- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
25 października 2015, 09:48
Przejdę od razu do sedna: nie lubię ludzi. Źle się czuję w towarzystwie innych, najchętniej przebywam sama. Zawsze mam wrażenie, że ktoś chce wyciągnąć ode mnie jak najwięcej informacji (przy okazji nie mówiąc nic o sobie i nie chodzi tu tylko o obcych mi ludzi), żeby później obrócić wszystko przeciwko mnie. Wiele razy się na kimś zawiodłam i ogólnie zaufanie komuś jest dla mnie bardzo problematyczne. Baaaardzo rzadko chodzę na imprezy, chociaż mam dużo znajomych. Po prostu sama świadomość, że muszę gdzieś wyjść, wynurzyć się ze swojego mieszkania i z kimś się spotkać doprowadza mnie do szału. Nienawidzę tłumów, wariuję w komunikacji miejskiej (np. nie mogę znieść faktu, że ktoś siedzi obok mnie w autobusie czy pociągu, wściekam się słysząc jak ktoś głośno rozmawia albo dzieciaki wrzeszczą), unikam nawet sąsiadów. Po prostu jak wychodzę z mieszkania i słyszę, że ktoś jest na klatce to wracam i czekam aż ten ktoś sobie pójdzie. Nigdy nie śpię u znajomych, chociaż na większość imprez muszę dość daleko dojeżdżać. Nie potrafię dostosować się do pewnych norm; jeśli coś mi nie pasuje, mówię o tym prosto z mostu nie bacząc na konsekwencje. Ewentualnie kompletnie zamykam się w sobie i w środku aż się gotuję, co zresztą od razu po mnie widać.
Wokół siebie toleruję tylko Najbliższych i swojego chłopaka. Jestem w szczęśliwym związku i bardzo go kocham, ale często potrzebuję dla siebie dużo przestrzeni. Najlepiej czuję się sama ze sobą. Kocham ciszę i najchętniej mieszkałabym na bezludnej wyspie, autentycznie. Przeszkadza mi dosłownie wszystko - stukot zamykanych na klatce drzwi, grający u sąsiadów telewizor, ludzie rozmawiający na ulicy pod moimi oknami... Śpię tylko z zatyczkami, a po domu często chodzę ze słuchawkami na uszach.
Czy ze mną jest coś nie tak?
EDIT: mojej niechęci do ludzi nie widać. Nikomu nie robię krzywdy i źle nie życzę, żeby było jasne :) Po prostu zastanawia mnie, czy jestem jedyną osobą, która odczuwa tak wielką awersję do ludzi. Nie proszę natomiast o ocenę.
Edytowany przez KrolowaPrzekletych 25 października 2015, 10:50
25 października 2015, 12:24
Mam podobnie, na imprezy nie chodzę, mam garstke znajomych, 2-3 przyjaciółki, ludzi omijam szerokim łukiem. Jak widzę, że mam z kim jechać windą to wybieram drugą windę. Jak widzę, że ktoś za mną idzie do klatki to przyspieszam żeby sama jechać windą. A jak widzę że ktoś idzie przede mną do bloku to zwalniam żeby razem nie wchodzić do klatki/jechać windą. Najlepiej się czuję sama, wszędzie sama. Tylko czy można tak wiecznie ? na pewno nie.
25 października 2015, 12:24
Skoro teraz masz takie podejście do ludzi, to na starość, przepraszam, ale dopiero będziesz niezłą cholerą :D a tak na poważnie, część ludzi tak ma, tzn jest introwertykami, np. mój chłopak. Z tym, że nie ma w tym tyle agresji co w Tobie. Mnie też często denerwują ludzie, zakupy w centrum handlowym traktuję jak przykrą konieczność nawet jeśli mam kupić sobie ciuchy. Niepokojące jest to, że przykładasz do tego aż taką wagę, bo przy takim podejściu faktycznie można oszaleć, zawsze znajdą się ludzie, którzy będą się zachowywać inaczej niż byś chciała. Mnie też denerwują dzieci, które są rozwydrzone, ostatnio szłam ulicą i z naprzeciwka szli rodzice, dziecko obok. Jak przechodziłam to dzieciak specjalnie wdepnął w kałużę przede mną tak żeby mnie opryskać (specjalnie, patrzył na mnie). Na szczęście mu się nie udało bo wtedy faktycznie byłaby draka. Też mnie denerwują takie sytuacje, natomiast nie przeżywam tego tak bardzo jak Ty, bo szkoda nerwów. Sytuacja z drugiej strony, szłam zatłoczonym chodnikiem do pracy, spieszyłam się, więc starałam się omijać ludzi, wyprzedzać, żeby jak najszybciej dotrzeć na miejsce, po czym w którymś momencie słyszę za sobą jakąś kobietę "jak można tak ludziom pod nogi wchodzić, plepleple", gadała i gadała, w końcu się odwróciłam i zapytałam czy mówi do mnie, a ona dalej swoje i jęczy. Przeprosiłam, że nie mam oczu z tyłu głowy i nie zdawałam sobie sprawy, że akurat szła za mną, a ta dalej ojojoj bo przecież przechodziłam obok niej. Zbyłam ją dosyć szybko, natomiast widać tutaj jakie różne mogą być punkty widzenia, ona poczuła się atakowana, że śmiałam jej wejść pod nogi, ja nie wiedziałam nawet, że ona istnieje. Więcej luzu, ewentualnie zwracać uwagę, ale też bez wulgaryzmów, bo to tylko wyzwala dodatkowe negatywne emocje.
