Właściwie tytuł mówi sam za siebie. Teoretycznie nie mam tu już czego szukać, bo zakładana ponad rok temu waga docelowa została osiągnięta, ale wydaje mi się, że to właśnie teraz będę najbardziej potrzebować miejsca na dzielenie się przeżyciami z tego najtrudniejszego etapu wychodzenia z bycia grubaskiem - utrzymania.
Przez kilkanaście tygodni zimą korzystałam z konta na Vitalii, ale później zdecydowałam odciąć się na chwilę od wszelkich tematów związanych ze zdrowym stylem życia i fitnessem w sieci, bo pochłaniając masę sprzecznych informacji i rozmawiając z ludźmi, z których każda osoba była inna i na każdą co innego działało, stawałam się tylko coraz bardziej skołowana i zdezorientowana.
Od jakiegoś czasu śledziłam znowu vitaliowe życie z ukrycia i zatęskniłam za możliwością wygadania się tutaj, zwłaszcza że mam już co nieco do powiedzenia na temat odchudzania - moje formalnie się zakończyło. Formalnie, bo przede mną jeszcze sześć tygodni typowej redukcji i prawdopodobnie zejście do wagi niższej niż na końcówce paska postępów, wszystko w celu spalenia jak największej ilości tłuszczu i wykorzystania w pełni efektywnie czasu zakładanego na początku cyklu redukcyjnego. Uprzedzając pytania: spokojnie, zejście poniżej bezpiecznego progu 18% tłuszczu zdecydowanie mi nie grozi.
Jak to jest mieć wreszcie BMI w normie i nosić rozmiar 36 po dwudziestu dwóch latach odpowiadania "Proszę największy jaki jest" na pytania ekspedientek w sklepach z ciuchami? Powiem szczerze, że... normalnie. Dalej mam takie samo życie jak przed odchudzaniem, taką samą pracę, partnera, studia (i lenia do nauki), obowiązki i znajomych. Pod tym względem absolutnie nic się nie zmieniło, stare życie zostało takie jakie było, czyli fajne. Za to nowe perspektywy jawią się już o wiele sympatyczniej:
- poznaję dużo nowych osób w miejscach związanych ze zdrowym stylem życia (siłownia, fit knajpy i cukiernie, sklepy sportowe, wykłady), mogę pogadać z nimi o sporcie i dietach bez obaw, że zamęczę ich tym tematem
- pierwszy raz w życiu wyczekuję wysokich temperatur, lata, słońca i chodzenia w białych szortach i crop-topach
- kiedy jest chłodno jak teraz, mogę ubierać się na cebulkę i nic mnie nie uwiera, dżinsy nie kojarzą się ze zjeżdżającym z tyłka przy każdym ruchu koszmarem, a stanik nie robi mi drugiej pary cycków na otłuszczonych plecach
- mam ochotę wychodzić z domu, oglądać nowe filmy, jeść nowe rzeczy, dokształcać się w nowych dziedzinach, pracować więcej - normalne życiowe sprawy przestały mnie po prostu męczyć
- włosy, skóra i paznokcie nigdy nie były w lepszej kondycji, a chroniczne biegunki/zaparcia i bóle brzucha nie odwiedziły mnie nawet w ostatnie święta, kiedy jadłam srogie porcje typowych wielkanocnych dań przez trzy dni z rzędu
- wydaję śmiesznie mało na jedzenie, więc budżet wreszcie pozwala mi na niespożywcze zachcianki, kino czy koncerty.
