W internecie jednak nic nie ginie... Pamiętałam tylko, że coś kiedyś było, że coś tam napisałam. Pól dnia tego szukałam i nic. Usiadłam przed chwilą do komputera, jedno słowo klucz i mam :) To pomyślałam, że coś napiszę, że od czegoś znów zacznę. Hmmm... oby tym razem się udało. Tekst wyszedł długi, więc nie zdziwię się jeśli nikt go nie przeczyta, ale to nic, dla mnie to taka dodatkowa motywacja, że słowo się rzekło, a ja już jestem za stara żeby szastać słowami ;)
15 listopada 2020 roku (niedziela), godzina 21:30. Sądna godzina. Dopijam herbatkę zaparzoną w moim ulibionym dzbanuszku. Taki wieczorny rytuał świetnie robi na sen, a i pozwala pozbyć się tych wszystkich herbat zapychających szafki. Najlepsze są te sypane, pięknie pachnące o wyrazistym smaku. Taką teraz mam zaparzoną ale ekspresówka też się nada.
Prolog do dnia jutrzejszego. Takiego dnia co to oprócz tego, że jest poniedziałkiem to, to właściwie nic więcej. Jest tak beznadziejną datą w środku miesiąca i to na dodatek miesiąca, którym jest listopad czyli żadnym szczególnym. I może dla tego właśnie tym razem się uda. Już prawie miałam poczekać do stycznia bo jednak 1 stycznia brzmi jakoś lepiej niż 16 listopada, ale do tego czasu mogłabym się nie zmieścić w drzwi, a że sklepy w związku z pandemią pozamykane to przyszło by mi wystąpić na święta w piżamie a na Sylwestra… no tu to bym złożyła moją najlepszą koszulę nocną. Także zbliżamy się do meritum. DIETA - słowo wypowiadane przeze mnie już chyba z 1838746678626273 razy. Dieta - w moim słowniku - coś co się zaczyna stosunkowo często ale nigdy nie kończy. I tutaj chciałabym to zmienić. Wiem, że mogę. Jak moja sąsiadka może (a wygląda już piorunująco, szczena opada mi do podłogi za każdym razem jak tylko ją widzę). Skoro może ona i tysiące innych dziewczyn to ja nie? Wszystko siedzi w mojej głowie. Wiem to bo z wiedzy teoretycznej “jak schudnąć” mogłabym napisać doktorat. Brakuje mi tylko praktyki, tu niestety się nie popisałam. A czego to ja już nie próbowałam: specyfiki, dietetyczki, diety różnej maści (do niektórych wstyd się przyznać) i choć nawet na chwilę się udawało i nie powiem bo byłam nawet z siebie dumna, to niestety wszystko trwało krótko.
W tej chwili wyglądam i czuję się jak taki wieloryb wyrzucony na brzeg, nie mogę patrzeć na siebie w lustrze. Nastał moment zero. Moment kiedy dopiję dzisiejszą herbatę, a od jutra wszystko musi się zmienić. Chcę tego. Wiem, że to jest dla mnie ważne. Dla mojego zdrowia, samopoczucia. Musi się udać.
Jeśli ten tekst nigdy nie ujrzy światła dziennego, to będzie oznaczało, że się nie udało, że znów choć nie musiałam to się poddałam. Że znów uznałam, że 1 stycznia jest lepszą datą niż 16 listopada. Chcę to zrobić przede wszystkim dla siebie, ale też dla dzieci, żeby nie musiały się mnie wstydzić. Dla męża, żeby mógł powiedzieć ale mam piękną żonę. Dla podniesienia własnych wartości. Jeszcze trochę życia przede mną mam nadzieje i chcę w tym życiu coś zrobić. Mam małe cele, nie rzucam się odrazu na głęboką wodę. Ale tymi małymi kroczkami chcę osiągnąć swój wymarzony cel. Każdy ma jakieś góry do pokonania na swojej drodze. Moja góra jest bardzo wysoka i trudna. Najgorsza w jej pokonaniu jest moja słabość i skłonność do poddawania się, Nie tym razem, tym razem dam radę!
kasiaa.kasiaa
16 listopada 2020, 07:06Data jest idealna 😊 Trzymam kciuki, żeby się udało 😊
Tosinka
16 listopada 2020, 08:40Dziękuję, tym razem musi :)
kasiekw1
16 listopada 2020, 00:19Słowo się rzekło, więc trzymam kciuki, jutro jest bardzo dobry dzień, aby zacząć nowe życie! Powodzenia 👍🏻💪
Tosinka
16 listopada 2020, 08:39Dziękuję :)
Janzja
15 listopada 2020, 22:471 stycznia to każdy zmęczony, 16 listopad to o wiele lepsza data ;). Powodzenia!
Tosinka
16 listopada 2020, 08:38Dzięki, też tak myślę :)