Temat: Jak reagować?

Potrzebuję, aby ktoś spojrzał na sytuację z boku i powiedział czy ja jestem jakaś nienormalna czy inni ludzie są nieogarami (lub po prostu perfidnymi wykorzystywaczami a ja frajerką) i mam prawo się wkurzać? Otóż od kiedy zaczęły się wakacje, to syn sąsiadów non stop u nas przesiaduje i zaczyna mnie to już ostro wkurzać. Przyłazi już o godzinie 10.00 i siedzi czasem do 14.00 a czasem do 17.00. Ogólnie wyganiam ich na dwór, ale często słyszę że on namawia mojego syna żeby pójść do domu. Może nie miałabym nic przeciwko, gdyby nie to, że oni się w domu nie bawią, tylko  szwędają się z kąta w kąt bez celu, kolega wymyśla zabawy z darciem się albo stęka o granie na kompie (czego im nie pozwalam, ale jemu nie przeszkadza to pytać co 5 minut i mówić, że jego mama pozwoliła mu pograć u nas - WTF?), co chwilę buszują po kuchni i robią sobie grzanki, zaglądają po szafkach, wyjmują słodycze itp. Nie zrozumcie mnie źle - nie żałuję dziecku jedzenia, ale co innego poczęstować kogoś raz na jakiś czas a co innego praktycznie codziennie żywić od rana do pory obiadowej. I uprzedzając - nie jest to patologia, że dziecko nie ma co jeść więc je u nas bo jest głodne. To typowa klasa średnia, nowy dom, dwa auta, normalne warunki w domu. Denerwuje mnie też to, że nie ma wzajemności. W sensie uważam że jak się wciska komuś swoje dziecko na pół dnia, to wypadałoby zaprosić potem to dziecko do siebie. I tak, mój syn do nich chodzi - raz na tydzień lub dwa, na godzinę max a czasem po pół godziny już idą z powrotem do nas. Natomiast u nas siedzą po kilka ładnych godzin dzień w dzień od rana. Chłopaki mają po 9 lat - niby są już na tyle duzi że nie jest to patrzenie na nich 24 godziny na dobę, ale z drugiej strony jestem jakby odpowiedzialna za nich i trochę mnie wkurza, że mam cały tydzień trójkę dzieci na wychowaniu a nie dwoje (mam jeszcze córkę 6 lat). Z drugiej strony jestem DDA i ogólnie nigdy nie przepadałam za cudzymi dziećmi, więc biorę pod uwagę to, że sytuacja może jest normalna i tak powinno być a tylko ja mam uprzedzenia bezpodstawne bo obce dzieci mnie irytują? Ja w sumie to tego chłopca lubię, jest on na ten moment mojego syna najlepszym kolegą, niech się bawią, super, ale ja serio nie chcę, żeby on u nas przesiadywał po 6 godzin dziennie, codziennie. Jak to rozegrać z jego rodzicami? (bo dziecko niczemu nie winne zapewne). Rodzice jak widać mają wywalone czy dziecko zje obiad jakiś, czy coś je przez ten czas. Jak się pytam syna dlaczego nie pójdą tym razem do nich do domu, tylko znowu u nas dzisiaj, to mówi że jego mama nie pozwala... Wkurza mnie cała ta sytuacja. Aaaa nie dodałam jeszcze, że często ten chłopiec przychodzi z siostrą, bo mu ją wciskają do pilnowania, więc on idzie do nas i ją przyprowadza. Dziecko ma 3 lata... Wprawdzie nie jest to codziennie, ale jednak 3 letnie dziecko wymaga więcej uwagi, której nie wiem dlaczego ja mam przez pół dnia udzielać? Nie wiem trochę jak ugryźć sytuację. Zazwyczaj nie mam problemu z asertywnością, ale co innego powiedzieć komuś, że niestety nie możesz mu pomóc a co innego powiedzieć pośrednio lub bezpośrednio ze wku***wia Cię, że danej osoby dziecko przesiaduje u Ciebie w domu. Nie chciałabym żeby się obrazili i zabronili chłopakom bawić (ludzie są różni), ale z drugiej strony mam dosyć poczucia dyskomfortu w moim własnym domu. Czy przesadzam? Sytuacja dotyczy wakacji. W roku szkolnym chłopaki mieli kontakt w szkole, po szkole kazdy zajmował się sobą i ewentualnie spotykali się na godzinkę na dworze. Nie wiem, może po wakacjach bedzie tak samo? Ale no kurde, to ponad miesiac jeszcze, a obawiam się, że to może być sytuacja z cyklu "Daj palec to Ci upierdzielą łapę przy samej dupie"

Aaa dodam jeszcze, ze sąsiadka kiedyś w takiej luźnej rozmowie napomknęła, że ona to w sumie nie lubi jak dzieci są w domu czy zapraszają kolegów i koleżanki, bo ona nie lubi hałasu. No i ok. Rozumiem. Też tak mam. Ale jednak chcę aby moje dzieci miały kolegów wiec normalne jest że gdzieś się muszą bawić. I dla mnie normalne jest to, że wychodzisz ze strefy komfortu na 1 dzień i bawią się wszyscy u ciebie a na drugi dzień masz high life, bo Twoje dziecko jest u kogoś. Każdy ma dzień spokoju i dzień mniejszego spokoju ;) - mniejwięcej, wiadomo że nie trzeba tworzyć grafiku do tego. Ale nie, że Ci zwalają dzieci codziennie bo nie lubią hałasu to nie zaproszą do siebie a swoje wypchną Tobie... To jest niepoważne

Pasek wagi

Tez uwazam, ze oni nie tyle nie widza, co nie chca widziec, bo tak im wygodnie. Ale ja bym i tak poszla do sasiadow pogadac, a noz zrobi im sie glupio i przejma czesc opieki nad chlopcami. A jesli nie, to bedziesz wiedziec, z kim masz do czynienia ;)

Ja bym w ogóle nie rozmawiała z sąsiadami, tylko pogadałabym z własnym dzieckiem. Wychodzę z założenia, nie wiem, może słusznie, może nie - że jak ktoś na tyle nie ma taktu i tak elementarnych rzeczy nie ogarnia, to nawet nie ma sensu z nim gadać, bo to jak rozmowa ze ślepym o kolorach. Porozmawiałabym ze swoim dzieckiem, że potrzebujesz odpoczynku i dla Ciebie tak częste wizyty obcej dla Ciebie osoby są męczące. I niech się spotykają np. Raz w tygodniu, a jak chcą się widzieć częściej to albo niech kolega go zaprosi do siebie, albo mogą spędzać czas na polu. Coś do picia bym im oczywiście dała, ale na obiad i do robienia tostów kolega do siebie. Tej córki sąsiadów bym nie pilnowała w ogóle, powiedziałabym temu chłopcu, że nie masz czasu jej pilnować i żeby ją odprowadził do domu. Co innego jakby sąsiedzi przyszli i raz na jakiś czas poprosili, że coś tam się dzieje i czy możesz jej popilnować - ale tak? 


Ludzie są niektórzy naprawdę straszni. Ja nawet dzieci nie mam, a niektórzy mi potrafią wpychać swoje własne. Już parę osób strzeliło focha, bo "dzieci kuzynki pilnujesz, to co za różnica czy dwójka, czy trójka". No taka, że jej dzieci się potrafią zachować i je lubię, nie urządzają histerii, nie rzucają jedzeniem, nie dręczą mojego psa i tak dalej i tak dalej. 

