- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
20 stycznia 2011, 01:45
Cześć Dziewczyny ;) Jak widzicie, to mój pierwszy post i równocześnie temat. Zapisałam się tu właśnie po to, żeby mieć codzienną motywację. Czytanie o czyimś życiu, bez swojego wkładu, nie jest wszak tak motywujące, jak aktywne dyskutowanie.
Jak widzicie, schudnąć chcę aż 10 kg. Sama nie wiem jak to możliwe, że aż tyle. Chociaż do szczęścia potrzeba mi najbardziej właśnej akceptacji i... ud mniejszych conajmniej o 30%. Moja historia jest zapewne tak długa, jak wszystkie, więc postaram się to streścić. Oczywiście diety były i to najcześciej bez planu, bez dzienniczka, potrzebnych w lodówce prosuktów i głowy w tym wszystkim. Kiedyś odchudzałam się z South Beach i pamiętam, że całkiem mi to wychodziło (wzięło w łeb po wyjeździe do Niemiec, gdzie słodycze są wyrobem numer jeden, a ja je kocham, jak nigdzie indziej). To, że probowałam się odchudzać, a nie schudłam tyle, ile chciałam lub wróciłam do poprzedniej wagi, świadczy chyba o tym, że coś jest nie tak, prawda? Otóż jest. Jestem przekonana, że w moim wypadku można spokojnie powiedziec o zaburzeniach żywieniowych. Bywają dni, że myślę tylko o jedzeniu. Nie jem słodyczy, po czym wszystko bierze w łeb, bo mam położy ciastka na ławie w salonie. Tv, ciastko za ciastkiem, euforia wymeszana z wyrzutami sumienia.
Powoli moja filozofia się zmienia. Trafiłam na stronę, na której można bylo dostać darmowy, mailowy kurs. Dowiedziałam się z niego rzeczy oczywistej: trzeba być racjonalnym. Pomyślałam o dietach zupełnie inaczej. Nigdy nie preferowałam diet kapuścianych, Duncana, ani nawet South each, ktorą wypróbowałam. Jednak każda dieta zaczynała się postanowieniem: nie jem słodyczy i jakoś brnęła dalej. A dzięki kobiecie, która napisała parę mądrych słów, zrozumiałam, że przecież nie jestem jedyną osobą na świecie borykającą się z takim problemem i, że niby dlaczego nie mogę odżywiać się zwyczajnie? Często narzekam na to, że ludzie wokół mnie jedzą tyle słodyczy, a ja staram się ich nie jeść. Z drugiej strony, czy oni miewaja napady upychania w siebie wszystkiego, co możliwe? Wieczorów wypełnionych pizzą, jako jedyną alternatywą na mile spędzony czas z przyjaciółmi, słodyczami przed wspomnianym telewizorem?
Skoro nie chcę diety jako takiej, to pewnie myślicie, że coś kręcę. A mnie chodzi tylko o jedno. O ten zdrowy rozsądek. Dlaczego ktoś ma jeść tort bezowy, który kojarzy mi się z dzieciństwem i, który tak uwielbiam, a ja nie mogę? Chcę Was prosić w związku z tym małym i niepewnym postanowieniem o pomoc i odpowiedź. Czy będąc na diecie jecie słodycze, czy unikacie ich jak ognia? Co robicie? Naprawdę liczycie kalorie, wazycie produkty? Bo u mnie z kaloriami chyba jest coś na rzeczy. Dzisiaj czytałam papierek od "Teatralnego", którego zjadłam w Operze, bo byłam głodna. Niestety nic innego nie mieli do zaoferowania. Od poniedziałku nie jadłam słodyczy, ale dzisiaj nie miałam wyjścia. Potem mój chłopak dał mi lizaka ;P, a wracając zjadłam jeszcze dwa ciastka. Tylko, prawdę mówiąc dzień był długi, a ja nie miałam czasu na normalne jedzenie. Czy za takie dni trzeba się "karać", katować restrykcyjnym: "dzisiaj wypij wodę i zjedz jedno jabłko, bo chyba pamietasz jak cięzki grzech popełniłaś wczoraj?" ;P
Zastanawiam się, czy w moim wypadku nie jest tak, że powinnam przejść do normalności. Nauczyć się jadać dwa kawałki pizzy, zamiast połowy (pizzy, nie kawałka oczywiście ;) ), zamiast odmawiać jej całkowicie i ślinić się przy jedzącym ją chłopaku, czy przyjaciółce cały wieczór, żeby potem wrócić do domu i rzucić się na sandwiche.
Wiem, że to żmudne i długie. Powiedziec mi tylko, proszę (jeśli dotrwałyście), czy taka normalność byłaby zła? Myślę, ze tak zrobię, skoro diety mi nie wychodza, a kończa się obżarstwem, ale chcę znać Wasze zdanie. Wasze sposoby na łakomstwo albo zwykłą chcęć nie odstawania od towrzystwa, które je coś poza domem. Czy jest możliwe, że nie schudnie się, zamieniając obżarstwo między dietami, na racjonalną, nieograniczoną do 1500 kalorii dziennie, dietę? (Zakładając, że te kalorie musiałam przekraczać, żeby następnego dnia obniżyć ją i tak w kółko).
Proszę Was bardzo o odpowiedź. Tymczasem zmotywuję się do spania, bo już późno, a jutro szkoła. Coś mi jednak świta, że nie dam rady wstać. ;)
20 stycznia 2011, 03:43
20 stycznia 2011, 12:04
21 stycznia 2011, 03:50