- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
29 kwietnia 2018, 00:41
Znalazłam dziś z mężem w lesie młodziutką suczkę. Samochód odjechał i ją po prostu zostawił na drodze. Psina została przez nas zabrana, nakarmiona, zaopiekowana i oddana w dobre ręce i bardzo mocno rozważamy zabranie jej po kwarantannie ze schroniska.
Nie wiem jakim trzeba być człowiekiem, żeby porzucić psa na drodze. To już nawet Mały Książe wiedział, że "stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to co oswoiłeś". Przeżyłam to bardzo i płakałam nad obcym mi psem. A jego pseudo-właściciele wyrzucili go i odjechali. Nie zrozumiem nigdy, bo ja swojego psa kocham, to członek mojej rodziny.
Dziewczyny, czy któraś z Was przygarnęła kiedyś psiaka? My już jednego mamy, zatem chętnie poczytam historie z happy endem, żeby się nastawić na tę rewolucję w naszym życiu
29 kwietnia 2018, 12:17
Każde znalezienie porzuconego psa należy zgłosić towarzystwu opieki nad zwierzętami i - w zależności od tego, gdzie mieszkasz - policji lub ekopatrolowi straży miejskiej. To jest przestępstwo. Niezgłoszenie go też jest naruszeniem prawa. Psem powinno zająć się schronisko, powiatowy lekarz weterynarii, w zależności od tego, jak jest to rozwiane w Twojej gminie. Jeśli taki pies byłby u Ciebie, to Ci ludzie po zgłoszeniu się dodatkowo ponieśliby konsekwencje.
29 kwietnia 2018, 12:25
Ale widzieliście ten samochód? W takiej sytuacji należałoby spisać numery rejestracyjne i zgłosić to na policję.
A poza tym, jak można wyrzucić psa? No trzeba być po prostu śmieciem, niekochanym przez patorodziców, niezsocjalizowanym wyrzutkiem.
Edytowany przez Gofer. 29 kwietnia 2018, 12:26
29 kwietnia 2018, 14:08
Nie rozumiem takich "ludzi" i szczerze nigdy nie zrozumiem. Dla mnie nie ważne czy pies, kot, mysz, chomik czy królik, zwierzę to część rodziny i mimo że niszczy wiele rzeczy, bo jednak to zwierzę to nie wyobrażam sobie jak można je wyrzucić. Dać mu najpierw dom, miłość, a potem wyrzucić jak rzecz na ulicę.
Mam dwie suczki znajdy. Jedna trafiła do mnie w wieku 5 lat, druga miała niecałe pół roku. Pierwsza została wyrzucona przez właścicieli, którzy mieszkają kilka ulic ode mnie bo "za duża, linieje, przeszkadza bo biega po domu" SZOK. Co prawda to Alaskan Malamute, pies z długą sierścią i dużych gabarytów bo waży koło 30 kg ale nie wyobrażam sobie wyrzucenia jej. Przez jakiś czas wracała jeszcze pod dom właścicieli, aż wreszcie coraz rzadziej i rzadziej aż nie rusza się już od domu na krok. Ma prawie 11 lat, jest szczęśliwa, ma kochający dom i kochających właścicieli, pełną miskę i ciepłe posłanie (chociaż bardzo nie lubi siedzieć w domu, woli zdecydowanie spać na tarasie na kanapie :D). Ale to co się z nią działo przez sam początek to dla mnie koszmar. Pies ze smutnymi oczami, opadniętym ogonem bez krzty radości. Każde jedzenie które dostawała zakopywała bojąc się, że któregoś dnia jej zabraknie. Teraz jest pełnym życia i szczęścia psem u boku dwóch innych suczek.
