąca chodzę na terapię grupową, na którą namówiła mnie moja terapeutka, do której wcześniej chodziłam na indywidualną. Mówiła, że to mi pomoże otworzyć się na innych i nabiorę umiejętności społecznych. Jestem bardzo nieśmiałą osobą i mam problemy związane ze znajdowaniem się w nowych sytuacjach, reaguję wtedy silnym stresem. Generalnie mam stwierdzone zaburzenia adaptacyjne. Jest to grupa otwarta (w każdej chwili mogą dołączyć nowe osoby). Obecnie jest nas 10. Jest to terapia w ramach dziennego oddziału psychiatrycznego i trwa 12 pełnych tygodni. Zajęcia są w dni powszednie po 5 godzin, także dość intensywnie. Mamy 3 terapeutów plus jeszcze terapeutkę zajęciową. Każdy z nich prowadzi terapię zupełnie odmiennie. Z tą moją terapeutką mamy taką jakby psychoedukację, rozmawiamy o różnych zaburzeniach/chorobach psychicznych, jak pewne wydarzenia wpływają na nasze życie itp., dość ciekawe jest to. Druga z kolei ?zmusza? nas do myślenia, przy omawianiu uczuć/emocji zadaje bardzo dużo pytań, tak, że sami dochodzimy do ciekawych wniosków. Często przy tym korzysta a to z różnych kart z obrazkami, a to z różnych figurek, które symbolicznie mają opisywać nasz stan na konkretny dzień. Bardzo mi się to podoba, mimo że na początku miałam z tym problemy. Z kolei z terapeutką zajęciową (jak sama nazwa wskazuje), mamy różne zajęcia artystyczne ? a to coś malujemy, wycinamy, robimy różne kompozycje, gramy w różne ciekawe gry, nawet niekiedy śpiewamy. Fantastycznie się na tych zajęciach czuję. Problem natomiast mam z terapeutą, z którym mamy zajęcie we wtorki i nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. Nie wiem, czy to może drażni mnie jego sposób prowadzenia terapii, czy wstydzę się ze względu, że to mężczyzna (może jedno i drugie). Generalnie nie narzuca nam tematu rozmowy, mówi tylko na początku coś w stylu ?No dobrze, to o czym dziś rozmawiamy?? i czeka aż ktoś zacznie mówić. Mówi też, że to my mamy wziąć odpowiedzialność zarówno za własne życie jak i to, nad czym chcemy pracować. No i wtedy przez kilka minut trwa ta przerażająca cisza, nikt nie chce zacząć, tylko się patrzymy na siebie. Koniec końców ktoś w końcu pęka i zaczyna mówić, ale sytuacja i tak jest niekomfortowa. Raz już u niego bardzo się zablokowałam i nie potrafiłam włączyć się do rozmowy (przez ponad 3,5 godziny milczałam, później jakaś osoba zadała mi pytanie, to wtedy dopiero zaczęłam mówić), to skomentował to, że tak naprawdę to ja sama siebie ranię swoimi błędnymi przekonaniami, które wpływają później na moje zachowanie, była wtedy rozmowa o poczuciu odrzucenia i tłumieniu własnych uczuć. Na kolejnych spotkaniach jakoś już starałam się włączyć do rozmowy, mówić o własnych problemach, jak to on określił ?zaryzykowałam?. Niestety na ostatnim wtorkowym spotkaniu już totalnie się zblokowałam. Na początku ktoś z grupy zapytał się mnie o moje samopoczucie, to powiedziałam, ze jakoś czuję się dziś zdenerwowana, ale nie umiem określić czym. Na co terapeuta stwierdził, że warto byłoby dowiedzieć się, z czego to wynika. Nie potrafiłam nic innego później powiedzieć. Pojawiły się nowe tematy, także później znowu nic nie mówiłam. Czułam się coraz bardziej zdenerwowana, serce mi waliło, ręce mi się pociły, co chwilę sięgałam po chusteczkę, by je wytrzeć, a także po to by czymś je zająć, bo cała się totalnie trzęsłam. Siedziałam z opuszczonym wzrokiem, mocno skuliłam ramiona, co zaraz terapeuta to skomentował ,bo on komentuje zarówno to co mówimy, jak i naszą pozycję ciała, tekstem ?Pani Katarzyna znowu siedzi skulona, pokazuje tym niepewność?. (w środę jedna pani powiedziała mi, że rzeczywiście siedziałam tak skulona, jakbym miała zaraz zjechać z tego krzesła). Strasznie się wtedy poczułam, jak to usłyszałam. Podczas dłuższej przerwy (mamy taką jedną 30-minutową i dwie krótsze) wyszłam z sali i przez kilka minut nerwowo chodziłam po korytarzu, ale to mnie wcale nie uspokoiło, wręcz przeciwnie, byłam coraz bardziej nerwowa. Po przerwie kontynuowana była wcześniejsza rozmowa. Grupa chciała mnie chyba wyciągnąć z tej sytuacji, zaczęli się mnie dopytywać, czemu siedzę taka smutna, czy coś się stało. Próbowałam coś powiedzieć, ale miałam totalnie ściśnięte gardło, więc odpuścili to sobie. Momentalnie zaczęły lecieć mi łzy, ciągle ocierałam łzy chusteczką. Po jakimś czasie ktoś z grupy zapytał się, czy możemy zrobić krótką przerwę, na co terapeuta powiedział: ?