25 października 2015, 12:25
Cóż, ja jestem introwertykiem, rzadko bywam na imprezach, chyba że mnie ktoś wyciągnie. W takim wypadku idę i się dobrze bawię. Nie lubię ludzi, nie zamierzam tego ukrywać, i mam ku temu dobre powody, ale nie mam Twoich problemów. Może dlatego, że nie widzę powodu, by ukrywać to, co myślę. Wszyscy moi bliscy znajomi znają moje podejście do różnych rzeczy, co mi przeszkadza, mój generalny brak sympatii do gatunku ludzkiego i im to nie wadzi, nie próbują mnie na siłę zmuszać do niczego. Nie mam problemu z sąsiadami, środkami komunikacji czy pracą ponieważ zawsze walę prosto z mostu jeśli coś mi przeszkadza. Owszem, nie przysparza mi to sympatii ogółu i nikt nie mówi o mnie per "królowa" (chociaż kiedyś parę ludzi na mój widok wołało "princessa" :D hermetyczny dowcip), ale mam spokój. Z drugiej strony nie jestem tak agresywna. W gorszy dzień bywam złośliwa, czasami jak wstanę lewą nogą to denerwuje mnie wszystko i wtedy trzymam to dla siebie, ale chyba każdy miewa gorsze chwile. Ty wydajesz się trzymać wszystko w sobie i to pogarsza sytuację. Po co się tak wkurzasz, skoro można niektóre rzeczy załatwić uprzejmą rozmową? Rozważ to. Nie jesteś sama na świecie i musisz nauczyć się w nim koegzystować albo naprawdę dostaniesz świra.
Edytowany przez Ceress 25 października 2015, 12:27
25 października 2015, 12:32
każdego może coś zdenerwować, każdy może sobie ponarzekać w myślach, ale jak kogoś wkurwiają wszyscy, zawsze, wszędzie, samym tym, że istnieją i przebywają obok, to sorry, agresywny dzikus po prostu, nic normalnego tu nie ma.
25 października 2015, 12:33
gdybys nie napisala, ze masz chlopaka to moje podsumowanie twojego problemu brzmialoby: echh, jest po prostu nie ruchana
25 października 2015, 12:36
Dla mnie pojawia się tu pewne zasadnicze pytanie: czy ona głośno mówi "jest pani bydłem", czy zachowuje to dla siebie i/lub pisze to tutaj. Sama napisałam, że ludzie w tramwajach często zachowują się jak bydło, ale nie oznacza to, że wpadam do tramwaju i mówię "bydło, ruszać się". Nie widziałam też, by ona podała, że wszyscy ją uwielbiają, nie wadzi nikomu itd., ale że ma swoich znajomych, którzy ją akceptują, ona ich akceptuje i wzajemnie się lubią. Również taką grupę osób mam, która widzi moje wady, drażnię ich niektórymi dziwactwami, ale mnie akceptuje i mimo wad lubi. Oni bez wad nie są, ale są to takie wady, które mi nie przeszkadzają, więc ich lubię. Mogę Cię zapewnić, że osoby miłe, serdeczne, ciepłe, dusze towarzystwa również niektórym wadzą, działając im na nerwy. Ja osobiście nie przepadam za takimi ludźmi, kojarzą mi się z fałszem i unikam ich. Mają iść do psychiatry? Raczej nie. Autorka wyraźnie napisała, że to nie jest tak, że ona się ze swoją niechęcią afiszuje, idę o zakład, że spora część osób naprawdę nie widzi, że ona ma takie a nie inne odczucia i nie jest to powód, by od razu iść do psychiatry i łykać tabletki - zapewniam Cię. Idę o zakład, że Ty również nie raz, nie dwa pomyślałaś o jakimś dziecku per "bachor", bo np. oblał Cię swoim sokiem, albo o jakiejś kobiecie per "stara krowa" (inne), bo np. przywaliła Ci w tramwaju zakupami w nogi tak, że prawie się wywaliłaś. Mówiłaś im to? Nie sądzę. Autorka z tego, co pisała chyba też nie idzie i nie mówi "trzymaj swojego bachora z daleka ode mnie", więc nie rozumiem czemu od razu zakłada się, że ma się leczyć. Nie każdy - za przeproszeniem - rzyga do ludzi tęczą, ale nie oznacza to, że się chodzi, zatruwa im życie, rzuca inwektywami itd. Po prostu niektórzy za ludźmi - w rozumieniu tłumem - nie przepadają i tyle. Ot, cały problem.Ależ ty sama prezentujesz chamstwo i brak kultury? Jak już pisałam, część Twoich zachowań jest absolutnie normalna - nie każdy musi być ekstrawertyczny, nie każdy musi lubić tłumy, nie każdy musi mieć ochotę na zacieśnianie relacji z ludźmi. Ale nazywanie ich bydłem, albo bachorami? - tylko dlatego, że ktoś korzysta ze strychu? Mówię, masz prawo zwrócić komuś uwagę jeżeli zachowuje się niestosownie, ale jeżeli z tego prawa nie korzystasz to Twój problem, to nie daje Ci możliwości ubliżania innym.Może nie jasno się wyraziłam, pisałam, że zachowujesz się jak Adaś Miauczyński, główna postać z "Dnia świra" - rada jest taka żebyś udała się do psychiatry, poddała się jego diagnozie i w razie potrzeby poddała się odpowiedniemu leczeniu, bo poziom agresji i zachowania które opisujesz zdecydowanie nie są normalne.I nie wysnuwam dziwnych wniosków, po prostu opisuję jedną z możliwości - bo wydajesz się zaskakująco pewna, że wszyscy Cię uwielbiają, nikomu Ty nie wadzisz i nikomu Ty nie działasz na nerwy. Jak już pisałam, najtrudniej ocenić swoje własne zachowanie, więc może po prostu się zastanów nad tym jeszcze raz, bo jak na razie to wszyscy są "bydłem", a Ty jedna aniołem.Moim zdaniem kultura wymaga, żeby nie latać po strychu (który notabene nie jest "jej własny", tylko wspólny w buciorach, które robią hałas jak nie przymierzając chodaki wiedząc, że ktoś mieszka pod spodem. I nie, to nie są chwilowe wizyty. Ona i jej bachory potrafią tam siedzieć godzinami, również w niedziele. Tu nie chodzi o zwracanie uwagi, bo nie będę zwracała uwagi całemu światu. To, że ktoś zachowuje się jak bydło po prostu mnie do niego zniechęca i sprawia, że nie mam ochoty wdawać się w żadne dyskusje.Co do reakcji na moje pojawianie się na imprezach. Mieszkam daleko od swoich znajomych (ok. 50 km w jedną stronę), więc są przekonani, że to jest powodem mojej nieobecności. Nie znasz ani ich ani mnie, więc nie wiem na jakiej podstawie wysnuwasz takie dziwne wnioski. Poza tym naprawdę tak trudno stwierdzić, czy jest się lubianym?Poza tym nie wiem, o co w ogóle masz do mnie pretensje :) Ja się chowam ze swoją niechęcią i tak jak napisałam, nie robię tym nikomu krzywdy. Liczyłam raczej na rady jak sobie z tym radzić (a nuż ktoś ma podobny problem) a nie na ataki na moją osobę. Unikanie ludzi nie jest przestępstwem i nie wiem, dlaczego mam się z tego tłumaczyć. Natomiast fakt, że jestem zbyt wyczulona na chamstwo i brak kultury to druga sprawa. Chciałabym się nie przejmować i mieć to gdzieś, ale nie bardzo wiem jak. Ot, cały problem.To zacznij ludziom zwracać uwagę, oczywiście kiedy sytuacja tego wymaga. Jest zakaz jedzenia w komunikacji miejskiej? - jest, to poproś kogoś z kebabem żeby nad Twoimi spodniami nie jadł. Wolno kopać innych ludzi? - nie, to powiedz mamie takiego dziecka, że Cię nie interesuje kto Cię kopie, boli i tak, więc prosić żeby swoje własne dziecko pilnowała. Ktoś Cię przygniata? - to zapytaj czy mógłby się posunąć. Sąsiedzi się obgadują - to nie bierz w tym udziału, ale też nie uciekaj - powiedź po prostu dzień dobry i idź dalej, jak ktoś Cię zaczepi to powiedz, że przepraszasz, ale się spieszysz i tyle, nie musisz dawać wciągać w ploteczki. Co do hałasów to nie rozumiem problemu. Jasne, jak ktoś gra na perkusji, albo się kłóci i wrzeszczy, czy ogląda bardzo głośno telewizor to można się zdenerwować - ale odgłos butów? To co? - ta kobieta po własnym strychu nie może chodzić w butach, która sama sobie wybierze? Tylko sąsiadka jej będzie wybierała obuwie? - tym bardziej, że chyba nie drepcze tam godzinami, tylko wejdzie, weźmie coś i