Zazwyczaj jest tak, że dzwoni dzwonek, syn otwiera drzwi, on pyta czy może do nas przyjść, syn pyta mnie a ja mówię, że spoko ale idźcie do ogrodu (parę razy powiedziałam że nie może przyjść do nas teraz, to szedł do domu i wracał za godzinę a kilka razy powiedziałam że może pójdą do niego, to mówił, że teraz nie bo mama nie pozwala, to może później, ale to później nie następuje ;) ). Jak się zgodzę zeby przyszedł do nas do ogrodu to idą, ale potem co chwilę próbują się wbić do domu i niestety nie po to żeby pójść do pokoju syna się bawić, tylko właśnie zaraz zaczyna się podgadywanie o komputer/telefon/TV. Ja ogólnie im nie pozwalam. Tzn jak syn jest sam i ma mega nudy, to pozwalam mu coś tam sobie pooglądać lub pograć z godzinkę czy nawet 2 razy po ileś tam, ale uważam, że jak spotykają się dzieci, to nie ma grania/ślipienia w TV, tylko niech się bawią. Mój syn lubi się bawić, on nawet jak gra w coś i przychodzi po niego kolega, to od razu wyłącza kompa i idzie na dwór, więc podejrzewam że to piłowanie o kompa wychodzi od kolegi (tym bardziej że kilka razy słyszałam jak wysyłał syna żeby się zapytał) no i skoro mówi ze mama mu pozwoliła u nas pograć, to znaczy ze jej o to pytał i że szedł do nas z takim zamiarem chyba.

Jeśli chodzi o zapraszanie, to generalnie mieszkamy na małym osiedlu domków jednorodzinnych więc zazwyczaj dzieci wychodzą na dwór i skrzykują resztę dzieci. Raz idą do tego na podwórko, po jakimś czasie przenoszą się do innego ogródka lub bawią się na ulicy. Do tego kolegi praktycznie nigdy nie chodzą. Widuję że on i siostra siedzą u każdego tylko nie u siebie, więc to na bank wynika z tego że tamci rodzice nie chcą po prostu obcych dzieci u siebie - a nawet swoje chyba im przeszkadzają. Lub może po prostu bardzo im na rękę, że ich dzieci gdzieś się bawią a im wszystko jedno u kogo byle nie u nich. Teraz w wakacje wszyscy się porozjeżdżali i są tylko moje dzieci i tamte dzieci, więc może po prostu dopiero zaczęłam to zauważać. Wcześniej jak się bawili u każdego po trochu to jakoś się to "rozchodziło" a teraz z braku innych podwórek, zostało tylko nasze. Z tym że zabawa na podwórku mi nie przeszkadza (chyba że muszę patrzeć jeszcze na tą siostrę). Przeszkadza mi ciagnięcie do domu w celach nie wiadomo jakich, robienie mi tu hałasu, grzebanie po szafkach, karmienie obcych dzieci CODZIENNIE i zero jakiejś refleksji ze strony sąsiadów, że może komuś to przeszkadza? Że może zapytać? Że może zaprosić do siebie dzieci co drugi/trzeci dzień? Że może zaproszenie do siebie na pół godziny raz w tygodniu wcale nie równoważy przesiadywania codziennie przez cały tydzień po 5-6 godzin u kogoś?

Wilena - to też znam. Moja szwagierka ma taki tupet, że potrafi powiedzieć, że skoro i tak SIEDZĘ w domu z dziećmi (w domyśle nie pracuję) to ona chętnie by podrzuciła też swoje to się pobawią i (nie wiem w jakim równoległym świecie to by miało zadziałać), ale BĘDĘ MIAŁA W SUMIE SPOKÓJ BO SIĘ ZAJMĄ SAME SOBĄ jak ich będzie więcej... Irytuje mnie to o tyle, że z jednej strony ma to być prośba a jednocześnie jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze jest jednocześnie wbiciem mi szpili, że ona pracuje a ja nie :D Więc wychodzi na to że skoro nie pracuję to powinnam robić jej za darmową nianię. A jej dzieci są wyjątkowo niewychowane do tego i strasznie męczące.

Pasek wagi

Jesli bys chciala tak tylko wybadac to zaczelabym rozmowe z sasiadka na temat tego, ze nie pozwalam swojemu synowi za dlugo siedziec na kompie i ze prosze, aby nie wysylala swojego syna do nas z takim zamiarem. Mysle, ze tu opcje sa dwie 1. Albo jej syn tak do Was ciagnie, bo mama mu nie pozwala grac, 2 jego matka mowi cokolwiek by miec go "z glowy", byleby juz poszedl i ona miala swiety spokoj.

