cały tydzień szło mi świetnie - dieta 1200 kalorii, codzienne treningi na orbitreku
udało mi się wyjść z doła i żyłam sobie tak w wyimaginowanym świecie poznania sprzed 30 lat
niestety... książka przeczytana, nadszedł weekend
a w weekend: nasza 14 rocznica, moje imieniny, andrzejki
żarcie, alkohol, żarcie, alkohol
jutro zaczynam od nowa, ale w przyszłą sobotę znowu idę na imprezę
czy wy też tak macie? całe życie to jedna wielka impreza! jak nie jestem gospodynią, to gościem - niesamowite
ze spraw pozytywnych:
- mam już wszystkie świąteczne prezenty
- kupiłam sobie nowe spodnie, tunikę i kozaki
- definitywnie zdecydowałam się na kolor podłóg do domu
milenos
28 listopada 2011, 10:33trudno!! wydaje mi sie,ze trzeba do tego przywyknąć, że są imprezki w weekend. u mnie gdyby nie praca w weekedny po 12godzin to dokladnie tak samo by wygladało. musisz dzialac w tygodniu - dzieki temu waga nie bedzie rosła.pooookaz prezenty,pliiiisssss. i ciuszki!!
izabelka1976
28 listopada 2011, 10:08echaa, imprezy rzeczywiści niweczą wszysko. Bo w przypadku nas grubasek, mówiąc brutalnie: czego oczy nie widzą, tego d...e nie żal. I to jest ten ból. Wracaj do nas, wracaj!
monieczka
28 listopada 2011, 09:12od kiedy się odchudzam,imprezy to czas wyrzeczeń ale to ciężko każdemu wałkować dlaczego nie chce tego czy tamtego, powinni na mnie spojrzeć i bez zbędnego gadania zrozumieć ;)
AsiaJZ
28 listopada 2011, 08:04weekendy to też moja zmora. Może nie imprezuję, ale nie potrafię w ciągu dwóch dni przypilnować siebie na tyle, żeby w poniedziałek nie mieć wyrzutów sumienia. U Ciebie chociaż przy tym dobrze się bawisz :-) Ale co tam ... trzeba walczyć dalej.
to...ja
28 listopada 2011, 06:24moje życie to nie impreza. To jeden wielki kłopot i problemy. Z jednych wychodzę - w drugie wpadam