Witam Was
No więc jak każda "w pełni akceptująca swoje ciało kobieta" chciałabym zrzucić parę kilo BO MOGĘ. Po jakiego kija więc zakładam do tego pamiętnik?
Szczerze nie zamierzam się spowiadać i szukać rozgrzeszenia ("O Boże dziewczyny zjadłam kiełbasę, co teraz?!?!"). Stykam się codziennie z wieloma kobietami pracującymi ciężko (lub wcale) nad swoim ciałem. Myślę, że warto gdzieś uporządkować tą wiedzę. Podzielić się z Wami wartościowymi trickami lub pośmiać ze "z dupy wziętych" "Złotych Rad". Podsunąć fajne ćwiczenia lub przestrzec przed szkodliwymi. No i EWENTUALNIE pochwalić się moim przyszłym sukcesem (bo nic innego nie wchodzi w grę).
Aż w końcu - jak wygląda mój misterny plan?
Ćwiczę zwykle 4-5 dni w tygodniu, głównie fitness, czasem 2 godziny. Głównie jest to aerobik, BPU, Cellulit Attack, TBC, HST, każde zajęcia mają inną nazwę, w praktyce to wszystko jeden członek. Dancehallu nie liczę, bo praktycznie co drugie zajęcia wypadają, 2x w tygodniu bieżnia/stepper/rower. I jeżdżenie komunikacją miejską, to też powinno zaliczać się do sportu. Ekstremalnego.
Jak z jedzeniem? Nie czytajcie. Nie znajdziecie tu motywacji ani niczego mądrego. Może jedynie usprawiedliwicie swoje wczorajsze wpierniczenie kilograma kiełbasy o 2 w nocy.
3 posiłki: 7:00, ok 16:00 i ok. 22:00. W międzyczasie baniak kawy i kilogram czekolady. Sporadycznie jakieś muffinki albo 7days. Mam o tyle szczęście, że nie lubię wszelkich haribo, pianek, szkloków, lizaków. Tylko czekolada wchodzi w grę i wszystko co czekoladą pokryte.
Za śniadanie zaraz po przebudzeniu sama się aż musze pochwalić bo wow mam taki zdrowy nawyk. Niestety jest to zazwyczaj śmiercionośna bułka (w tym momencie wszyscy propagujący zdrową dietę mają zawał) z masłem (dobrze, że już umarli) i albo jogurt, albo jakaś szynka, ser i ogórek, żeby było, że zdrowo. Kawa lub dwie.
Obiad o 16:00 to to samo co śniadanie :D Ortodoksyjni dietospecjaliści już umarli, więc mogę zdradzić, że to dlatego iż pracuję od 12:00-13:00 i w robocie mogę sobie co najwyżej Gorący Kubek ugotować. Noszenie zimnego obiadu w pudełeczku nie sprawdziło się u mnie - nie jestem aż tak zdesperowana, żeby potem to wszystko wyrzygiwać.
I kolacja 22:00. Umarli już chyba wszyscy. Około tej godziny wracam do domu i mimo, że normalnie nie jadam o tej porze, w dni robocze po prostu musze coś wsunąć. I co wsuwam? Obowiązkowo mleko, czasem kakałszale i do tego albo ciepły obiad, albo kolejna kanapka fullwypas. Dobra, przyznam się. Jak spotkam jeszcze drożdżówkę o tej porze to ją wsuwam :D
Mogłabym jeszcze napisać jaki mam plan na zmianę tego wszystkiego, ale mi się nie chce, zresztą zaraz przyjdzie szefowa i mnie opierniczy za obijanie się w robocie. Także oficjalnie zważę się, zmierzę i wymyślę coś sensownego w poniedziałek.
Tak w ogóle to się chciałam przywitać.
isssia
25 kwietnia 2014, 12:17Fajnie piszesz, nie umarłam wcale, może trochę ze smiechu. Weź no ze dwie buły wymień na jabłka i będzie git!