zejdzie. Porozmawiaj z nią jeszcze raz na temat zabaw dzieci, jeżeli to nie pomoże to nie wiem, zgłoś się do administracji i zapytaj w jakim zakresie można korzystać ze strychu. Jak się okaże, że dzieci się tam mogą bawić to zostaw dzieci w spokoju, jak się okaże że nie mogą to poproś o interwencję. No i nie obraź się, ale Anabel ma rację. Wydajesz się bardzo odpychająca - nie mówię tego złośliwie, tylko zastanów się po prostu czy to przypadkiem nie jest tak, że Ty widzisz coś innego, a ludzie coś innego. Rozumiem, że w komunikacji miejskiej zdarzają się niewychowani ludzie - ale chyba nie codziennie ktoś nad Tobą je, kopie, przygniata Cię? Tak samo pisałaś, że nikomu krzywdy nie robisz? - na pewno, może po prostu tego nie zauważasz, a ludzie (z różnych względów) nie zwracają Ci uwagi? Złą energię i taką nienawiść do świata wbrew pozorom bardzo łatwo się wyczuwa. Tak samo ta sytuacja z imprezy, jesteś pewna że "królooowa to coś pozytywnego"? - ja bym tak o kimś powiedziała jakbym chciała go wyśmiać, na zasadzie "o popatrz, zrobiła nam łaskę i przyszła".Wilena, to nie jest tak, że jak zawsze reaguję agresją. Ale zdarza mi się często, nie powiem. Tylko że ja nikomu nie robię tym krzywdy, w sensie - duszę to w sobie i ktoś, kto zna mnie choćby i 10 lat niczego nie zauważy. Jestem postrzegana jako zupełnie normalna osoba, zapraszana na imprezy (a jak już na jakiejś się pojawię słyszę zawsze chóralne "Królowaaaaa!!!!" i widzę radość w oczach tych ludzi), pracuję. Ale tak jak napisała Vivixen - ludzie najczęściej zachowują się jak bydło. Siada ktoś obok Ciebie w autobusie/pociągu i rozpieprza się na całe siedzenie tak, że dosłownie wbija Cię w ścianę. Albo siada obok z jakimś kebabem czy innym gównem w łapie (bo nie da się tego zjeść przed wejściem do pojazdu...), chlapie na wszystkie strony i tylko patrzysz, żeby Ci nie uwalił spodni. Naprzeciwko Ciebie siada matka z małym dzieciakiem, który cały czas Cię kopie. Zwracasz uwagę i słyszysz, że "przecież to tylko dziecko!". To nic, że Twoje świeżo wyprane spodnie wyglądają, jakbyś cały dzień spędziła na kolanach...Co do zamykania drzwi. To też kwestia norm obyczajowych. Ja swoje zamykam po cichu, a moi sąsiedzi jak bydło - jebut! i to tak, że dosłownie mi podłoga drży. Moje reakcje nie były takie od zawsze. Kiedyś pewnie sama wyśmiałabym kogoś, kto by się tak zachowywał, ale teraz nie mogę zrozumieć, dlaczego ci ludzie nie szanują siebie nawzajem. Moja sąsiadka łazi na strych w szpilkach DZIEŃ W DZIEŃ , a że mieszkam na ostatnim piętrze, doskonale ją słyszę. Do tego wiecznie przestawia jakieś graty, coś wyciąga, coś tam nosi... Tego się nie da zignorować po pewnym czasie. Jej dzieciaki znalazły tam sobie miejsce do zabawy i ganiają mi się nad głową. Na płytach z dykty i bóg wie czego jeszcze, w każdym razie hałas jest nie do zniesienia. Na zwróconą uwagę co prawda reagują, ale za kilka dni jest to samo. Wszyscy sąsiedzi obrabiają wszystkim dupę. Moje zachowanie nie pochodzi znikąd. Kiedyś nawet wdawałam się w sąsiedzkie pogawędki, ale kiedy sąsiadka A nadawała na sąsiadkę B, wymyślając przy tym jakieś niestworzone historie, a na drugi dzień były najlepszymi przyjaciółkami..? Potem spotykam sąsiadkę B, a ta nadaje na sąsiadkę A? Nie chcę brać w czymś takim udziału, nie interesuje mnie życie innych i nie chcę, żeby ktoś plotkował o moim życiu.Opis na górze być może jest ciut za mocny, ale chodziło mi o to, żeby ktoś nie zignorował problemu myśląc, że przecież nikt nie lubi hałasu. Bo u mnie to coś więcej.A co do zatyczek, to masz rację. Kilka miesięcy temu prawie nie sypiałam.
