Temat: Chyba nie nadaję się do dzisiejszego świata

Nigdy nie żaliłam się na żadnym z forów czy ogólnie w internecie, ale jakoś czuję że już nie mam innego miejsca by coś takiego napisać.

Mam 19 lat, tak młodziutka ''wszystko przede mną'', ale nie czuję sensu życia.
Zaczęłam studia, na jednej z najlepszych uczelni w moim mieście. Rodzina uważa więc, że życie stoi przede mną otworem. Ale ja kompletnie tego nie widzę. Ostatnio dużo przesiaduję w domu, tak naprawdę przez ostatni rok siedziałam ogólnie dużo, i zaczyna mnie to dołować. W czasie podstawóki/gimnazjum/liceum nie narzekałam na brak znajomych. Tak naprawdę nic mi nie brakowało, dzieciństwo dobrze wspominam, zawsze na dworze z jakąś paczą ''szukając przygód''. W liceum też miałam swoje koleżanki, kolegów, mimo że dużo kontaktów uciekło, bo wiadomo takie życie, ludzie przychodzą i odchodzą. Jednak zaczęły się problemy, rodzice zaczęli się kłócić, nigdy tak naprawdę się nie dogadywali, ani nie pasowali do siebie ale nie dostrzegałam tego jako młodsza osoba. Straciłam też swoją pasję w pewnym sporcie przez kontuzję, to było tak naprawdę moje jedyne główne zainteresowanie. Zdarzyła się też śmierć dwóch bliskich osób, jednej bardzo bliskiej. Powoli po prostu wpadałam w taki dół, nie wiem czy można nazwać to depresją, nie umiem się samodiagnozować.

Taki bezsens odczuwam już właśnie od roku. Liceum się skończyło, dużo znajomości też które skończyłam sama przez to, że każdy tak naprawdę zaczął mieć mnie w dupie gdy miałam coraz więcej problemów w swoim życiu. Całe ''najdłuższe wakacje w życiu'' przepracowałam, trochę spędziłam z rodziną, jakieś wyjścia były pojedyncze ale tak naprawdę już niedokładnie je pamiętam. Teraz są studia, i jak wszyscy mówią, że to najlepszy okres w życiu to mi się wydaje że właśnie zaczyna się najgorszy. Coraz bardziej się pogrążam w swoim nieszczęściu. Rodzice będą się teraz rozwodzić, nacodzień nie mogę zażyć chwili spokoju, ciągle coś mnie denerwuje, stresuje. Nie potrafię dogadywać się z ludźmi, ciągle mam pecha do ludzi, ponieważ różnie się od nich. Zaznaczę, że nie jestem typem osoby co leci co chwile w melanż, w to całe upojenie alkoholowe i narkotykowe. Lubię imprezy, ale normalne, a dzisiejsi młodzi ludzie tak nie potrafią. Do klubów chodzę bardzo rzadko, ponieważ no właśnie z ludźmi w moim wieku słabo tam, prawie sami upaleni goście i nawalone laski. A część moich znajomych też się taka zrobiła i nie mam już z nimi tematów, a o dopiero wspomnieć o jakimś wsparciu. Mam jedną koleżankę, która wyznaje jakieś wartości, ale ciągle nie ma czasu, lub zwyczajnie jej na mnie nie zależy. Moim jednym wsparciem jest moja mama, ale jej też jest bardzo ciężko, a ja nie potrafię jej pomóc bo sama powoli nie mam na nic siły. Codziennie w tym samym pokoju, w tym samym domu, często już nie mam siły wstawać z łóżka, bo nie mam żadnych celów. Nie pasuję do dzisiejszego pędzącego świata, prócz mamy nie ma nic co by mnie tutaj trzymało, nie wiem co robić, ponieważ z dnia na dzień robi się coraz ciężej, ze mną i z moimi myślami.

Przepraszam, że to wszystko takie zagmatwane, ale pisałam na szybko i to co mi przyszło na myśl. Gratuluję tym co w ogóle to przeczytali 

Idź do psychologa. Prawdopodobnie masz depresję.

medytacja, to lekarstwo na spokoj i harmonię. Spróbuj.

Pasek wagi

może to przez pogodę odczuwasz taki nastrój? Niebawem przyjdzie wiosna, mi wtedy chce się żyć podwójnie :-) A tak poza tym może wybierz się do psychologa?

Hej przeczytałam  psycholog  czy psychiatra idź może pomoga. Wiesz co mi dalo kopa jak miałam 23 lata i nie widziałam sensu  w niczym wyjechałam do Anglii tam nauczyłam się inaczej żyć,może masz taką możliwość może to samo miejsce cb przygnębia w którym jesteś........

