- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
25 września 2014, 10:20
Ostatnio natrafiłam na forum i w pamiętnikach na kilka tematów poruszających powyższe kwestie. Pytacie, jak można być malkontentem, narzekać, nie doceniać tego, co się ma? No ja też nie wiem, czasami mam taki dzień, że narzekam "ile wlezie", innego dnia wszystko jest "super i cool". Jednak generalnie jestem zadowolona ze swojego życia, jednak... jest coś co skutecznie psuje mi tę radość. Mianowicie strach, że mogę to wszystko stracić, a zwłaszcza bliskich mi ludzi. Nasłuchałam się o tragicznych wypadkach z udziałem pijanych kierowców i teraz się boję, że kogoś mi bliskiego może to spotkać, albo mnie. Nagle wszystko się zawali. Albo inny przykład: dziś chodzę, widzę, słyszę, czuję się dobrze. Jutro może dopaść mnie jakaś paskudna choroba, ból, paraliż... Boję się też śmierci, zwłaszcza swoich bliskich. Swojej też - bo nie chcę, żeby oni cierpieli. Wiem, że to istna paranoja bać się tego, co się może zdarzyć, ale nie potrafię inaczej. Nie wiem, jak pokonać ten strach. Jakoś nie potrafię wmawiać sobie, że może być tylko dobrze, bo wiem, że nie. Choroby, śmierć i różne nieszczęścia to niestety część życia, realne zagrożenie.
25 września 2014, 10:51
takie obawy mozna chyba troche zaliczyc do pesymizmu.
nie chodzi o wmawianie sobie, ze moze byc tylko dobrze - bo racja, ze nigdy nie da sie przewidziec co sie moze wydarzy. ale wlasnie dlatego, trzeba sie cieszyc tym co jest i celebrowac kazdy dzien i kazda chwile z bliskimi :)
pomysl, ze takie ciagle zamartwianie sprawia, ze nie umiesz czerpac radosci z tego co jest tu i teraz. sprobuj zyc terazniejszoscia :)
25 września 2014, 10:57
Kurczę... ciężko ;)
Ja bardzo rzadko mam takie myśli i szybko je zwalczam :) Te myśli tylko mnie motywują do tego by nigdy nie zapominać okazywać bliskim miłości i ciepła. By nie odkładać spotkań z błahych powodów. By nigdy nie wychodzić z domu/nie pozwolić komuś wyjść bez wyjaśnienia sobie nieporozumień.
Myślę, że nie można zamartwiać się na zapas tylko czerpać z tych chwil kiedy jest dobrze. Czerpać pełnymi rękami bo, tak jak mówisz, to może się nagle urwać. A jeśli się tak zamartwiasz zatruwasz sobie czas kiedy tak naprawdę nie masz większych problemów.
25 września 2014, 11:06
Ojej, mam identycznie! Jeszcze gdy byłam mała, mama snuła mi nad uchem przerażające wizje tego, co to będzie jak ojciec zginie w wypadku i jak my będziemy żyć. Teraz raz na miesiąc robi trasę 2x1000 km i ja wtedy nie mogę się na niczym skupić, niczym zająć.... Mój chłopak natomiast miewa do pokonania 1500 km równie często. Mam bóle brzucha gdy jedzie, czasem płaczę w nocy, bo sobie wyobrażam, co się może wydarzyć... Własnych chorób się nie boję, ale planuję kiedyś tam mieć dziecko-strasznie się boję, że będzie niepełnosprawne. Bardzo bym takie dziecko kochała, ale taka sytuacja to nieszczęście. Pracuję na budowie, gdzie łatwo może dojść do wypadku. Jeśli któryś z pracowników popełnia błąd i np. wychodzi bez liny na jakąś wysokość i ryzykuje, że spadnie 15 m w dół, urządzam mu pogadankę i każę się zastanawiać, co by zrobiła żona i dzieci, gdyby go z kontraktu przywieźli w trumnie. Nikt mnie nie podejrzewa o te czarne myśli, jestem zawsze uśmiechnięta, żartuję, ale w środku siedzi jedno wielkie przerażenie.
25 września 2014, 11:23
Ja kiedyś byłam beztroska, uważałam, że "co złego, to nie do mnie". Dopiero od kilku miesięcy mam takie schizy. Kiedyś jak ktoś z mojej rodziny czy z bliskiego otoczenia umarł (przeważnie były to starsze osoby) nie przeżywałam za bardzo, bo... wierzyłam, a wręcz byłam pewna, że jest teraz w lepszym świecie. Jeszcze wtedy w to wierzyłam. A od kilku lat tracę tę wiarę, chyba już do końca straciłam. Wpłynęły na to rozmowy z różnymi ludźmi i moje własne przemyślenia. Już nie wierzę w to, czego nie da się wyjaśnić naukowo. Życie wieczne, dusza, jakiś lepszy świat który czeka na nas po śmierci, gdzie spotkamy tych którzy od nas odeszli? Może ludzie to sobie wymyślili tylko na pocieszenie.
Ze dwa lata temu byliśmy (ja i mój chłopak) o krok od poważnego wypadku. Szliśmy poboczem drogi, tylko jakiś urywek chodnika tam był. Zza naszych pleców wyjechał rozpędzony samochód, pędził prosto na nas, jakimś cudem nas wyminął w ostatniej chwili, mojego chłopaka tylko lekko drasnął, mnie nic się nie stało. Dalej pędził i w końcu zatrzymał się na słupie elektrycznym kilkaset metrów po drugiej stronie ulicy, linia wysokiego napięcia spadła na ziemię, tylko ikry leciały. Samochód jadący z naprzeciwka ledwo zdążył w porę zahamować. Wolę nie myśleć, co by było, gdy tamten w nas wjechał. Uniknęliśmy tego.
25 września 2014, 11:42
Ja mam tak jak ty a co jest najgorsze to mnie jeszcze męczą myśli o zdarzeniach, które źle się potoczyły przeze mnie oraz o błędach, które popełniłam nawet 10 lat wcześniej.
25 września 2014, 11:50
Ja mam tak jak ty a co jest najgorsze to mnie jeszcze męczą myśli o zdarzeniach, które źle się potoczyły przeze mnie oraz o błędach, które popełniłam nawet 10 lat wcześniej.
też tak mam, rozmyślam o zdarzeniach, że z mojej winy coś sie źle potoczyło a gdybym zrobiła inaczej....
raz na jakiś czas nachodzą mnie czarne myśli i też się boję o bliskich, o siebie. I wtedy jest mi smutno, jakby się coś miało skończyć, jakbym miała coś stracić... boję się też o psa, że zdechnie :(