- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
26 marca 2016, 16:29
Moim odwiecznym kompleksem jest figura gruszki, szeroki tyłek, uda bardzo nie estetycznie "wylewajace się" spod niego. Od kiedy tylko skończyłam podstawowke narzekam na moją figurę. Tylko w 3 klasie gim byłam zadowolona z siebie. Ważyłam 58 kg przy wzroście 169 cm. Miałam wtedy egzaminy, dużo się uczyłam, nie było czasu by się ojadać. Śniadań nie jadlam bo nigdy nie mogłam się rano wyrobić, w szkole tylko jakaś drożdżowke albo obwarzanka, obiad, coś na kolacje i tyle. Wiem że to masakra, nie musicie mi tego uświadamiać. Cieszę się że przynajmniej wyrosłam już z "diet cud" które znajdowałam z nadzieją w internecie, które i tak dobrze mi nie robiły. Z resztą zawsze się poddawałam... i tu jest mój największy problem obecnie. Nie raz nie dwa mówiłam sobie: zacznę zdrowo jeść, regularnie, ogranicze kalorie... No i wytrzymałam maksymalnie tydzień. Niejednokrotnie próbowałam ponownie. Ostatnio i tak byłam z siebie "dumna" przez trzy tygodnie ćwiczyłam, to dla mnie na prawdę wyczyn, spróbowałam dołączyć do tego dietę, 6 dni i po wszystkim... Nadszedł weekend spotkanie ze znajomymi, a co tam jeden dzień mi nie zaszkodzi. Ale ja już niestety tak mam że jedzenie mnie uzależnia i jak zacznę nie mogę skończyć. Poza tym przez te 6 dni gdy jadlam ok 100-150 kalorii mniej niż wynosi moje zapotrzebowanie czułam głód co mnie rozdraznialo, cały czas wyrzeczenia myślenie co mogę, co nie. Nie przekonujcie mnie ze dieta to nie męka, bo jasne jest dużo świetnych fit przepisów, obserwuje dużo fit dziewczyn na instagramie i ich jedzenie wygląda cudownie ALE jeżeli podlicze sobie kaloryczność ich średniego śniadanie tj jakieś 400-500 kalorii. Moje zapotrzebowanie to 1500 więc o czym my tu mówimy. Więc jem sobie te 5 porcji po których i tak co chwile jestem głodna, a ma prawdę staram się dobierać te produkty tak żeby i makro mi.sie w miarę zgadzało i żebym była syta... Po prostu nie potrafię wygrać sama ze sobą, jak mi się nie chce cwiczyc albo chce coś zjeść nie potrafię sobie powiedzieć nie, będzie mi to siedzieć w głowie przez.caly czas. Nie ma we mnie za grosz woli walki, ewentualnie potem najem się i rozplacze. Jeszcze ze moja mama daje mi cudowny przykład i co chwile Ti jakieś ciasteczka kupi, tu co innego. Takie moje błędne koło próby z.rzucenia 4 kg trwa gdzieś od stycznia. Mamy już praktycznie kwiecień... Wiem że to już ostatni dzwonek, jesteśmy akurat w okresie świat, ale dokładnie od 29 marca gdy wszystko się skończy chciałabym znowu wrócić do ćwiczeń i na początku ograniczyć się do mojego zapotrzebowania kalorycznego. Proszę was macie jakieś rady? Bo z mojej strony to już serio tylko płakać i załamac się nad sobą jaka że mnie sierota życiową...
26 marca 2016, 17:25
Jeśli chcesz rozpocząć dietę po świętach tylko po to, aby móc nażreć się na uczcie, to daleko nie zajdziesz - wybacz, że tak dosadnie. Po prostu musisz zmienić podejście z "nie mogę zjeść tego ciasta, bo jestem na tej przeklętej diecie" na "po co w ogóle mam jeść coś, co nie ma żadnej wartości, da mi minutę przyjemności, trzy dni wyrzutów sumienia i dodatkowy tłuszczyk na brzuchu" lub na zwyczajne "kocham zdrowe jedzenie". Nie ćwicz czegoś, czego nie lubisz. Ja np. nie znoszę orbitreka i mimo że mam go w domu, to wolę pobiegać na dworze lub wyjść na rower. Na dietę nie przechodzimy, dietę zmieniamy.
27 marca 2016, 20:16
Nie jedz 5 posiłków, skoro nie czujesz się po nich syta. Jedz 3 większe po 500 kcal, najesz się i nie będziesz w kółko myśleć o jedzeniu. Nie lubisz ćwiczyć - spaceruj. Będzie dobrze, tylko się nie poddawaj, dopasuje dietę do siebie, a nie odwrotnie:))
27 marca 2016, 22:07
ewusia przede wszystkim liczy się Twoje podejście do tego tematu, Sama często próbowałam różnych diet, z marnym skutkiem, ze swojej winy nie potrafiłam wytrwać często było po kilku dniach "pier....le całą tą dietę rzucam to w cholerę". . Jestem gruba i potrafię o tym głośno mówić. Do tego walczę z niedoczynnością tarczycy, która skutecznie utrudnia mi zgubienie nadprogramowych kilogramów. Ale postanowiłam zmienić totalnie swój stosunek do jedzenia. Obecnie wykupiłam dietę na Vitalii i mimo, że od grudnia nie schudłam to sama ze sobą czuję się lepiej. Jem regularnie, piję dużo wody i przede wszystkim ćwiczę staram się tak 4-5n razy w tyg zażyć trochę ruchu: siłownia, zumba, salsation czy cokolwiek innego byleby tylko ruszyć swój tłusty tyłek. Każdego dnia w kalendarzu zapisuję co zjadłam i o której godzinie. Wyliczam sobie kaloryczność posiłków. Staram się nie wychodzić z domu bez śniadania, ewentualnie zjeść je jak najszybciej po dotarciu do pracy. Nie katuję się nie wiadomo jakimi dietami, Vitalia mi wyliczyła dietę na 2000 kcal, ale i tak staram się trzymać średnio 1800. W moim przypadku już nawet nie chodzi o wygląd, tylko o zdrowie. Wizja cukrzycy wcale mi się nie uśmiecha, a jest możliwe bo w mojej rodzinie oboje dziadkowie chorowali.
Przede wszystkim chudnięcie zaczyna się w Twojej głowie. Pomyśl sobie, że robisz to tylko dla siebie, nie dla innych, żeby się dobrze poczuć w swojej skórze. Piszesz, że mama kupuje jakieś słodycze pogadaj z nią od serducha, poproś żeby tego nie robiła i żeby była dla Ciebie wsparciem. Grunt to szczera rozmowa. Nie wiem jaka jest Twoja ocena waga, bo nie napisałaś, ale to Ty musisz się zmobilizować. Zawsze masz możliwość napisania do kogoś na forum i poprosić o słowa otuchy.