Temat: Nastawienie przy przechodzeniu na dietę

Witam, za każdym razem jak postanawiam zrobić coś dla siebie, stracić zbędne kilogramy, poprawić stan zdrowia itd ogarnia mnie zapał, ciekawość i nadzieja na zdrowszą ja. Jak przychodzi ten dzień rozpoczęcia tego nowego stylu odżywiania, życia to ogarnia mnie smutek, który jest z każdym dniem większy. Tak jakbym coś traciła. Żeby pozbyć się tego uczucia sięgam po to na co mam ochotę i zamiast chudnąć tyję. Ktoś z Was też tak ma? Jak sobie z tym radzić?

Otyłość ogranicza. 

Zabiera radość z życia. 

Yenla napisał(a):

Też tak miałam, do dnia w którym powiedziałam sobie dość, będę jadła wszystko to co lubię tylko w deficycie kalorycznym plus ruch jakikolwiek u mnie rowerek stacjonarny plus spacery, nie ma dnia żebym nie jadła batona, chipsów czy cukierków, w półtorej roku schudłam 26 kg. Zasada 80/20. 80 % zdrowo 20 % czego tylko dusza zapragnie. 

super napisane I bardzo motywujące

gratulacje!

moze poogladaj programy gdzie pokazane jest zycie osob bardzo otylych, skoro nie wiesz jakim ograniczeniem potrafia byc kilogramy, widocznie jeszcze sie dobrze z nimi czujesz.

Też tak miałam jak przechodziłam w tryb odchudzania typu: od dzisiaj nie jem tego, tamtego, sramtego, tylko zdrowe, chude, niskokaloryczne, zero słodyczy, zero przyjemności :P Też miałam poczucie straty, że czegoś nie mogę, że musze specjalnie sobie gotować, że muszę jeść coś czego nie lubię i co mi nie smakuje ale jest lepsze dla figury a im dłuzej trwał taki okres, tym bardziej źle mi było i szybko olewałam temat odchudzania. Teraz jak mam zrywy na odchudzanie, to jem to co wszyscy domownicy, tylko w sensownych ilościach. Jak mam ochotę to zjem też coś słodkiego, ale nie pół reklamówki, tylko jakiś jeden batonik, czy rządek czekolady, czy 2 ciastka. Prawda też taka, że jak ogólnie ograniczę cukier, to po tygodniu czy dwóch już tak się nie chce jeść tych słodyczy, więc wtedy spokojnie niewielka ilość wystarczy żeby zaspokoić pypcia na słodycze. Staram się głównie pilnować posiłków i nie podjadać między nimi, bo mnie najbardziej gubi takie memłanie gębą co chwilę, nawet jeśli pozornie jem niewiele, ale co chwilę coś byle gębą ruszać. Jak tego pilnuję i faktycznie jem tylko wtedy gdy są zaplanowane posiłki, to waga sobie pomalutku, sukcesywnie spada. Coś słodkiego czasem wpadnie. Nie mam poczucia że czegoś mi brak a głodna też nie chodzę bo jem normalnie, najadam się normalnie, tylko odpada mi to bezsensowne żarcie, które uskuteczniałam nie koniecznie z głodu, tylko chyba z nudów albo sama nie wiem czego.

Pasek wagi

Cześć,

Ja trochę inaczej z kolei zaczęłam moją dietę. Nigdy mi nie szło, bo chipsy, bo słodkie, bo coś tam.

Jedzenie było zawsze bolączką na moje problemy, na zły nastrój, na nudę, na coś do telewizora. Chyba ze sto razy próbowałam coś z tym zrobić właśnie mając wizję tego co niektórzy tutaj podają, ale to nic nie dawało.

Po pierwsze zdrowie: trzeba sprawdzić, czy ma się odpowiednią ilość witamin, czy nie ma się cukrzycy, insulinooporności, złego zachowania glukozy, hashimoto, a może jeszcze coś innego, co utrudnia odchudzanie. Po drugie stosunek psychologiczny do jedzenia, a dopiero na koniec dieta, ale bardziej jako zmiana stylu życia niż jako dieta.

Jeszcze rok temu miałam wielki niedobór witaminy B oraz witaminy D3. Zaczęłam je suplementować pod okiem lekarza. Okazało się, że mam problem z wchłanianiem witaminy B w normalnych suplementach i musze spożywać ją jedynie w formie aktywnej (foliany). Dodatkowo okazało się też na krzywej cukrowej, że mimo, że nie mam jeszcze cukrzycy ani insulinooporności jednak moja glukoza zachowuje się niewłaściwie. Lekarz mi wyjaśnił, że w praktyce oznacza to, że jak zjem jedną kostkę czekolady, to robię się jeszcze bardziej głodna, a osoba, która z tym nie ma problemu jest przez jakiś czas najedzona.

Już od końcówki tamtego roku witaminy miałam w normie, ale nadal nie chudłam a tyłam. Nie byłam w stanie nie zjeść czegoś wieczorem, czegoś słodkiego, słonego. Okazało się, że mam też zły stosunek do jedzenia, czyli jedzenie traktuje jako coś dobrego, cały dzień o nim myślę itd. Dieta u dietetyka kilka lat temu przyniosła efekt jak się jej trzymałam ale tylko na chwilę.

W końcu w tym roku, miałam dużą motywację zawalczyć o własne zdrowie i przyszłość, dlatego stwierdziłam, że nie będę liczyć kalorii, a spróbuję deficytu kalorycznego. Ale jak zacząć, dla mnie strzałem w dziesiątkę był pierwszy post kilkudniowy, po którym nagle okazało się, że dalej kontynuowany post przerywany nie jest dla mnie problemem. Nagle przestałam ciągle myśleć o jedzeniu, przestałam podjadać, przestałam mieć ochotę na słodkie, czy słone przekąski. Ale oczywiście jak mam ochotę to sobie tego nie odmawiam.

