Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
C.d.1


4 dzień

9.00   serek wiejski z łyżeczką miodu, 1/4 jajka na twardo
12.30 omlet z 2 jajek z i 1 małym pomidorem i koperkiem, jogurt z musem truskawkowym
15.00 3 matijasy + surówka
          ponad 2 szkl. wywaru z lnu
18.00 sałatka z sałaty, pomidora, ogórka i sera feta 12%


Mam wrażenie, choćbym ciągle jadła, ale przynajmniej jem mniej więcej co 3 godziny i zapycham się warzywami.


5 dzień

7.00   płatki z mlekiem
10.00 serek homogenizowany 230kcal
17.00 ziemniaki z cebulką
18.30 3 matijasy

Dzisiejsze 0 C sprawia, że odechciewa się wszystkiego. O dziwo, jedzenie nie należy do kategorii wszystko. Zjadłabym z nudów, na poprawę humoru albo tak  po prostu, bo jestem głodna. Mała porcja płatków to jest coś, co potrafi mnie oszukać na godzinę...i właśnie godzina minęła. Jest kawa, już chłodna, ale jeszcze bez lodu. Koczowanie w obwoźnej chłodni to genialny sposób na pozbawienie energii na kolejne parę godzin. Zajęcia, które normalnie wkurzają, teraz wydają się ratunkiem od zastoju w tym mrozie. Początek października, halloween pewnie będzie już w śniegu.

Koniec marudzenia. Żeby efekt był widoczny, dieta musi trwać jakieś 2-3 miesiące, 6 tygodni to absolutne minimum, żeby coś oprócz wody spadło i nie tak łatwo wróciło. Cała zabawa polega na tym, żeby doprowadzić się do stanu poniżej zeszłorocznego sylwestra. Jeżeli dobrze pamiętam, ważyłam wtedy jakieś 4-5 kg mnie niż teraz, bo już i tak się wypasłam. Nie zmienia to jednak faktu, że Radka zdobyłam właśnie wtedy. A kiecki, którą miałam wtedy na sobie, na pewno bym teraz nie włożyła. Za krótka, za dekolciasta, za duży brzuch pomimo baskinki. Głupie 4-5 kg a już człowiek nie potrafi olać fałdki więcej.

W sumie do góry poszło jakieś 7-8 kg od czerwca 2012, kiedy przestałam palić. Waga rosła na tyle wolno, że wydawało się, że rzucenie palenia nie miało znaczenia. A miało i to spore. Ale nie żałuję, ponad 9 lat trucia się to i tak za dużo. A skoro udało mi się rzucić nałóg, który planowałam mieć do końca życia, to dodaje siły do walki z innymi "wiatrakami", bo jednak da się z nimi wygrać.

Ten pamiętnik bardzo mi pomaga. Mimo że nie jem bardzo mało, nie chwytam się tego, co sobie zakazałam, bo wiem, że będę to musiała tutaj zapisać i będzie mi głupio przed samą sobą.

Zastanawiam się, co sobie zrobić na obiad. Chyba dobrym pomysłem będzie zupa-krem z brokułów. Będę miała na 2 dni. Jutro jakoś dam radę na tych urodzinach a w niedzielę jedziemy na wystawę psów do Rybnika, to wymyślę coś w miarę zdrowego na mieście, choć będzie ciężko. Najwyżej zamiast tortilli zjem jakieś kurczaczki w Mc'u, świętą nie jestem haha :P Zobaczę, może uda się jakoś ominąć weekendowe pokusy.

...................................................

Z brokułowej nici, nie było czasu. Z głodu wszamałam ziemniaki u mamy, bo nic innego niełączmego nie było. Przed chwilą 3 matijasy i to by było na tyle, bo już przed 19, więc już przeboleję do rana. Zatkam się herbatą, ale najpierw jeszcze jest praca do zrobienia. Dzisiaj naturalnie zostało odjęte to, co nadrobię jutro :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.