Hej dziewczyny i chłopcy :)
Zaczynam od dzisiaj, parę centymetrów do zrzucenia, kilogramów nie wiele. Uzbrojona w oddział jajek i serków wiejskich będę się przedzierać przez gąszcze frytek i słodyczy otaczających mnie z wszystkich stron.Bitwa będzie ciężka, jako wegetarianka zwana
lakto-owo-blablabla mam bardzo ograniczoną liczbę produktów do spożycia, ale czego się nie robi by osiągnąć cel.
Nigdy jeszcze nie byłam na żadnej diecie, ale mam zamiar wytrwać za pierwszym razem. Dzięki tej magicznej przemianie jaka zachodzi między naszym mózgiem i ręką gdy coś spisujemy i tym ogromnym poczuciem presji gdy nasz cel zna ktoś jeszcze poza nami czuje motywację :)
Zaczynam z 53 kilogramami i - co ważniejsze ! - 10cm które są bardzo niechciane :)
Atak potrwa 3 dni. Druga faza (1+1) sześć dni a potem przetransformuje ją w 2 + 5 bo nie chce za wiele stracić ze swojego ciałka, tylko brzuszek. Jak już osiągnę to 49 czy 50 kg to 4 tygodnie utrwalenia. Brzmi groźnie, jeszcze nigdy nie ograniczałam słodyczy na dłużej niż tydzień... .
Na czas diety wyłączam z cotygodniowego treningu ćwiczenia kardio, żeby nie stracić biustu, pozostałe są lekkie, a codzienne brzuszki i gimnastyka też niczego na dobrą sprawę nie zmieniają więc zostają. W obronie biustu od dzisiaj pigułki z dzikim pochrzynem, kozieradką i palmą sabałową (bardzo śmiesznie brzmią te nazwy po polsku). Niech znika tylko brzuszek :) Potruję troszkę o swoim menu.
Dzień 1* rozciągnięte śniadanie:
- szklanka wody
- niesłodzone mleko sojowe z płatkami otrębowymi - średnia miseczka
- kilka łyżeczek serka wiejskiego
- mały, beztłuszczowy, super hiper ekstra light serek malinowy z zabójczym aspartamem, ale to pierwszy i ostatni w tym tygodniu :)
Obiadu się boje, bo na czas diety włączyłam do menu quorn, który mnie troszkę brzydzi z racji przypominania swoją strukturą i smakiem prawdziwego kurczaka, ale samej soczewicy, ciecierzycy i serków przez 4 tygodnie jeść nie mogę.
Czekam na tych walecznych którzy chcą kroczyć w boju ramie przy ramieniu :)