A co jem? Właściwie to... wszystko. Kiedy ktoś mnie o to pyta, dokładnie tak odpowiadam, bo w przeciągu ostatnich kilku tygodni zdarzył się i sernik, i owoce suszone po 20:00, i coca-cola zero... Ale jest kilka produktów, które zawsze mam w kuchni i na których podstawie zazwyczaj komponuję swoją pudełkową dietę. Białka dostarczam najczęściej z cielęciny, jajek i chudych ryb, chociaż awaryjny cycek z kurczaka musi być w zamrażarce na wypadek, gdyby nie chciało mi się akurat bawić z wykrawaniem błonek, ścięgien i tłuszczu cielęcego. Węglowodany to kasze (tak, te glutenowe też, pęczak jęczmienny rządzi!) i ryż brązowy. Tłuszcz to oleje tłoczone na zimno (z ostropestu to mój top of the top) i żółtka jaj. Oczywiście nie zawsze tak było i raczej tak nie zostanie, to tylko udziwnienie na koniec redukcji - moja miłość do orzechów, bekonu i awokado jest zbyt duża, żeby całe życie zadowalać się kulturystyczną łychą oleju lnianego. Chciałabym powiedzieć coś konkretnego na temat owoców, na przykład że ich nie jem, albo o nabiale, że wykluczyłam z diety - w codziennych jadłospisach nie pojawiają tego typu rzeczy, ale od czasu do czasu zdarza mi się zjeść jedno albo drugie (ewentualnie jedno i drugie naraz) i nie powoduje to u mnie większych rewolucji, ale też nie brakuje mi tych produktów na co dzień. Warzywa? Tutaj szaleję najbardziej i jem właściwie wszystkie i do każdego z czterech posiłków - ulubione połączenia to bakłażan z kminem rzymskim, brokuł, z którego różyczki sparzam a głąb zjadam po obraniu na surowo, buraczki surowe z octem balsamicznym i czosnkiem i kalarepa jedzona na surowo po posypaniu wędzoną ostrą papryką. Ostatnio próbowałam szparagów po raz pierwszy, ale cóż, staram się do nich zbytnio nie przywiązywać mimo walorów smakowych i odżywczych, bo nie dość, że sezon na nie krótki, to jeszcze cena przyprawia o palpitację.
Czy mogłabym tak jeść całe życie? Zdecydowanie tak. Zwłaszcza że, jak wspomniałam, normalną sprawą jest mieć chęć na smakołyki od czasu do czasu i mnie też to dotyczy, a wtedy po prostu tę chęć zaspokajam, rzecz jasna kosztem któregoś z przygotowanych akurat na ten dzień pudełeczek. Ale o tym, jak będąc na diecie nie popaść w kompulsywne objadanie się zwane pieszczotliwie cheat dayem, innym razem.
iw-nowa
5 czerwca 2017, 10:21Aż trudno mi sobie Ciebie wyobrazić z większą wagą, masz wymarzoną figurę, świetnie, że trzymasz się osiągniętego celu i robisz to dla siebie. Gratulacje! Witaj ponownie na Vitalii, ja wprawdzie kręcę się od lat wokół wagi max. 68 a min. 60, ale i tak mam co robić. :)) Powodzenia na tym niezwykle trudnym etapie. Też pamiętam, jaka byłam skołowana, kiedy skończyły mi się przepisy Vitalii i nagle trzeba było zacząć wszystko już robić samodzielnie. Ale dawałam radę niemal cały czas, dopiero bardzo trudne przeżycia i choróbska, które mnie dopadły, za burzyły mój plan. Ale już z powrotem jestem na dobrej drodze. Też jestem ciekawa zdjęć przed. Więc jeśli zamieścisz taki wpis, daj znać. :)
silene_1310
5 czerwca 2017, 19:29daję znać o zdjęciach w nowym wpisie :)!
