- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
18 maja 2015, 17:37
Pewnie znacie to określenie. Często mówi się tak o charakterze, osobowości, obyczajów ludzi ze wsi. A ja z innej strony chcę ugryźć to powiedzenie. Mam wrażenie, że ze mnie wieś nie potrafi wyjść i chyba nie wyjdzie. Potrafię się zachować w mieście, znam dobre maniery, łatwo mi się odnaleźć w nowym miejscu itd. ale... nie podoba mi się tu. Od 2 lat jestem w Krakowie na studiach. Wcześniej mieszkałam na wsi zabitej dechami (gwarantuje wam, że inaczej tego się ująć nie da, każdy kto u mnie był tak mówi o tej wsi;)). I jak byłam tam do 18 r.ż to mi się nie podobało, przede wszystkim dlatego, że nudno, daleko wszędzie, żadnej komunikacji, autobusów, tragedia. Jak poszłam na studia, oczywiście szał. Mieszkanie w bloku (takie fajne, jak całe życie mieszka się w domu), blisko wszędzie, tramwaje co 5 min (wiem, żenada, ale jak u mnie nie było ani jednego to tutaj było to fascynujące), masę galerii, kin, restauracji itd.
A teraz? Zaczęło mnie miasto drażnić, ostatnio do takiego stopnia, że jak zawsze jeździłam co 4 tyg do domu mniej więcej to teraz mam ochotę jeździć co tydzień (220km). Mieszkanie w bloku drażni mnie niemiłosiernie, rynku w Krakowie którym każdy się zachwyca - ja nie znoszę (a wiecznie moi znajomi chcą tam chodzić i wychodzę na dzikusa jak nie chcę na rynek wyjść), ale już najbardziej to to, że mam wrażenie, że się tu duszę... jak byłam w ten weekend to cały dzień spędzałam na dworze. Poszłam do piesków, nakarmić zwierzynę, pochodziłam po ogródku, coś porobiłam, a jak nie to chociaż posiedziałam pod czereśnią, a tu? Miasto strasznie ogranicza w tej kwestii. Chciałabym mieć już swój dom, z dużym ogrodem, gdzieś na wsi niedaleko miasta (taka lokalizacja chyba najlepsza. Niby wieś, a jednak niedaleko do pracy). Mój chłopak ma to samo zdanie co ja w kwestii domu, ale cóż, młoda jestem, bez kasy więc dom pozostaje marzeniem.
Wiadomo, że jak pojadę na wieś na trochę to jest super, a jakbym miała tam być non stop to bym zwariowała, dlatego chyba dom na wsi pod miastem byłby najlepszy, ale teraz to już nie wiem co robić. Męczy mnie to miejsce strasznie.
Czy wy też tak macie? Osoby ze wsi? Że po dłuższym pobycie w mieście macie ochotę być na wsi? Mi najbardziej brakuje ciszy, spokoju, czystego powietrza, grilla na podwórku i ogólnie całego podwórka, wyjścia i spacerowania u siebie. Jak wy sobie z tym radzicie?
19 maja 2015, 14:14
Szczerze.... To ludzie ze wsi mają lepsze maniery, szanują innych ludzi i sprzątają po swoich zwierzętach. A w mieście? Pies sra na klatce, a właściciel zostawia kupę na środku korytarza. Poza tym... kto wymyślił określenie: "wieśniak"? Jakiś cham skończony. Ja się urodziłam na wsi, wychowałam w rolniczej rodzinie w poszanowaniu ludzi i siebie, nauczono mnie uczciwej pracy i szacunku do niej...i nie wyobrażam sobie wychowywać własnych dzieci w mieście. Mi miasto śmierdzi. Najbardziej wkurza bieganie w smogu i warzywa w warzywniaku. Wszystko zwiędnięte i smakuje jak kartofle. Nie ma to jak własna brzoskwinia, jabłko, czy truskawka z pola....świeża, pachnąca i jędrna Od 15 lat mieszkam w mieście, ale wrócę na wieś i wybuduję tam dom
19 maja 2015, 14:25
Jestem mieszczuchem totalnym, mam to w genach ;)Po prostu dla mnie to, że o każdej porze dnia i nocy mam wszystko pod ręką, jest stanem naturalnym. Takie sytuacje, że jednak nie mam, są dla mnie idealne na wakacje, jeżdzę właśnie do małych, nie bardzo zaludnionych miejsc, na kepmingi, gdzie trochę się trzeba urobić, wysilić, żeby gdziekolwiek dostać, zobaczyć itd. (w Warszawie samochód jest mi zbędny, więc go nie posiadam) Taka cisza, spokój i jakieś tam ograniczenia, to dla mnie coś w rodzaju egzotyki i komfort dla umysłu, ale długo bym nie wytrzymała. Zatem moja "wieś", która ze mnie na pewno nie wyjdzie, to miasto, bo mentalnie żadnej różnicy niż w odwrotną stronę, nie widzę :)
Też mam bycie mieszczuchem w genach, tylko u mnie to już przybiera taki stopień paranoi, że jeżeli wyjeżdżam na jeden dzień w jakieś mało zaludnione miejsca to zaczynam się zachowywać jakby mnie odcięto od tlenu - muszę mieć słuchawki non stop, bo inaczej ta cisza mnie zaczyna denerwować - i to chyba tak jakby nagle komuś przyzwyczajonemu do ciszy kazano spać przy autrostradzie, a jak już wracam do Krakowa to stwierdzam, że "wreszcie sobie odetchnę świeżym powietrzem" i odczuwam jakiś chory rodzaj ulgi kiedy idę na Bracką, a tam znowu leje deszcz ;) Także też uważam, że moja "wieś" ze mnie nie wyjdzie.