I od tego mozesz wyjsc pozniej w miare bezpiecznie do tego, ze chcesz zeby sie wiecej bawili na dworze, a nie w domu.

No ale szczerze watpie, by calosc tego zabiegu "odzwyczajania" przeszla bez echa w postaci co najmniej obrazy majestatu.

Opcja Wileny czyli rozmowa z wlasnym synem zalezy od tego jak bardzo dojrzalego masz syna i czy uczyliscie go/ rozumie pojecie strefy komforu, czasu wlasnego/relaksu/ odpowidzialnosci etc. Zeby wlasne dziecko czulo sie komfortowo wyjasniajac to np. koledze, zeby nie bylo mu przykro i zeby rozumial dlaczego tak, a nie inaczej.

Wysyłanie 9latka z 3latka to absolutne przegięcie pały. Więc jesteś normalna a oni wygodniccy. 

Następnym razem jak przyjdzie z siostrą, zwróć dziecko, idź do sąsiadów, i powiedz, że niestety ale nie możesz się zajmować małym dzieckiem i pilnować. 

A chłopcy fajnie, że się lubią, ale trzeba podzielić czas po równo, raz u nich raz u was i góra pół dnia. Bo masz swoje sprawy i zajęcia, a jak nie to chcesz też odpocząć w domu sama. 

Jak mimo takiej rozmowy nie podziała, to następnym razem jak będzie za długo po  prostu wyproś "dość się dziś bawiliście w domu, jak chcecie to bawcie się jeszcze na podwórku, jak nie to wystarczy kolego, dowodzenia"

Cokolwiek nie zrobisz, jakoś tam ucierpią te kontakty Twojego syna z kolegą.

Ja bym pewnie z nim porozmawiała, że jesteś zmęczona, że chciałabyś, żeby się z kolegą bawili na podwórku albo u niego, że chciałabyś też mieć w domu trochę ciszy, jak mama kolegi. Tak delikatnie dałabym mu do zrozumienia, że cała ta sytuacja Ci przeszkadza. Syn musi być jakoś przygotowany na ew zmiany. Bo jeśli pójdziesz gadać z rodzicami kolegi, to jedyne, co mi przychodzi do głowy, to to, że sąsiadka zabroni swojemu synowi przychodzić do Was. Twój problem to rozwiąże, ale problemu tych dwóch chłopaków - zupełnie nie.

Wprowadź może w ogóle w tych wizytach jakieś granice - piłka na dworze tak, komp nie. Picie tak, pełen obiad nie.

Karolka - jak zwykle twoja wypowiedz to cala powiesc, hahaha, wiec nie dalam rady do konca doczytac. Tak to nie jest normalne, ale niestety powszechne. Moja corka po przeprowadzce tez byla przez innych testowana, jedna kolezanka wnuczki zaczela tak samo przesiadywac calodniowo, z obiadem i kolacja, w koncu corka ukrocila te wizyty. Porozmawiala z dziewczynami sama nie chodzac do rodzicow, bo skoro to rodzice tego typu to by nic nie dalo oprocz focha.

Ustal z chlopcami ile i w jakim zakresie i tyle, potem tylko badz konsekwentna. Tak zrobila moja corka i ma spokoj, z czasem ta znajomosc miedzy dziecmi umarla smiercia naturalna (byc moze dziecko to znalazlo inna przystan). U mojej corki jakis czas to trwalo, bo po prostu bylo jej tego dzieciaka szkoda. 