Ale teraz bydło padło pod adresem rodziny, która korzysta ze wspólnego strychu. A hasło bachor pod adresem bawiących się dzieci. Jasne, jak ktoś w tramwaju się rozpycha, brudzi innych jedzeniem i kopie to zachowuje się skrajnie niekulturalnie, ale cóż takiego strasznego robią ludzie, którzy korzystają ze strychu? - pytanie na ile rzeczywiście są niekulturalni, a na ile autorka przesadza. Mam zabronić dzieciom sąsiadów bawić się w ich własnym ogródku, bo akurat moje okno na niego wychodzi i słyszę jak dzieci się śmieją, gadają i wołają nawzajem? Zdarzało mi się iść z prośbą czy mogliby być ciszej (bo np. ktoś był w domu chory i chciał pospać sobie w dzień), ale nie zawracam ludziom głowy co kilka dni i nie mam pretensji, że wykonują normalne, codzienne czynności (przestawianie rzeczy - skandal!, chodzenie w butach - obraza! dziecko się bawi - furia! - tak wynika z wpisów autorki).
Napisała wprost, że nikomu nie robi krzywdy swoją agresją, a ludzie którzy znają ją po 10 lat nie są w stanie jej dostrzec - to poddałam w wątpliwość. Ciężko mi uwierzyć, że autentycznie nikomu nie robi się krzywdy kiedy aż kipi się agresją i na każdym kroku nazywa ludzi bydłem i bachorami.
A powodem do wizyty u psychiatry powinno być sprawdzenie czy nie ma się nerwicy natręctw. Lekarzem nie jestem, więc oczywiście diagnozy nie wydaję - ale z opisu wynika, że część zachowań nie jest normalna i pokrywa się z opisem właśnie takich nerwicowych zaburzeń.
Odpowiadając na pytanie, czy powiedziałam komuś żeby "trzymał bachora z dala ode mnie", albo "się nie pchał, bo jest starą krową"? - nie, zresztą nie rozumiem używania określenia bachor w odniesieniu do dzieci, nie ponoszą winy za błędy wychowawcze swoich rodziców, ani nie traktuję wieku jako obelgi. Natomiast tak, zdarzało mi się poprosić, żeby ktoś pilnował swojego dziecka, bo kopie, czy spytać czy ktoś mógłby przesunąć siatki, bo mnie nimi uderzył. Nie trzeba przecież kogoś obrażać, żeby mu zwrócić uwagę chyba? I mówię, ja rozumiem nie przepadanie za tłumem, sama mam sporo introwertycznych znajomych i staram się szanować ich potrzeby, to że nie zawsze muszą "rzygać tęczą" i chcieć brnąć w największy tłum. Tylko introwersja nie usprawiedliwia ziania nienawiścią, uciekania przed ludźmi (w dosłownym rozumieniu), gotowania się od środka kiedy ktoś "ośmieli" się usiąść obok, czy skorzystać ze strychu - to już wykracza poza ramy takiej normalnej introwersji.
Edytowany przez Wilena 25 października 2015, 12:39
25 października 2015, 12:54
Pokieruj swoim życiem tak, aby zycie zawodowe jak najbardziej polegało na indywidualnych zajęciach (pisz kasiążki?, zostan laborantem?) i odiedlij sie na totalnym zadupiu.
Moim zdaniem jesteś całkiem normalna. Ja w ogóle nie znosze komunikacji miejskiej i wszelkich miejsc publicznych. obrzydza mnie brud i syf takich miejsc oraz smród smierdzących ludzi. nie cierpię tłumów, kolejek i biegajacych, piszczacych bachorów. No chyba.ze obie nadajemy sie na leczenie:)
25 października 2015, 13:05
Ale teraz bydło padło pod adresem rodziny, która korzysta ze wspólnego strychu. A hasło bachor pod adresem bawiących się dzieci. Jasne, jak ktoś w tramwaju się rozpycha, brudzi innych jedzeniem i kopie to zachowuje się skrajnie niekulturalnie, ale cóż takiego strasznego robią ludzie, którzy korzystają ze strychu? - pytanie na ile rzeczywiście są niekulturalni, a na ile autorka przesadza. Mam zabronić dzieciom sąsiadów bawić się w ich własnym ogródku, bo akurat moje okno na niego wychodzi i słyszę jak dzieci się śmieją, gadają i wołają nawzajem? Zdarzało mi się iść z prośbą czy mogliby być ciszej (bo np. ktoś był w domu chory i chciał pospać sobie w dzień), ale nie zawracam ludziom głowy co kilka dni i nie mam pretensji, że wykonują normalne, codzienne czynności (przestawianie rzeczy - skandal!, chodzenie w butach - obraza! dziecko się bawi - furia! - tak wynika z wpisów autorki). Napisała wprost, że nikomu nie robi krzywdy swoją agresją, a ludzie którzy znają ją po 10 