A ja powiem, z własnego doświadczenia, że gdy zaczęłam przyjmowac dlugoterminowe leki, z bulimią
wygrałam. To bylo daaawno, jako nieletnia idiotka się w nią wpędziłam i nie wiem, jakim cudem, ale udało mi się w końcu przekonać mój chory mózg, że to ważne dla mojego organizmu leki, które mnie mają wyleczyć i że wyrzygać ich nie mogę.
Ew. teraz, na poczatku walki, łykaj rano, ale podobno lepiej się wchłaniają wieczorem.
P.S. Dzieliłaś posiłki na porcje garstkowe? Tj. takie podjadanie - miast posiłku jedzenie co jakiś czas (nie, nie co 5 minut - większe przerwy) małej ilości pokarmu - mi wtedy było trudniej wymiotować, bo w sumie trudno pozbyć się małej ilości pokarmu (choć wiem, że "wyćwiczony" organizm nawet na jeden łyk potrafi reagować refluksem
![]()
) Ja takim sposobem zaczynałam walkę - nie doprowadzalam do napadow = nie mialam czego zwracac. Wiadomo, na poczatku, jak napisalam, byl automat, ale z czasem udawalo mi sie coraz czesciej go hamowac (tak, tak, na sile - bardzo nieprzyjemne, ale mniej niz rzyganie) Najwazniejsze to ograniczac wizyty nad muszla - z "po każdym posiłku", przez "co drugi, trzeci", następnie: "jeden" po "
wyleczona". Wiem, że ta pseudo-instrukcja brzmi ochydnie, ale taka prawda - bulimia to ciezka chorowa, nie da sie jej z dnia na dzien odstawic na półkę, ale najwazniejsze, że przy silnym samozaparciu da się ją wyleczyć.
Powodzenia, autorko. Dasz radę!