Jest monotonnie ale akurat w tej chwili taki stan mi odpowiada. W domu zamiast harmonii wyłania się coraz większy chaos. Pod ścianami kartony do segregowania szpargałów, walizka, którą już przysposabiam do wyjazdu, płyty, ksiązki, dziecięce rysunki... Tonę! Przywlekam, dajmy na to szufladę, wysypuję jej zawartość na stół i nad kazdą popierdółką muszę przez sekundę do dwóch się zastanowić nim zapadnie decyzja, w którym koszu wyląduje: tym na śmieci czy tym do oddania a może w "szczęsliwym" kartonie, który przepłynie Atlantyk + Morze Północne. Najgorsze jest to, że nie tylko ja ma wrażenie, że większość rzeczy jeszcze się przyda. Moje dzieci tuptają dokładnie tą samą ścieżką i mając 2 kartony: duży na śmieci i o połowę mniejszy do zabrania oszczędzają miejsce w tym większym. Nie obejdzie sie bez selekcji wtórnej, widzę.
Drugie miejsce w moim obecnym życiorysie zajmuje sprzątanie. I tu również nie dryfuję po powierzchni zgrabnym ślzgiem. Owszem, tu także tonę! Szafki kuchenne w połowie wyczyszczone i z zapasów i z brudów. Druga połowa to plan na dzisiaj. Do tego muszę szorować ściany, bo nie ma czasu ani finansów na odmalowanie mieszkania. Tańsza wersja obejmuje gąbkę z wodą oraz płynem a także osobę operującą, czyli, że ja. Pokój dzieci będzie tu wyzwaniem. Trzeba będzie użyć zmasowanej siły. Co gorsza, dziś ma nadejść dofinansowanie od Tomka z Danii i ja z kasiorą idę kupić bilet dla niego na samolot i już mnie to ekscytuje ale z drugiej strony czasu tak mało, że jak ja się wyrobię! Przylot za dwa tygodnie! a ja k... na vitalii!
Dobra. To po trzecie: odchudzanie. W ogóle o tym ie myślę. Od biegania pobolewaja mnie kolana, może zbyt dosadnie powiedziane, bo na razie je po prostu odczuwam. Dlatego w tej chwili marszobieg z naciskiem na marsz ma większą rację bytu. Ok 5 razy w tygodniu startuję. Wczoraj nie maszerowalam, więc dziś idę koniecznie. Waga w okolicy 70. Na pasku może zbyt optymistycznie. Ale wazne że dobrze się czuję, nie grubaśnie i nie szczupło - w normie. Jedzenie kontroluję, szejki zielone lekko mnie już mierzą choć jeszcze przełykam na spokojnie.
I po czwarte, na koniec: bezrobocie. Lubię! To jak wczasy! Nigdy tego wcześniej nie praktykowałam. Juz nawet zainkasowałam pierwszą kuroniówkę. Szybko, bo aplikowałam 22 09 a wczoraj juz pierwsza kaska pojawiła się na koncie. Fajnie, choć wiem, że tylko chwilowo.
Pozdrawiam w drodze powrotnej do moich pilnych porannych zajęć!
anpani
6 października 2015, 11:49Taka mała podpowiedź, oczywista choć nie każdy przez zaćmienie sentymentem o tym pamięta. Żeby nie taszczyć niepotrzebnych sentymentów za te dwie wielkie wody, to takie rzeczy typu obrazek, który namalowało dziecko wystarcz..... obfotografować na pamiątkę :D. Mądruję się ale powiem Ci, że ja robię ostatnio takie porządniejsze porządki i robię je w dni nazwijmy to "przychylne", kiedy to lekką ręką rozstaję się z rzeczami, bibelotami itp. i I TAK muszę robić jeszcze ze 2 segregacje z tego co zostawiłam (za jakiś czas) bo czasami sentyment się odzywa i nie pozwala wywalić. :D Ostatnio tak miałam z moim ukochanym sweterkiem Pana mojego, taki z pierwszej randki i w ogóle mój ukochany :D , nieważne, że rękawy już pozarzynane, szczępią się :D, no sentyment i za przeproszeniem ch. !:D Także życzę powodzenia, bo wiem przez co przechodzisz :D do tego to musi być decyzja ostateczna :D
tomberg
7 października 2015, 10:15Masz rację z obrazkami, nie wszystko muszę taszczyć:) do tego nawet mam skaner! Pozdrawiam