Właśnie dlatego to jest tak delikatna sytuacja. Normalnie bym się specjalnie nie szczypała, ale jednak szkoda by było gdyby przyjaźń chłopaków na tym ucierpiała. Bo nie wiadomo jak zareagują jego rodzice. Mogą strzelić focha lub zrozumieć opatrznie i powiedzieć mu że ma w ogóle do nas nie chodzić. Ludzie są różni i jeden przemyśli i stwierdzi że faktycznie przegina a inny się obrazi bo jak ktoś śmiał mu zwrócić uwagę lub jak ktoś może nie chcieć z moim bombelkiem przebywać pół dnia - on taki idealny jest. Póki co będę chłopaków cisnęła że nie ma wchodzenia do domu - chcą się bawić to super, na dworze (pogoda sprzyja). Będę też im podgadywać żeby szli do nich. Zobaczymy jak to się kończy. Co do syna - tłumaczyłam mu kilka razy że fajnie jakby do nich chodzili też a nie tylko do nas i z czego to wynika i on niby wie, przytakuje ale niestety potem łatwo ulega wpływowi ;) Jego kolega to taki typowy samiec ALFA - można powiedzieć, że wszystkie dzieci na osiedlu go słuchają i we wszystko mu wierzą i niestety próbują mu też imponować, więc nie zawsze to tak gładko idzie, ale staramy się synowi tłumaczyć.

Co do 3 latki - ona często sama chodzi po ulicy naszej. Wchodzi na ogródki, chce się bawić. A jak inne dzieci nie mogą, to idzie na ulicę i szwęda się dalej. Nie wiem czy oni jej pilnują (np wyglądają przez okno czy coś). Ogólnie to osiedle na zadupiu, jedna uliczka, którą jeżdżą sami swoi (kilka aut na dzień dosłownie) i sąsiedzi ostrożnie jadą bo wiedzą, że dzieci często się bawią na ulicy, czy jeżdżą rowerami, no ale jednak 3 latki bym tak samopas nie puściła. Kilka razy było tak, że przyszedł ten chłopiec do nas z siostrą a po 2 godzinach dostałam smsa od tej matki z pytaniem czy jej dzieci są u nas. To co ona się kapnęła po 2ch godzinach że nie wie gdzie są jej dzieci?

Berchen - hahaha tak, to moja przypadłość :D Jak coś opowiadam na żywo to też tak mam :D Muszę przedstawić całą sytuację SKRUPULATNIE, bo mi się wydaje, że w innym razie nie zostanie ona odebrana własciwie :D Mój mąż czasem mówi że jak kończę opowieść to on już nie wie o czym było na początku :D

Pasek wagi

Nie, Autorko, w żadnym razie nie przesadzasz. Po pierwsze - jesteś odpowiedzialna za syna kolegi wówczas, gdy przebywa na terenie Twojego domu/mieszkania/ogródka. Złamałby palec, uderzył się w głowę, cokolwiek "drobniejszego", co wymagałoby interwencji lekarza - pretensje sąsiedzi mieliby do Ciebie. To samo z jego młodszą siostrą. A ta szwendająca się po osiedlu trzylatka... Stanie się jej jakaś krzywda nie na Waszym terenie, a rodzice i tak będą utrzymywali, że myśleli, że jest u Was. W życiu nie dałabym sobie wcisnąć jednego (a co dopiero dwoje) dodatkowego dziecka, za które miałabym wziąć odpowiedzialność. Pomijając już kompletny dyskomfort. Nie rozmawiałabym z sąsiadami, nic bym z nimi nie ustalała, albo są cwani, albo bezczelni, albo kompletnie nieodpowiedzialni, albo jedno, drugie i trzecie. Miałam podobną sytuację z synem. Wytłumaczyłam mu, że nie mogę wziąć odpowiedzialności za drugie, obce, dziecko, że nie znamy jego rodziców (tamto dziecko samo bawi się na placu zabaw), nic o nim nie wiemy i że zwyczajnie ma się bawić z kolegą na neutralnym gruncie, to jest - na placu zabaw właśnie. 

Pogadaj z synem i niech mówi koledze, że rodzice zabraniają bawić się w domu. A z maluchem to bezczelność. W sumie takie szwendanie się dziecka nadaje się na policję, a syn też nie jest od pilnowania siostry.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.