Żeby Pani Katarzyna mogła się wypłakać?? Mocno mnie to dotknęło. Miałam wtedy ochotę wstać i się zapytać, czy mogę na chwilę wyjść, bo już nie daję rady (mamy taką zasadę "stop" - jak nie chcemy o czymś mówić, to informujemy o tym), ale siedziałam jak sparaliżowana. W końcu zapytał się mnie bezpośrednio, czy zrobić przerwę i ja na to przystałam. Chwyciłam chusteczki, wyszłam na korytarz, usiadłam na krześle i się totalnie rozkleiłam. Po przerwie zakończyliśmy jeden temat rozmowy i ktoś z grupy powiedział, że czas, by inne osoby się wypowiedziały. Po czym zapadło milczenie, co on skomentował słowami ?ciężko jest być w grupie, gdy się milczy?. W końcu dałam jakiś komentarz na czyjeś słowa i jakoś przeszłam do swojego problemu i też stwierdziłam, że często wydaje mi się, że moje problemy są błahe/głupie w porównaniu z problemami innych, dlatego bałam się odezwać i byłam zdenerwowana. Później trochę o tym rozmawialiśmy i o tym, co zdążyłam wreszcie powiedzieć (o tym, że często boję się własnych reakcji fizjologicznych na stres i to mnie strasznie blokuje). Jak podsumowywaliśmy nasze spotkanie, to terapeuta rzucił tekstem ?no, to teraz wypowiedzą się najbardziej aktywne osoby? (miał chyba na myśli mnie i jeszcze takiego jednego chłopaka, który też jest bardzo nieśmiały i mało się odzywa). Powiedziałam, że to było dla mnie trudne doświadczenie, wręcz koszmar i że znowu siebie skrzywdziłam, na co terapeuta odparł, że dobrze, że można to było dziś zobaczyć, bo widać teraz, nad czym muszę pracować. Z zajęć wyszłam totalnie wyczerpana i ze strachem, co się stanie w następny wtorek. Nie rozumiem tego, co się ze mną wtedy dzieje. Na innych zajęciach potrafię mimo stresu odzywać się, pracować nad swoimi problemami, nawet łapać kontakt wzrokowy z osobami z grupy i terapeutami (choć to jest dla mnie strasznie trudne). Z grupą też już się oswoiłam, na przerwach naprawdę fajnie mi się z nimi rozmawia. Tylko te wtorki są dla mnie straszne. Albo jak już wtedy mówię o swoich problemach, jestem strasznie spięta, wzrok mam wbity w stół (siedzimy przy stole), bo boję się, że jak na kogoś spojrzę (zwłaszcza na tego terapeutę), to się zatnę i już więcej nic nie powiem, albo obawiam się, że dojedzie do takiej sytuacji, jak ostatnio. Nie mam pomysłu, co z tym fantem zrobić (nie będę przecież celowo opuszczać wtorkowych zajęć). Może rzeczywiście jestem przewrażliwiona, a może to ten terapeuta tak na mnie działa. Przyszedł mi do głowy pomysł, bym w najbliższy wtorek pierwsza się odezwała, opowiedziała o tym dlaczego te reakcje fizjologiczne tak mnie tak blokują (mam wrażenie, że ten temat nie został dla mnie domknięty). Może by to pomogłoby mi zredukować choć trochę to napięcie, które z upływem czasu we mnie narasta. I pewnie zaskoczyłabym tym terapeutę. Nie wiem tylko, czy nie spanikuję w ten wtorek i nie powtórzy się ostatnia sytuacja. Przepraszam za tak długą wypowiedź, ale chciałam w miarę dokładnie to opisać. Proszę, napiszcie, co o tym sądzicie. Mam straszny mętlik w głowie.
hej . Dobrze ze zasiagnelas kogos o porade i po pomoc . Czy moglabys napisac do mnie wiadomosc prywatna :) W celu wsparcia i rozmowy :)Moze razem rozwiazemy problem . Wyslalam Ci zaproszenie do znajomych!:) Pozdrawiam Trzymaj sie cieplutko