Cześć wszystkim. Pierwszy wpis w większości przypadkach jest przepełniony optymistyczną wizją: " taak, schudnę", "będę walczyć do końca" i tak dalej... Osobiście nie wiem czy uda mi się wytrwać i zrzucić sadło, czy będę w stanie odżywać się z szacunkiem do mojego ciała, jak również czy to co skłoniło mnie do postawienia grubej kreski wstecz, dalej będzie mnie motywowało.
To co wiem:
- aktualny rok jest czystym horrorem (śmierć papita, dachowanie, szpitale, związek dyndający się na włosku...)
- kilogramy rosną wprost proporcjonalnie do stresu.
- samoocena leci w dół z każdym twerkingiem tłuszczyku przy chodzeniu.
- mentalność jest za bardzo nastawiona na pracę dla ludzi, niż dla siebie.
- vitalia trzy lata temu pomogła mi spalić 15kg.
To co postanawiam:
- jadło tworzyć zdrowe i smaczne (o ile dunder mnie nie strzeli; gotowanie w moim przypadku to czysty armagedon).
- ćwiczyć/ ruszać się ile się tylko da (z łbem na karku).
- od nowa wykształcić systematyczność.
- tworzyć codziennie lepszą rzeczywistość.
Zaś na koniec, by nie było pesymistycznie, dupka w ruch jest wzięta od wczoraj- znienawidzony orbitrek pokonany na 50 minut. Planem na dziś jest wyszukanie treningu domowego z tarzaniem się na macie do ćwiczeń, a w nagrodę owinięcie się w warstwy z kawą, oglądając nowości Netflixowe. Miłej niedzieli .