Wczoraj jeszcze posiłowałam się na przyrządach dostępnych w parku, nie za wiele bo zaczęło padać, ale zawsze. Do tego oczywiście mój ustalony trening w domu. Dziś też trenuję w domu. Niestety (lub stety) dopadł mnie okres, więc jutrzejsza zumba stoi pod znakiem zapytania. Mam jednak nadzieję, że jakoś dam radę.
Cieszy mnie to, że zniknęły zakwasy i ociężałość. Energia mnie roznosi i nawet w łóżku przed zaśnięciem napinam brzuch, żeby nie leżeć tak bezczynnie :) Fajne to uczucie, kiedy się wygoni lenia z d..py. Naprawdę czuję, że żyję, a wcześniej to była taka wegetacja. Kompleksy wpędzały w depresję, żarłam, po zjedzeniu przychodziły wyrzuty, sadło dobijało i się znowu jadło dla pocieszenia. Zamknięte koło. Przerwałam je i jestem na dobrej drodze do osiągnięcia sukcesu, choć zdaję sobie sprawę, że dopiero pokonałam jeden milimetr mojej trasy.
Ale nie to jest ważne, a nastawienie. Jestem dziwnie spokojna, nie spieszę się. Trochę mnie wkurza ten brzuchol odstający, ale powtarzam sobie, że TO WYMAGA CZASU! MAM DUŻO SADŁA I ONO SIĘ TAK SZYBKO NIE SPALI. W cięższych chwilach wyobrażam sobie, jak inni będą zazdrośnie spoglądać na moje szczupłe ciałko, mam nadzieję, że tym, których nie lubię opadnie szczęka, a ci, którzy są po mojej stronie zmotywują się na moim przykładzie i też coś zrobią ze swoim wyglądem i stylem życia.
- kawa mleko
- płatki górskie owsiane niegotowane, zalane mlekiem na noc, z jagodami i łyżeczką miodu
- kefir 200 ml
- obiad: ryż, filet smażony, mizeria
- warzywa na patelnie greckie z hummusem