Druga z kolei trafiła do mnie z połamaną miednicą jako szczeniak. Brat jeździł wtedy jako kurier i po różnych wioskach rozwoził paczki. Pewnego dnia znalazł JĄ - małą, biedną, brudną i samotną kulkę przy drodze. Pewnie gdyby nie on to za 2-3 dni by jej już nie było. Mała nie mogła stać, była wychudzona, z poplątaną sierścią, załatwiała się pod siebie bo nie dała rady stać. Kilka dni zajęło jej dojście do siebie, u weterynarza okazało się, że ma krzywo zrośniętą miednicę przez co do dzisiaj, a minęło już dobre 3 lata biega czasem z jedną podniesioną lekko łapką do góry. Z początku sikała pod siebie jak tylko ktoś chciał ją dotknąć i kuliła się w sobie. Do dzisiaj ma wielki uraz do smyczy i niestety, nie udało jej się nauczyć na niej chodzić bo dostaje automatycznie paraliżu i się nie ruszy póki nie zdejmę jej z szyi. Na szczęście mieszkamy na wsi więc mała może biegać luzem po podwórku, a podwórko mamy ogromne.Dziś jest szczęśliwym kanapowcem liżącym wszystkich po twarzy, jedzącą z jednej miski z kotami kuleczką i kochaną pieszczochą mojej mamy. Czasem jeszcze się kuli jak ktoś gwałtownie tupnie albo do niej podejdzie nagle ale nie sika pod siebie ze strachu i za chwilę już merda ogonem przymilając się do tejże osoby.
Edytowany przez Zuziaczek_69 29 kwietnia 2018, 14:09
29 kwietnia 2018, 15:58
Normalnie tak jak ludzie porzucają dzieci.
Dla mnie to nie jest normalne, jeśli dla ciebie to norma to współczuję.
29 kwietnia 2018, 17:01
mam dwa porzucone psy. Jeden w byłej pracy błąkal się. Drugi wyrzucony na bardzo ruchliwa jezdnie wyglodnialy zestresowany.
29 kwietnia 2018, 18:59
Dla własnej wygody oddałaś biedne zwierzę jakimś socjopatom. Aż się we mnie gotuje. Ohydne to było.
Jak na prawnika to masz poważny problem z panowaniem nad sobą i racjonalnym osądem sytuacji. Dziewczyna zrobiła wszystko, jak należy. Właściciele, nawet rąbnięci, mieli prawo się upomnieć o swoje zwierzę.
29 kwietnia 2018, 21:13
Dziękuję dziewczyny za podzielenie się doświadczeniami. Wiem, że to będzie rewolucja w naszym życiu, ale bardzo chcę ją przeżyć. Już się nie mogę doczekać aż ja zabierzemy do domu, non stop gadamy o tym jaka ona jest. Już mamy imię dla niej :)
29 kwietnia 2018, 21:14
Psinka jest w schronisku na kwarantannie, za 2 tygodnie możemy ją zabrać, w schronisku wiedzą że my ją chcemy zabrać.
29 kwietnia 2018, 21:19
Ale widzieliście ten samochód? W takiej sytuacji należałoby spisać numery rejestracyjne i zgłosić to na policję. A poza tym, jak można wyrzucić psa? No trzeba być po prostu śmieciem, niekochanym przez patorodziców, niezsocjalizowanym wyrzutkiem.
Samochód opisaliśmy, co do numerów nie mamy 100% pewności, bo nim się zorientowaliśmy co się wydarzyło to samochód odjechał. Swoją uwagę poświęciliśmy na to żeby psiaka nie rozjechać.
29 kwietnia 2018, 22:39
ja mam pisaki i koty przygarniete :) pierwsza była Kitka- dorosła kotka co rusz wyrzucana z kolejnych domow z nami juz jakies dobre 5 lat, Marian- zabidzony kotek z wyrokiem na sobie- ma niecały rok- zabraliśmy odpchlilismy wykastrowaliśmy no i w końcu do syta nakarmiliśmy. Kefir- kot porzucony przez była żonę mojego obecnego męża... nie zabrała go bo nie miała warunków... tydzień później dowiedzieliśmy sie że kupiła sobie persa. No cóż dachowiec jest gorszy jak się okazuje... porzuciła również suczke kunelka który też z nami jest :) ja nie miałam serca i zwierzaki zostały. Mało tego doprowadziła do tego że suczka została pokryta i była w ciąży. 10 szczeniaczków z tego nieszcześcia było- w tym jeden który miał małe szanse na przeżycie- dniami i nocami pilnowałam by maluszek sie dopchał do cycola :) i przeżył.
Mam też królika który miał być skarmiony i ma się świetnie:D Wesoło mamy :)