Temat: zajadanie stresu, smutków, etc.

Tak, pewnie było już mnóstwo tego typu tematów, ale śmiem podejrzewać, że nie jestem sama ze swoim problemem. Jak kogoś przynudzam, niech nie czyta, jest mi trudno to pisać, bo w sumie nie lubię wywalać swoich smutków i kłopotów przed ludźmi i zwykle udaję przed całym światem, że wszystko jest bosko.

Otóż nie umiem sobie poradzić ze stresem, smutkiem. Zdarza mi się czuć wewnętrzne napięcie (z reguły wiem, czym jest spowodowane), często na zdrowy rozum dobrze wiem, że nie powinnam się przejmować, że powinnam dać sobie na wstrzymanie/machnąć ręką/wyluzować.
No, ale głowa jedno, a uczucia drugie. i ten swój smuteczek/ żal/ stres/napięcie/bezsilność zajadam.
Właściwie to jest jedyną przyczyną, dlaczego wciąż jestem na diecie (zbilansowanej, nie odmawiam sobie, ale też nie jem byle czego, 1200-1500kcal, ćwiczenia kilka razy w tygodniu, jem to, co mi smakuje, raczej wykluczam możliwość kompulsów pogłodówkowych i "nadrabiania").
Próbowałam już chyba wszystkiego: długie spacery do parku zamiast do lodówki, papierosy (ciut pomagają, niewiele, poza tym ograniczam palenie), waleriana, oglądanie filmów.
Dodam, że mieszkam sama, za granicą, z dala od rodziny (do której niezbyt w sumie tęsknię), mam grono przyjaciół, podobam się facetom, ogólnie czuję się atrakcyjna i inteligentna, w sumie dobrze mi z tą moją niezależnością. Brak mi jednak czułości, rozpaczliwie potrzebuję być przytulona, by ktoś choć przez chwilę się o mnie zatroszczył, bez oceniania, głupich komentarzy i ciągnięcia do łóżka.
Przyjaciele w tej kwestii nie działają. i tak oto zajadam sobie te swoje smuteczki, a brzuch rośnie, rośnie, a potem pojawiają się wyrzuty sumienia...
Co robić? Jak radzicie sobie w  takich sytuacjach?
nikt...?

Widzialam we wczesniejszym watku ze tez masz problemy z depresja. Ja takze robilam tak, ze jadlam w stresujacych sytuacjach, z nudow, na poprawe humoru. Poczucie winy mialam znikome, bo w koncu robilam to zeby zeby sobie 'pomoc'. Od kiedy jestem na diecie ucze sie radzic sobie ze wszystkim inaczej. Jak juz jem slodycze, to dla przyjemnosci. Nie jem, kiedy mam zly humor (no chyba ze kostke czekolady 70% raz na kilka dni) bo boje sie ze sprawi to, ze wroce do obzerania sie buleczkami i ciasteczkami. Boje sie, co bedzie jak schudne i nie bede mogla sobie mowic 'jak zjem to nie schudne'. Staram sie patrzec na to tak, ze nie ze nie jem slodyczy bo sie odchudzam, tylko dlatego ze sa moim narkotykiem, uciekam do nich. Mowie sobie, ze nie walcze z lakomstwem tylko ze swoja depresja, to o wiele bardziej motywujace. Mam czesto tak, ze w stresujacych sytuacjach zaczynam miec obsesyjne mysli na temat np napoleonka, ale wtedy staram sie zaklocic mysli slowami 'chcesz zmienic swoje zycie i uda ci sie'. Jakos wytrzymuje:)
No i mysl zawsze sobie 'teraz czuje sie zle, w trakcie jedzenia poczuje sie dobrze, ale jak skoncze bede czula sie lepiej czy gorzej?' Mysl przyszlosciowo:) I nie siedz w domu, to niszczy. Kiedy mi brakuje przytulenia mysle sobie ze nikt nie jest w stanie pokochac mnie tak jak ja sama moge sie kochac, nikt mnie nie zrozumie tak jak ja sama, dlatego jesli polubisz siebie spedzanie czasu samej ze soba tez bedzie fajne. Moze to dziwne ale ja wyobrazam sobie ze przytulam sama siebie:P Ogolnie niby sie nie lubie ale jakos staram sie siebie pocieszac kiedy jest ciezko. Staram sie kochac siebie 9bo to klucz do szczescia) ale bardzo trudno jest zaakceptowac mi to ze jestem inna.. Czasami sie udaje, czasami nie.
No i oczywiscie nie kupuj produktow ktore cie kusza!
rushia, dzięki :)
masz rację, to o kochaniu samej siebie szczególnie do mnie trafia.i że jedzenie jest jak narkotyk, bo, że przytyję, to już tam pal sześć. cholera, tylko bez narkotyków można żyć, bez jedzenia niekoniecznie...
Ja objadalam sie tylko slodyczami wiec ja mowie: bez jedzenia zyc sie nie da, bez slodyczy tak;]
heh, ja średnio lubię słodycze, to na "normalne" żarcie mnie "ciągnie".

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.