lat nie są w stanie jej dostrzec - to poddałam w wątpliwość. Ciężko mi uwierzyć, że autentycznie nikomu nie robi się krzywdy kiedy aż kipi się agresją i na każdym kroku nazywa ludzi bydłem i bachorami. A powodem do wizyty u psychiatry powinno być sprawdzenie czy nie ma się nerwicy natręctw. Lekarzem nie jestem, więc oczywiście diagnozy nie wydaję - ale z opisu wynika, że część zachowań nie jest normalna i pokrywa się z opisem właśnie takich nerwicowych zaburzeń. Odpowiadając na pytanie, czy powiedziałam komuś żeby "trzymał bachora z dala ode mnie", albo "się nie pchał, bo jest starą krową"? - nie, zresztą nie rozumiem używania określenia bachor w odniesieniu do dzieci, nie ponoszą winy za błędy wychowawcze swoich rodziców, ani nie traktuję wieku jako obelgi. Natomiast tak, zdarzało mi się poprosić, żeby ktoś pilnował swojego dziecka, bo kopie, czy spytać czy ktoś mógłby przesunąć siatki, bo mnie nimi uderzył. Nie trzeba przecież kogoś obrażać, żeby mu zwrócić uwagę chyba? I mówię, ja rozumiem nie przepadanie za tłumem, sama mam sporo introwertycznych znajomych i staram się szanować ich potrzeby, to że nie zawsze muszą "rzygać tęczą" i chcieć brnąć w największy tłum. Tylko introwersja nie usprawiedliwia ziania nienawiścią, uciekania przed ludźmi (w dosłownym rozumieniu), gotowania się od środka kiedy ktoś "ośmieli" się usiąść obok, czy skorzystać ze strychu - to już wykracza poza ramy takiej normalnej introwersji.Dla mnie pojawia się tu pewne zasadnicze pytanie: czy ona głośno mówi "jest pani bydłem", czy zachowuje to dla siebie i/lub pisze to tutaj. Sama napisałam, że ludzie w tramwajach często zachowują się jak bydło, ale nie oznacza to, że wpadam do tramwaju i mówię "bydło, ruszać się". Nie widziałam też, by ona podała, że wszyscy ją uwielbiają, nie wadzi nikomu itd., ale że ma swoich znajomych, którzy ją akceptują, ona ich akceptuje i wzajemnie się lubią. Również taką grupę osób mam, która widzi moje wady, drażnię ich niektórymi dziwactwami, ale mnie akceptuje i mimo wad lubi. Oni bez wad nie są, ale są to takie wady, które mi nie przeszkadzają, więc ich lubię. Mogę Cię zapewnić, że osoby miłe, serdeczne, ciepłe, dusze towarzystwa również niektórym wadzą, działając im na nerwy. Ja osobiście nie przepadam za takimi ludźmi, kojarzą mi się z fałszem i unikam ich. Mają iść do psychiatry? Raczej nie. Autorka wyraźnie napisała, że to nie jest tak, że ona się ze swoją niechęcią afiszuje, idę o zakład, że spora część osób naprawdę nie widzi, że ona ma takie a nie inne odczucia i nie jest to powód, by od razu iść do psychiatry i łykać tabletki - zapewniam Cię. Idę o zakład, że Ty również nie raz, nie dwa pomyślałaś o jakimś dziecku per "bachor", bo np. oblał Cię swoim sokiem, albo o jakiejś kobiecie per "stara krowa" (inne), bo np. przywaliła Ci w tramwaju zakupami w nogi tak, że prawie się wywaliłaś. Mówiłaś im to? Nie sądzę. Autorka z tego, co pisała chyba też nie idzie i nie mówi "trzymaj swojego bachora z daleka ode mnie", więc nie rozumiem czemu od razu zakłada się, że ma się leczyć. Nie każdy - za przeproszeniem - rzyga do ludzi tęczą, ale nie oznacza to, że się chodzi, zatruwa im życie, rzuca inwektywami itd. Po prostu niektórzy za ludźmi - w rozumieniu tłumem - nie przepadają i tyle. Ot, cały problem.Ależ ty sama prezentujesz chamstwo i brak kultury? Jak już pisałam, część Twoich zachowań jest absolutnie normalna - nie każdy musi być ekstrawertyczny, nie każdy musi lubić tłumy, nie każdy musi mieć ochotę na zacieśnianie relacji z ludźmi. Ale nazywanie ich bydłem, albo bachorami? - tylko dlatego, że ktoś korzysta ze strychu? Mówię, masz prawo zwrócić komuś uwagę jeżeli zachowuje się niestosownie, ale jeżeli z tego prawa nie korzystasz to Twój problem, to nie daje Ci możliwości ubliżania innym.Może nie jasno się wyraziłam, pisałam, że zachowujesz się jak Adaś Miauczyński, główna postać z "Dnia świra" - rada jest taka żebyś udała się do psychiatry, poddała się jego diagnozie i w razie potrzeby poddała się