19 maja 2015, 14:34
Uwielbiam moją rodzinną miejscowość, do jeziora blisko, do lasu blisko, ładna okolica, zielono. No ale nie mam pojęcia co bym tam robiła na dłuższą metę. Tutaj chodzę na siłownie, fitness, cross fit, na ściankę wspinaczkową, na mecze hokeja, na rolki, na łyżwy, do kina. A u mnie w mieście? Fitness 2 razy w tygodniu na konkretną godzinę. No w sumie jest lodowisko, ale to byłoby trochę monotonne ciągle to samo ćwiczyć. Jeśli chodzi o rolki to, żeby u mnie w mieście przejechać 30km, musiałabym 1,5km trasę przejechać 20 razy, suuuuper normalnie tak jechać w te i wewte. Mogłabym chodzic na basen ,ale nie jestem wielkim fanem pływania. Jeśli chodzi o rower to na wsi jest lepiej, w Gdańsku nie da się jezdzić, bo ciągle trzeba stawać na światłach i nie można się nawet rozpędzić, bo jest milion ludzi. W Gdańsku są też muzea, przejazdy nocne na rolkach, można iść na spacer do parku. Ogólnie nie mam znajomych ani chłopaka, więc całe moje życie to uczelnia i aktywność fizyczna, codziennie gdzieś chodzę, więc na wsi bym chyba zwariowała w samotności...
19 maja 2015, 15:48
Ja mieszkam w mieście i szczerze powiem, że chętnie bym się przeprowadziła do takiego małego miasteczka. Tu gdzie mieszkam jedynym plusem jest chyba to, że wszędzie blisko, więc z dojazdami mogłabym mieć problem.
25 maja 2015, 21:29
Marzy mi się dom na wsi, gdzieś pod Wrocławiem. Mieszkam we Wrocławiu od urodzenia i to miasto mnie męczy (co dopiero Warszawa). Nie rozumiem zachwytu "wielkim miastem". Co z tego, że 3 minuty od domu zaopatrzę się w jedzenie, wpłacę i wypłacę kasę z bankomatu, wyślę list, pójdę do fryzjera, kosmetyczki i na piwo, a do urzędu skarbowego mam 15 minut drogi piechotą, skoro szyby w oknach mi się trzęsą przez jeżdżące auta, a znajomi, gdy do mnie dzwonią nie wierzą, że jestem w domu, bo słychać mnie, jakbym stała na środku ulicy... w dzień i w nocy. Do pracy jadę dłużej, niż ci, którzy dojeżdżają spod Wrocławia... Jest po prostu cudownie... Czekam na dzień, gdy sprzedam to mieszkanie i ucieknę.
25 maja 2015, 21:48
Do 18 roku życia mieszkałam w mieście - ale wakacje/ferie/wolne spędzałam na wsi. Zawsze uważałam, że mieszkanie na Wsi jest o wiele lepsze. Teraz od niecałego roku mieszkam na Wsi, nie żałuję. Wiadomo są plusy i minusy. W mieście wszędzie blisko, blisko znajomych, w zimie jako tako człowiek jeszcze da funkcjonować. Na wsi spokój, cisza, zwierzęta, las (mieszkam koło lasu), podwórko (w mieście nie wyjdę w pidżamie) :D, ale niestety dojazdy (brak prawka) już strasznie utrudniają życie. W zimę również porażka jak zawali czy coś.
26 maja 2015, 17:55
Przez większość mojego życia mieszkałam w samiuteńkim centrum Warszawy. Za dzieciaka było mi wszystko jedno, za nastolatka mi się to podobało (czasy latania po klubach itp.), a potem... Cóż, dość powiedzieć, że ostatnimi czasy mocno mnie to wkurzało. Im jestem starsza, tym bardziej cenię sobie ciszę, spokój i "zieloną samotnię", z której to ja decyduję, kiedy się wyrwać.
Wraz z mężem kupiliśmy niedawno mieszkanie w fajnej okolicy. Jest bardzo zielono, na oko "trochę zadupiasto" (czyli tak jak lubię), a jednocześnie wszędzie blisko, do centrum jakieś 5 minut samochodem, autobusem 15. Ale blok... Wkurza mnie blok. Sąsiedzi hałasują, słychać byle pierdnięcie, na balkon w gaciach nie wyjdę, bo wszyscy się gapią, no i te nieszczęsne malutkie 3 pokoiki.
Marzy mi się dom z wielkim ogrodem pełnym drzew, gdzie nikt mi nie będzie zaglądał. Nawet tu gdzie mieszkam (oj... nie wiem, kiedy na to zarobię), albo np. na Kabatach koło lasku (tym bardziej nie wiem, kiedy na to zarobię...).
Na razie, kiedy chcę odetchnąć, jeżdżę na wieś. Taką prawdziwą, nad Bugiem. Kiedyś było tam gospodarstwo. Moi pradziadkowie postawili drewnianą chałupkę, stodołę, oborę itp, a wiele lat później rodzice zbudowali murowany dom na wakacje. Jest wielki sad i spory ogród (nawet dwa). Jest cudownie! Uwielbiamy tam jeździć z mężem, przechadzać się po polach, jeździć rowerami nad rzekę, grillować w ogrodzie. Ale czy mogłabym tam mieszkać? Jak siedzę w mieście, to wszystko we mnie krzyczy, że tak, ale podejrzewam, że w końcu by mi się znudziło.
Najlepszym rozwiązaniem jest, jak ktoś już napisał, dom w willowej dzielnicy miasta. Tam gdzie jest zielono i spokojnie, a jednocześnie blisko do centrum. Tyle tylko, że w Wawie porządna chałupa w takim miejscu kosztuje ok. 2 - 3 miliony złotych. Wiem, bo sprawdzałam. Ech...