Dziś, po zeżarciu około 2000 kilokalorii, a to tylko do 17, dochodzę do wniosku, że nie ma co się denerwować. Przecież, jak się jest chorym, to nie wolno się odchudzać, prawda? Więc, na śniadanie zjadłam milion tostów z awokado, na obiad kakao i delicje, na drugi obiad kluchy-z-kurakiem, na trzeci obiad butelkę coli i paczkę sunbites, i zbieram się do czwartego. Podejrzewam, że moja mama jest hobbitem, stąd moje kulinarne potrzeby. POTRZEBY, nie zachcianki.
A moja szanowna koleżanka A. właśnie mówi, że warto by poćwiczyć. Według mnie, antybiotyk to jak ćwiczenia, bo forsuje. I idę do sklepu po czekoladę.
Serdecznie pozdrawiam, i niech Was Bridget ma w opiece!
liliput1979
19 stycznia 2015, 20:33Ale się ubawiłam. Szkoda, że nie jestem chora :)