Wiem, że lekarze mówią, że powinno się zacząć lekko, po kolei itd. Dla mnie taki pierwszy wstrząs był lepszy od powolnego wchodzenia w ten post.

Dlatego uważam, że każdy powinien sobie zacząć od teraz, z dietą jaka mu najbardziej pasuje. I nie traktować diety jako diety, czy rezygnacji z czegoś. Ma to być po prostu inny styl życia. Tak ja to widzę. Wiele osób tutaj też tak to widzi.

Natomiast kompletnie nie uważam, że jakakolwiek osoba chce być gruba.

Pozdrawiam i życzę powodzenia :)

Ja jestem dopiero na początku mojej nowej drogi, i sama muszę ją przetestować, ale na razie daję radę i to że czasami jakiś kilogram, czy dwa pójdą w górę, to się tym nie załamuję, i wracam do mojego oryginalnego planu ;)

Fajnie też, że niektórym się udało i mogą się tym tutaj pochwalić. Naprawdę podziwiam ;)

Ja w sumie również bardzo polecam post przerywany. Ja to nawet nie wkręcam się w szczegóły co wolno a co nie, tylko staram się pilnować godzin bez jedzenia a posiłki jem te co wszystkim gotuję. Odkąd przeszłam na 3 posiłki dziennie i dłuższą wieczorną przerwę bez żarcia, to rzadziej mnie ssie i mam mniejszą ochotę na słodycze. Ja akurat mam insulinooporność i u mnie opcja 5-6 posiłków się absolutnie nie sprawdza, bo raz, że cały boży dzień się o tych posiłkach myśli, bo ledwo skończysz jeden a już trzeba myśleć o kolejnym. Dwa, że mniejsze porcje, po których czuję niedosyt sprawiają, że nadal coś bym zjadła. Trzy - gdy jemy to uwalniamy insulinę, która buzuje w organizmie żeby zbić cukier, ale u osób z IO insulina nie działa jak powinna bo się gorzej wchłania, więc realnie organizm produkuje jej więcej, w dłuzszym okresie czasu. Póki insulina jest we krwi, to proces odchudzania/korzystania z tkanki tłuszczowej zostaje wstrzymany. Czyli realnie zjem coś, insulina wystrzeli, nie chudnę w tym czasie a jak już insulina zaczyna spadać i mogłoby się coś ruszyć, to przychodzi czas, że trzeba zjeśc kolejny posiłek. W efekcie znowu wywalam insulinę i tak cały dzień. U mnie post przerywany, 3 posiłki dziennie, brak podjadania między posiłkami żeby nie wywalać insuliny (czyli realnie wywalenie między posiłkami wszystkiego oprócz wody) przynosi bardzo dobre efekty. Wszelakie zachcianki i kawę z mlekiem załatwiam od razu po posiłku, żeby za jednym wystrzałem się ogarnąć. Przychodzi też to bardziej naturalnie. Ja właściwie byłam zadziwiona, że da się nie jeść po 14-16 godzin i człowiek nie czuje tego głodu. Ja im częściej jem, tym częściej czuję okresy ssania i chęci na coś (co zazwyczaj kończy się jedzeniem czegoś słodkiego/gównianego). 

Pasek wagi

Karolka_83 napisał(a):

Ja w sumie również bardzo polecam post przerywany. Ja to nawet nie wkręcam się w szczegóły co wolno a co nie, tylko staram się pilnować godzin bez jedzenia a posiłki jem te co wszystkim gotuję. Odkąd przeszłam na 3 posiłki dziennie i dłuższą wieczorną przerwę bez żarcia, to rzadziej mnie ssie i mam mniejszą ochotę na słodycze. Ja akurat mam insulinooporność i u mnie opcja 5-6 posiłków się absolutnie nie sprawdza, bo raz, że cały boży dzień się o tych posiłkach myśli, bo ledwo skończysz jeden a już trzeba myśleć o kolejnym. Dwa, że mniejsze porcje, po których czuję niedosyt sprawiają, że nadal coś bym zjadła. Trzy - gdy jemy to uwalniamy insulinę, która buzuje w organizmie żeby zbić cukier, ale u osób z IO insulina nie działa jak powinna bo się gorzej wchłania, więc realnie organizm produkuje jej więcej, w dłuzszym okresie czasu. Póki insulina jest we krwi, to proces odchudzania/korzystania z tkanki tłuszczowej zostaje wstrzymany. Czyli realnie zjem coś, insulina wystrzeli, nie chudnę w tym czasie a jak już insulina zaczyna spadać i mogłoby się coś ruszyć, to przychodzi czas, że trzeba zjeśc kolejny posiłek. W efekcie znowu wywalam insulinę i tak cały dzień. U mnie post przerywany, 3 posiłki dziennie, brak podjadania między posiłkami żeby nie wywalać insuliny (czyli realnie wywalenie między posiłkami wszystkiego oprócz wody) przynosi bardzo dobre efekty. Wszelakie zachcianki i kawę z mlekiem załatwiam od razu po posiłku, żeby za jednym wystrzałem się ogarnąć. Przychodzi też to bardziej naturalnie. Ja właściwie byłam zadziwiona, że da się nie jeść po 14-16 godzin i człowiek nie czuje tego głodu. Ja im częściej jem, tym częściej czuję okresy ssania i chęci na coś (co zazwyczaj kończy się jedzeniem czegoś słodkiego/gównianego). 

No ja właśnie też mam IQ i ogromny problem z chudnięciem. Ciągle mam ochotę na słodkie i słone :(

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.