Islandzki ciagle cieszy. Nie opuściłam ani jednych zajęć mimo ze zaczynają sie późnym wieczorem, o 19.30 i trwaja do 21.30. Wyobrazałam sobie że będę po nich zdechłym psiakiem ale nie! Daję rade i z chęcia tam lezę. Biorę głeboki oddech od spraw dzieciowo-Tomkowo-domowych. Mam tez radochę z tego ze robię sobie w głowie porzadki w gramatyce i słownictwie islandzkim i coraz lepiej ogarniam temat. Po 4 latach mieszkania na wypizdówce baaardzo osłuchany człowiek sie robi i słowka, nawet te długaśne dają się wreszcie płópłynnie wypowiedzieć.
Mamy dziś z Tomkiem wieczór wolny od dzieci. Oddajemy je do przechowalni a sami lądujemy na corocznej firmowej imprezie ode mnie z pracy. Będę się z tej okazji stroić i malować. Zabawa bedzie w dyskotekowym stylu i opcjonalnie można sie dostosować wyglądem ale zrobiłam uprzedni rekonesans wśród uczestników i wyszło pstro. Nikt się nie przebiera wiec i my nie bedziemy pajacować. A! koszulę Tomkowi wyprać miała!!!
Juz mnie nie ma...
takaja27
29 października 2011, 20:21z tym islandzkim, bo dla mnie to jest jakis niewypoiadalny jezyk. wystarczyla mi nazwa tego wulkanu, co blokowal loty, i juz mialam dosc :) chociaz norweski to tez nie przelewki :P
ania4795
29 października 2011, 19:25zabawy, myślę że będzie przednia:)
KASANDRAAAA
29 października 2011, 18:47życzę udanej zabawy :)))
calineczkazbajki
29 października 2011, 13:56mi taki odpoczynek od domu też pomaga odetchnąć :)