odpowiedniemu leczeniu, bo poziom agresji i zachowania które opisujesz zdecydowanie nie są normalne.I nie wysnuwam dziwnych wniosków, po prostu opisuję jedną z możliwości - bo wydajesz się zaskakująco pewna, że wszyscy Cię uwielbiają, nikomu Ty nie wadzisz i nikomu Ty nie działasz na nerwy. Jak już pisałam, najtrudniej ocenić swoje własne zachowanie, więc może po prostu się zastanów nad tym jeszcze raz, bo jak na razie to wszyscy są "bydłem", a Ty jedna aniołem.Moim zdaniem kultura wymaga, żeby nie latać po strychu (który notabene nie jest "jej własny", tylko wspólny w buciorach, które robią hałas jak nie przymierzając chodaki wiedząc, że ktoś mieszka pod spodem. I nie, to nie są chwilowe wizyty. Ona i jej bachory potrafią tam siedzieć godzinami, również w niedziele. Tu nie chodzi o zwracanie uwagi, bo nie będę zwracała uwagi całemu światu. To, że ktoś zachowuje się jak bydło po prostu mnie do niego zniechęca i sprawia, że nie mam ochoty wdawać się w żadne dyskusje.Co do reakcji na moje pojawianie się na imprezach. Mieszkam daleko od swoich znajomych (ok. 50 km w jedną stronę), więc są przekonani, że to jest powodem mojej nieobecności. Nie znasz ani ich ani mnie, więc nie wiem na jakiej podstawie wysnuwasz takie dziwne wnioski. Poza tym naprawdę tak trudno stwierdzić, czy jest się lubianym?Poza tym nie wiem, o co w ogóle masz do mnie pretensje :) Ja się chowam ze swoją niechęcią i tak jak napisałam, nie robię tym nikomu krzywdy. Liczyłam raczej na rady jak sobie z tym radzić (a nuż ktoś ma podobny problem) a nie na ataki na moją osobę. Unikanie ludzi nie jest przestępstwem i nie wiem, dlaczego mam się z tego tłumaczyć. Natomiast fakt, że jestem zbyt wyczulona na chamstwo i brak kultury to druga sprawa. Chciałabym się nie przejmować i mieć to gdzieś, ale nie bardzo wiem jak. Ot, cały problem.To zacznij ludziom zwracać uwagę, oczywiście kiedy sytuacja tego wymaga. Jest zakaz jedzenia w komunikacji miejskiej? - jest, to poproś kogoś z kebabem żeby nad Twoimi spodniami nie jadł. Wolno kopać innych ludzi? - nie, to powiedz mamie takiego dziecka, że Cię nie interesuje kto Cię kopie, boli i tak, więc prosić żeby swoje własne dziecko pilnowała. Ktoś Cię przygniata? - to zapytaj czy mógłby się posunąć. Sąsiedzi się obgadują - to nie bierz w tym udziału, ale też nie uciekaj - powiedź po prostu dzień dobry i idź dalej, jak ktoś Cię zaczepi to powiedz, że przepraszasz, ale się spieszysz i tyle, nie musisz dawać wciągać w ploteczki. Co do hałasów to nie rozumiem problemu. Jasne, jak ktoś gra na perkusji, albo się kłóci i wrzeszczy, czy ogląda bardzo głośno telewizor to można się zdenerwować - ale odgłos butów? To co? - ta kobieta po własnym strychu nie może chodzić w butach, która sama sobie wybierze? Tylko sąsiadka jej będzie wybierała obuwie? - tym bardziej, że chyba nie drepcze tam godzinami, tylko wejdzie, weźmie coś i zejdzie. Porozmawiaj z nią jeszcze raz na temat zabaw dzieci, jeżeli to nie pomoże to nie wiem, zgłoś się do administracji i zapytaj w jakim zakresie można korzystać ze strychu. Jak się okaże, że dzieci się tam mogą bawić to zostaw dzieci w spokoju, jak się okaże że nie mogą to poproś o interwencję. No i nie obraź się, ale Anabel ma rację. Wydajesz się bardzo odpychająca - nie mówię tego złośliwie, tylko zastanów się po prostu czy to przypadkiem nie jest tak, że Ty widzisz coś innego, a ludzie coś innego. Rozumiem, że w komunikacji miejskiej zdarzają się niewychowani ludzie - ale chyba nie codziennie ktoś nad Tobą je, kopie, przygniata Cię? Tak samo pisałaś, że nikomu krzywdy nie robisz? - na pewno, może po prostu tego nie zauważasz, a ludzie (z różnych względów) nie zwracają Ci uwagi? Złą energię i taką nienawiść do świata wbrew pozorom bardzo łatwo się wyczuwa. Tak samo ta sytuacja z imprezy, jesteś pewna że "królooowa to coś pozytywnego"? - ja bym tak o kimś powiedziała jakbym chciała go wyśmiać, na zasadzie "o popatrz, zrobiła nam łaskę i przyszła".Wilena, to nie jest tak, że jak zawsze reaguję