Cześć!
To trochę dołujące stwierdzić, że kolejny raz podchodzę do tego niekończącego się problemu z nadzieją, że tym razem się uda. Szczególnie, że startuję z wyższego pułapu niż ten, na którym stanęło rok temu. A mówiąc krótko: przytyłam i postanowiłam schudnąć. I jeszcze jedno: mam nadzieję, że tym razem uda mi się nie poddać się i spaść do równych 50!
Biorąc to wszystko pod uwagę, zastanawiałam czy pisać tutaj, bo trochę mi wstyd, ale stwierdziłam, że jednak to zrobię. Przyda mi się trochę motywacji od Was, miło widzieć po prostu, że człowiek nie jest z tym sam :)
Jeśli chodzi o mnie, wygląda to tak: od 3-ech dni (dzisiaj czwarty) jestem na diecie South Beach. Jeśli coś wiecie o niej to fajnie, jeśli nie, radzę wejść na stronę Problem z tym, że w naszej rodzinie raczej zawsze jadło się dużo. Dużo i tłusto. Dlatego to i tak cud moim zdaniem, że ważę tyle ile ważę, bo szczerze mówiąc moje trzy starsze siostry mają nadwagę. Nie jakąś potworną, ale ja się trzymam poniżej tego pułapu, tylko się odchudzam bo chcę po prostu wyglądać lepiej. Swoje też robi to, że mam z kolei trzy przyjaciółki, które (WSZYSTKIE TRZY) mają niedowagę! I to porządną, bo jedna z nich jest wyższa ode mnie, gdzieś 165 wzrostu, a waży 47 kg! Podsumowując: mam spore pokłady motywacji i bardzo chcę, żeby wystarczyły do czasu aż będę ważyć najwięcej 52 kg :) Aż mi się banan pokazał na twarzy jak napisałam tą liczbę! Oczywiście nie poprzestaję na diecie. Ćwiczę z Mel B, od jakiegoś czasu zresztą. Ćwiczyłam różne filmy z nią, a teraz znalazłam playlistę: rozgrzewka, cardio, 20-min na całe ciało i ćwiczenia rozluźniające. Zajmuje to jakieś 45 min. A jak już będę na tyle wyćwiczona że po tych treningach nie będę czuła zmęczenia to będę ćwiczyła te 10-min na brzuch, 10-min nogi itd. Tak to w skrócie wygląda. Troche się czuję, jakbym sie cofnęła w czasie, wiecie? :D I znowu zagłębię się w Wasze historie i poczytam co Wy robicie, żeby osiągnąć swoje cele :) Pa :)