cały dziń poza domem. Zero mozliwości paszowego (znaczy niskokalorycznego) gotowania. Jestem zdana na wase, kefir, banana i zupę podejrzanego pochodzenia w barze mlecznym zwanym "Karaluchem". I zimno jest...to na pewno pomaga w spalaniu kalorii:))
to całkiem jak ja.tak zimno,a ja zapychałam po mieście w takim tempie,że omal się nie zagotowałam.na starośc to chyba chłodnica wysiada...a nazwa "Karaluch"to taka inwencja twórcza właściciela,czy -nie daj boże-proroctwo jakie...?
kawuka
1 czerwca 2006, 19:48to całkiem jak ja.tak zimno,a ja zapychałam po mieście w takim tempie,że omal się nie zagotowałam.na starośc to chyba chłodnica wysiada...a nazwa "Karaluch"to taka inwencja twórcza właściciela,czy -nie daj boże-proroctwo jakie...?