Walentynki zamiast Mikołajek... troszkę o miłości na dobrą noc.
Wiem kiedy bylibyśmy naprawdę szczęśliwi. Kiedy bylibyśmy zamknięci razem w naszym małym mieszkaniu i mogli cieszyć się sobą do końca życia. I nic by Nam nie było trzeba, bo mielibyśmy wszystko w tym naszym "więzieniu".
Jesteśmy ze sobą od dawna. Razem dorastaliśmy, zmienialiśmy się i zmienialiśmy siebie nawzajem. Znamy się na pamięć i odczytujemy bez słów. Martwiłam się kiedyś, że w końcu mi się to wszystko znudzi, że będę ciekawa jeszcze czegoś innego... i nie jestem, nawet przez chwilę. Kocham go z każdym dniem coraz dojrzalej i coraz bardziej zależy mi na tym żeby był przy mnie, mimo że tak strasznie irytują mnie jego wady. On mnie kochał kiedy byłam słaba, kocha mnie kiedy jestem na tyle silna żeby na niego krzyczeć, kocha każdy centymetr mojego ciała, nawet ten nieidealny, dba o mnie, troszczy się kiedy jestem chora, czasem odmawia pomocy kiedy wie, że poradzę sobie sama... A ja w jego ramionach staję się bezbronnym dzieckiem i chciałabym zatrzymać ten moment na zawsze.
Udowodniłam sobie i wszystkim dookoła, że miłość nie ma absolutnie żadnych granic. A ten kto mówił mi, że to nie wyjdzie, nie miał racji. I ten, kto mówi, że do siebie nie pasujemy, nie widzi nas wtulonych w siebie, w naszym małym kącie, 3 minuty po niepotrzebnej kłótni.
"Jesienny poranek. Gorąca pościel zażegnała jej zimne plecy ostatnim muśnięciem po żebrach, podrapanych ostrzem wczorajszej podłogi. Kawa smakowała jak zwykle. Jak zwykle nie do końca zaparzonym wrzątkiem, nie do końca wsypanym cukrem, do końca ziarnami wciskającymi się między zęby. Pod prysznicem drżało ciało na przebudzenie, na dopełnienie wyrywania siebie spod zmrużonych ciągle powiek. Ubrała się. Przemykając jeszcze opuszkami po za małych piersiach, za dużych biodrach, za krótkich nogach...
Gorąca pościel okalała ciągle Jego blade ciało, w dłoni ściskał skrawek wygniecionej kołdry. Niepokoje z dziecinności przytulały go co dzień - co dzień, kiedy kurczowo trzymał poduszkę za ucho, jak kiedyś. Budzik pieścił dźwiękiem jego czułe uszy już od paru chwil, niepojęcie dla niego krótkich, za krótkich jak zawsze. Wstał. Rozebrany, chwycił prawą dłonią za kubek, w którym parowało ukochane kakao, lewą za skarpetkę na którą nadepnął. Przepłynął mu przed oczami wczorajszy wspólny prysznic. Otulił więc czyste ciało ubraniem o kobiecym zapachu i wyszedł, milion razy sprawdzając czy zamknął drzwi.
Ona w skupieniu przekręciła klucz, płynną delikatnością pociągnęła za klamkę, by za moment udawać, że wcale nie patrzy mu w oczy. A on już w progu dotknął szorstkimi opuszkami jej doskonałych piersi, idealnych bioder i nóg".
blue-boar
12 grudnia 2016, 13:59pięknie ujęte :)