Temat: Próby samoakceptacji powstrzymują mój proces chudnięcia.

Wszędzie teraz trąbi się, że należy akceptować siebie, swój wygląd, swoje ciało. Na Vitalii dziewczyny piszą, że schudnąć uda nam się tylko, jeśli zaakceptujemy mankamenty swojej urody. Musimy kochać nasze ciało, z wszystkimi jego wadami i zaletami. 

A ja? Ja się w tym zatracam. 

Odnoszę wrażenie, że właśnie łatwiej mi się chudło rok temu, kiedy to byłam pogrążona w depresji. W szkole ludzie naśmiewali się ze mnie i wytykali mi moją wagę. Wydawało mi się, że nie mam przyjaciół, a moja rodzina mnie nie kocha i w ogóle, że wszystkim przeszkadzam. W dodatku, sama siebie chciałam unicestwić, chciałam zniknąć, jak najszybciej pozbyć się każdego grama mojej tuszy... z takim oto nastawieniem udało mi się zrzucić 15 kilogramów w około 3 - 4 miesiące. 

I wtedy kochałam siebie! Uwielbiałam swój wygląd, to, jak zmieniło się moje ciało, to, jak wyostrzyły się moje rysy twarzy, to, że mieszczę się w co tylko zapragnę, to, że ludzie wreszcie się ode mnie odczepili... 

Od kiedy przytyłam, bezskutecznie próbuję zrzucić ten nadmiar. Ale coraz częściej mam nadzieję, że w liceum ludzie mnie nie zaakceptują, że znowu będę wyśmiewanym wyrzutkiem, przezywanym i dręczonym, bo dochodzę do wniosku, że jedynie z taką motywacją mam szansę cokolwiek schudnąć. Bo od kiedy naczytałam i nasłuchałam się (np. od matki. Łatwo jej mówić, jak jest chuda) tych bzdur, że trzeba siebie akceptować nawet, jeśli nie podobamy się sobie (to są jakieś kpiny), to za każdym razem, kiedy patrzę w lustro, mówię sobie "nie jest tak źle", "nawet jak nie schudniesz, z tą wagą będziesz wyglądać w miarę ok", "wiesz... może nawet tak zostać", "nie jesteś najchudsza, ale jesteś najpiękniejsza" i tym podobne bzdety... i co? Rzucam na jeden dzień dietę, bo twierdzę, że tyle mi wystarczy i "utrzymanie wagi". Mówią, że jeśli chce się powstrzymać napad na lodówę, to trzeba spojrzeć w lustro i się nam odechce... ja patrzę i co? Widzę "szczupłą" osobę i idę jeść... a następnego dnia jestem opuchnięta, nie wchodzę w spodnie (i w ogóle w nic, nie mam w ogóle w czym chodzić, tak przytyłam), a jak staję na wadze, to idzie się załamać. Zryw! na dietę i koło się zamyka, bo jak tylko schudnę troszkę, to znów się zaczyna... 

Chcę ważyć 50, a jednocześnie nie chcę. MINDFUCK. 

Obecnie balansuję na granicy wagi prawidłowej i nadwagi. W głowie mi buzuje od sprzecznych myśli. I JAK JA MAM SIĘ WZIĄĆ W GARŚĆ W TAKIEJ SYTUACJI???

Pasek wagi

Cassie.McFly napisał(a):

(cut)W szkole ludzie naśmiewali się ze mnie i wytykali mi moją wagę. Wydawało mi się, że nie mam przyjaciół, a moja rodzina mnie nie kocha i w ogóle, że wszystkim przeszkadzam. W dodatku, sama siebie chciałam unicestwić, chciałam zniknąć, jak najszybciej pozbyć się każdego grama mojej tuszy... z takim oto nastawieniem udało mi się zrzucić 15 kilogramów w około 3 - 4 miesiące. I wtedy kochałam siebie! Uwielbiałam swój wygląd, to, jak zmieniło się moje ciało, to, jak wyostrzyły się moje rysy twarzy, to, że mieszczę się w co tylko zapragnę, to, że ludzie wreszcie się ode mnie odczepili... Od kiedy przytyłam, bezskutecznie próbuję zrzucić ten nadmiar.

To jest akurat odwrotność tego, o co chodzi. Polubiłaś się "pod warunkiem", a warunki ciążą zawsze. W takim układzie wcześniej czy później kazdy przegrywa. Bez obciążenia jest znacznie łatwiej.

Nie kazdy musi byc chudy, naprawde jestesmy bardzo roznorodni jako ludzkosc i wieksze cialo jest tak samo normalne jak to wychudzone jesli nie kryja sie za tym zadne zaburzenia odzywiania, a taka ma sie "urode".

Wiesz, akceptacja dla swojego ciała to nie jest coś, co jest koniecznie potrzebne przy odchudzaniu. Ale jest to jednak coś, co jest koniecznie potrzebne przy byciu szczęśliwym.

Chodzi też o to, po co się odchudzasz? Z jakich pobudek? Czy ważniejsze jest schudnięcie do określonej wagi, czy raczej zdrowie? Robisz to dla siebie, czy przeciw sobie?

Trochę bez sensu jest odchudzanie się, jeżeli nie będziesz potem i tak szczęśliwa (a raczej nie będziesz, albo będziesz bardzo krótko, jeżeli odchudzanie przypłacisz zdrowiem). Za to możesz być szczęśliwa i bez odchudzania - bo po co z tym czekać? Chodzi o to, żebyś była szczęśliwa zupełnie niezależnie od swojej wagi i wyglądu. Co jednocześnie nie znaczy, że nie wolno ci chcieć wyglądać lepiej - i być jeszcze szczęśliwszą.

Ja ważę prawie 90kg przy 164cm wrosty. Nie pamiętam, kiedy ważyłam tyle, co ty teraz. Pewnie jak rosłam. A nie przeszkadza mi to w żadnym wypadku być szczęśliwą. I wiesz, ludzie mnie taką kochają :P

Pasek wagi

*

idż do psychiatry, zrób porządek z emocjami i dopiero wtedy bierz się za odchudzanie. Jeśli nie dociera fo Ciebie, że zdrowie, życie i to cholerne ciało, nad którym się bez przerwy pastwisz, masz jedno na całe życie,   To znaczy, że nic nie wiesz, nie rozumiesz i pracowicie niszczysz samą siebie. A to jest zabawa na raz.

Pasek wagi

O, widzę, że użytkowniczka sofro zawitała znów na mój przerażający temat... odniesiesz się może do mojej ostatniej odpowiedzi w twoją stronę? Bardzo by mnie to uszczęśliwiło ;) 

Dzięki wszystkim za porady, za dobre słowa (te gorsze też) i za to, że mi przemawiacie do rozsądku :) Staram się być szczęśliwa i zacząć naprawdę siebie akceptować. Gdy mi się to uda, będzie super. 

Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.