agresją. Ale zdarza mi się często, nie powiem. Tylko że ja nikomu nie robię tym krzywdy, w sensie - duszę to w sobie i ktoś, kto zna mnie choćby i 10 lat niczego nie zauważy. Jestem postrzegana jako zupełnie normalna osoba, zapraszana na imprezy (a jak już na jakiejś się pojawię słyszę zawsze chóralne "Królowaaaaa!!!!" i widzę radość w oczach tych ludzi), pracuję. Ale tak jak napisała Vivixen - ludzie najczęściej zachowują się jak bydło. Siada ktoś obok Ciebie w autobusie/pociągu i rozpieprza się na całe siedzenie tak, że dosłownie wbija Cię w ścianę. Albo siada obok z jakimś kebabem czy innym gównem w łapie (bo nie da się tego zjeść przed wejściem do pojazdu...), chlapie na wszystkie strony i tylko patrzysz, żeby Ci nie uwalił spodni. Naprzeciwko Ciebie siada matka z małym dzieciakiem, który cały czas Cię kopie. Zwracasz uwagę i słyszysz, że "przecież to tylko dziecko!". To nic, że Twoje świeżo wyprane spodnie wyglądają, jakbyś cały dzień spędziła na kolanach...Co do zamykania drzwi. To też kwestia norm obyczajowych. Ja swoje zamykam po cichu, a moi sąsiedzi jak bydło - jebut! i to tak, że dosłownie mi podłoga drży. Moje reakcje nie były takie od zawsze. Kiedyś pewnie sama wyśmiałabym kogoś, kto by się tak zachowywał, ale teraz nie mogę zrozumieć, dlaczego ci ludzie nie szanują siebie nawzajem. Moja sąsiadka łazi na strych w szpilkach DZIEŃ W DZIEŃ , a że mieszkam na ostatnim piętrze, doskonale ją słyszę. Do tego wiecznie przestawia jakieś graty, coś wyciąga, coś tam nosi... Tego się nie da zignorować po pewnym czasie. Jej dzieciaki znalazły tam sobie miejsce do zabawy i ganiają mi się nad głową. Na płytach z dykty i bóg wie czego jeszcze, w każdym razie hałas jest nie do zniesienia. Na zwróconą uwagę co prawda reagują, ale za kilka dni jest to samo. Wszyscy sąsiedzi obrabiają wszystkim dupę. Moje zachowanie nie pochodzi znikąd. Kiedyś nawet wdawałam się w sąsiedzkie pogawędki, ale kiedy sąsiadka A nadawała na sąsiadkę B, wymyślając przy tym jakieś niestworzone historie, a na drugi dzień były najlepszymi przyjaciółkami..? Potem spotykam sąsiadkę B, a ta nadaje na sąsiadkę A? Nie chcę brać w czymś takim udziału, nie interesuje mnie życie innych i nie chcę, żeby ktoś plotkował o moim życiu.Opis na górze być może jest ciut za mocny, ale chodziło mi o to, żeby ktoś nie zignorował problemu myśląc, że przecież nikt nie lubi hałasu. Bo u mnie to coś więcej.A co do zatyczek, to masz rację. Kilka miesięcy temu prawie nie sypiałam.
Wilena, a Ty zwróciłaś uwagę na mój nick..? -_-
Pisząc "Jestem postrzegana jako zupełnie normalna osoba, zapraszana na imprezy (a jak już na jakiejś się pojawię słyszę zawsze chóralne "Królowaaaaa!!!!" i widzę radość w oczach tych ludzi), pracuję." nie miałam przecież na myśli, że ludzie tak do mnie wołają. To chyba logiczne, że w tej wypowiedzi zamiast posłużyć się własnym imieniem użyłam nicku. Myślałam, że to się rozumie samo przez się.
Co do reszty, to tylko podpiszę się pod tym, co napisała Vivixen. Ona jakoś umie ubrać w słowa moje myśli lepiej ode mnie :)
Aha, i nie mówię ludziom wprost, że są bydłem, a dzieci nie nazywam "bachorami". Aż tak nawiedzona nie jestem :P
Edytowany przez KrolowaPrzekletych 25 października 2015, 13:06
25 października 2015, 13:06
aż trudno uwierzyć,że masz dużo znajomych.....unikasz ludzi..więc skąd?
25 października 2015, 13:08
Pokieruj swoim życiem tak, aby zycie zawodowe jak najbardziej polegało na indywidualnych zajęciach (pisz kasiążki?, zostan laborantem?) i odiedlij sie na totalnym zadupiu.Moim zdaniem jesteś całkiem normalna. Ja w ogóle nie znosze komunikacji miejskiej i wszelkich miejsc publicznych. obrzydza mnie brud i syf takich miejsc oraz smród smierdzących ludzi. nie cierpię tłumów, kolejek i biegajacych, piszczacych bachorów. No chyba.ze obie nadajemy sie na leczenie:)
Hahaha, na to wygląda :D Z komunikacji na szczęście korzystam niezmiernie rzadko, ale fakt, często właśnie smród i takie przepychanie się na chama są nie do wytrzymania.