Może poszukaj innego hobby niż ten sport którym już nie możesz się zajmować? Trudno mi uwierzyć że człowiek nie potrafi się zainteresować kilkoma różnymi rzeczami-a jak już zaczniesz się w to wciągać to zacznie ci się też i coraz bardziej podobać.. Zajmiesz się czymś innym niż siedzenie w pokoju, poznasz ludzi- może niekoniecznie w twoim wieku ale za to bardziej pasujących ci psychiczną dojrzałością..jeśli to hobby okaże się nie do końca dla ciebie,poszukasz kolejnego, poznasz znów innych ludzi... nie ma nic gorszego niż siedzieć i zagłębiać się w swoich smutkach i frustracjach. Psycholog jasne- przyda się, ale jeśli sama nie zechcesz czegoś zmieniać w swoim życiu to lepiej nie będzie.

Witamy w dorosłym życiu. Jeśli zaczyna Cię to przerastać to psycholog może okazać się dobrym rozwiązaniem. To żadna ujma iść po pomoc. 

Miałam podobnie kilka lat temu. Nic nie miało sensu, cokolwiek się pozytywnego nie działo i tak nie sprawiało specjalnej radości. Znajomi się porozjeżdżali, wszystko się pozmieniało. Świat, który był mi tak dobrze znany zaczął znikać. Do tego doszły nowe problemy, nowi ludzie, nowe środowisko.... Szaleństwo. Nie wiem co to było, depresja, zderzenie z dorosłością. Ciężko powiedzieć, ale to przepracowałam (potrzebowałam jakichś 2 lat). 

Co robiłam (m.in.): 

- nie zamykałam się na nowych ludzi, nie oceniałam ich z góry, starałam się poznać i zrozumieć, 

- znalazłam nowe hobby (z dotychczasowego musiałam zrezygnować), u mnie była to gra w tenisa oraz organizacja studencka.

Pasek wagi

Odpowiem nieco ironicznie, nie żebym Ci chciała dokuczyć, ale byś spojrzała na życie trochę inaczej ;)

Zrób sobie setki selfie:  w plenerach z rozwianym włosem, w nocnych klubach w szalonym tańcu, w tłumie ludzi z promiennym uśmiechem i wszędzie tam gdzie życie ma sens i smak. Oklej cały pokój i patrz jakie masz wspaniałe życie. A potem co wieczór planuj sobie tyle zajęć na następny dzień, żebyś wyskakiwała z łóżka i szybko musiała zabrać się za robotę i żeby Ci brakło czasu na narzekanie ;)

przeszłam coś podobnego. U mnie zaczęło się w wieku nastoletnim jeszcze, ok 16 r.ż, kiedy matka odeszła z domu. Ja, dopiero wyrastające z lalek dziecko nie wiedziałam jak się gotuje zupę, a dodatkowo miałam na głowie szkołę i ogarniane całego domu po bracie i ojcu, który zresztą nie bardzo się nami przejmował. Robiłam się coraz bardziej zamknięta w sobie i ludzie zaczęli się ode mnie odsuwać (a może ja od nich?), więc jak poszłam na studia nie miałam praktycznie nikogo. Za to pracowałam i studiowałam dziennie co pochłaniało mój caly czas. Byłam nieśmiała i zahukana a jednocześnie ogromnie rozżalona za swój nędzny los, bo w domu było bardzo biednie i znikąd nie miałam wsparcia. Wiele razy szukałam pomocy, ale nie byłam w stanie wykręcić numeru i umówić się na sesję terapeutyczną.  Dopiero jak miałam 22 lata poszłam w końcu na terapię i nie mogę powiedzieć, że o był jakiś przełom. Takie rzeczy ciągną się latami, ale powoli coś zaczynalo docierać, a może ja zaczęłam po prostu dorastać. Na terapię chodziłam z przerwami, ale zawsze kiedy  potrzebowałam to pomagała mi. Aż przyszedł taki moment kryzysu że postanowilam pójść do psychiatry. To było 2 lata temu i naprawdę leki mnie uratowały. Teraz nie wspomagam się niczym, została mi wiedza z terapii i często ją wykorzystuję. To co mnie na co dzień pochłania to wyznaczone cele, chyba pogodziłam się z przeszłością. Jedyny żal to te wszystkie zmarnowane na depresję lata. Zbliżam się do trzydziestki i dopiero teraz zaczynam naprawdę żyć. Nie popełniaj tego błędu co ja, nie marnuj czasu i zrób coś juz teraz. Ciężko jest się przełamać, pójść do kogoś obcego i wyznać swoje najskrytsze lęki, ale warto, to zresztą też kształtuje charakter i paradoksalnie - choć odsłaniasz najdelikatniejszą część siebie to potem czujesz się silniejsza. Sorry za te wynurzenia, ale Twoja historia bardzo przypomina mi moją wlasną i gdybym mogła się cofnąć w czasie to bym od razu próbowała sobie pomóc zamiast czekać na nie wiadomo co...

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.