pani_slowik
3 czerwca 2017, 19:46graty za zdrowe podejście do diety i nie poddania się wariacjom świata fit! :D wyglądasz na tyle szczupło, że w życiu bym nawet nie podejrzewała, że mogłaś mieć problemy z wagą - zakładam, że Twój duży rozmiar wynikał bardziej z modelowego wzrostu aniżeli tony zbędnych kilogramów.. to samo tyczy się rozmiarówki w sklepie ;) ile najwięcej ważyłaś? ile zrzuciłaś i w jakim czasie? jest w ogóle coś czego teraz nie jesz wcale, a wcześniej był jakiś taki produkt na porządku dziennym? Twoja redukcja to było typowe MŻ, czy konkretne liczenie kalorii z rozkładem makro itp? jak było z ćwiczeniami? ps. wcześniej Cię nie znałam, ale dzięki Twojemu sukcesowi możesz stać się sporą inspiracją dla walczących tu o lepsze odbicie w lustrze, a przy okazji zdrowie :)
silene_1310
3 czerwca 2017, 20:28A ja Cię kojarzę, nawet kiedyś coś komentowałam na Twoim blogu, którego zresztą regularnie śledzę :). Zaczynając się odchudzać w marcu zeszłego roku ważyłam 104 kg mając ok. 50% tłuszczu w ciele. Przez chwilę (od marca do sierpnia) odchudzałam się sama stosując MŻ i ćwicząc na siłowni, schudłam wtedy niewiele ponad 10 kg. Na sierpień przerwałam treningi i dieta klapła z powodu wyjazdu, we wrześniu wróciłam na siłownię, ale ćwiczyłam zdecydowanie rzadziej i jadłam mniej zdrowo niż przed sierpniową przerwą (facet mi do tej pory wypomina jakie fochy robiłam widząc, że przynosi z zakupów tylko osiem bułek na śniadanie, bo po szybkiej kalkulacji i odjęciu jego czterech, które brał do pracy, wychodziło mi, że ja mogę zjeść tylko dwie maksymalnie), a w październiku trafiłam z wagą 93 kg do trenera personalnego i od tamtej pory on układa mi treningi i dietę, na której trzymam się makroskładników (aczkolwiek rzecz jasna w ramach diety dostaję gotowe plany posiłków z gramaturami, więc nie wymaga to mojego wkładu pracy, tylko zważyć i zjeść), ćwiczę głównie siłowo z rekreacyjnym cardio (tak, żebym w trakcie mogła swobodnie rozmawiać), bo po prostu nie lubię rozsławionych jako jedyne remedium na sadło interwałów, za bardzo mnie męczą :D. Dobra, a teraz lecę czytać, co tam u Ciebie :D.
silene_1310
3 czerwca 2017, 20:38A jeszcze co do produktów, których nie jem: to ciężka sprawa, bo od czasu do czasu pozwalam sobie na co tylko mi przyjdzie ochota, zazwyczaj wliczając to sobie w bilans dzienny/tygodniowy, chociaż na początku odchudzania przerabiałam i dni obżarstwa po 4 000 - 5 000 kcal :D. Jedyny produkt, do którego na sto procent nie wrócę, to słodzone napoje i soki (czyli wszystkie mrożone herbaty, tymbarki, fanty, wody smakowe...), kompletnie bezsensowny nabijacz kalorii, zwłaszcza że w kuchni kurzy mi się sokowirówka. No i ogólnie jedzenie słabej jakości jak zupki chińskie, pasztety, wędliny, gotowe dania z chłodni, pieczywo z marketów i tego typu rzeczy. Wiem już, że to wcale nie jest ani szybsze ani tańsze niż "normalne" jedzenie, o zdrowiu i smaku nawet nie wspominam.
iw-nowa
5 czerwca 2017, 10:28Przeczytałam i ja, teraz wiem o Tobie nieco więcej. Czapki z głów, jak sobie poradziłaś. Co nie znaczy, że teraz nie będzie najtrudniej, bo teraz przed Tobą utrzymanie tego spektakularnego wyniku. Nie jem i nie pijam podobnych rzeczy, co Ty. To w ogóle od lat nie wchodzi w grę. Zawsze podziwiam osoby, które chudną z tak wysokiej wagi, mnie męczy i irytuje już moje odchudzanie tych kilka kg. Jak sobie radziłaś w tym czasie? Akceptowałaś się, czy niekoniecznie? Byłaś przekonana, że Ci się uda, czy miałaś wątpliwości? Byłoby fajnie o tym poczytać. Pozdrowienia!
Greta35
3 czerwca 2017, 14:16Gratulacje :) Jestem pelna podziwu