Pobudka o 5:32. Dzień oczywiście zaczęłam od kawy, bo czekał mnie intensywny poranek i szalony dzień.
Na początek oczywiście standardowe obowiązki domowe. Opróżnienie zmywarki, umycie jakiś pojedynczych naczyń zalegających w zlewie, powieszenie prania, które zrobiło się w nocy, przygotowanie śniadania dla psa. Mąż pojechał po świeże pieczywo żebym mogła zrobić prowiant na drogę, a ja pod jego nieobecność skończyłam pakować ojca.
Zrobiłam jedzenie i picie na trasę i o 8:00 wyjechaliśmy w drogę. Najpierw kierunek Bydgoszcz, bo musiałam załatwić kilka formalności w siedzibie firmy. Wiedziałam, że chwilę to zajmie więc mąż zawiózł ojca na cmentarz do mamy, a ja spokojnie wypełniłam papiery i złożyłam milion podpisów. Zajęło to półtora godziny. Powiem szczerze, że odwiedziny w firmie nie sprawiają mi radości. Odwykłam od ludzi. Miło było zobaczyć raptem trzy osoby, reszta działu do odstrzału...
Po załatwieniu formalności ruszyliśmy w drogę do Ciechocinka. W aucie zjadłam bułkę i wypiłam herbatę.
W Ciechocinku trzeba było pomóc ojcu. Najpierw zarejestrować się w sanatorium, później odnaleźć jego pokój, wypełnić dokumenty, zaliczyć wizytę u pielęgniarki. Dobrze, że z nim zostaliśmy, bo jak był w gabinecie pielęgniarki to zostałam poproszona, bo tata nie ogarniał jakie leki bierze, na co, kiedy. Nawet podanie numeru telefonu go pokonało.
Po pielęgniarce dostał przydział diety i mógł iść na stołówkę. Po obiedzie miał jeszcze wizytę u lekarza i rozpisanie zabiegów. Spędziliśmy w sanatorium praktycznie cały dzień.
Tata zachowywał się trochę jak małe dziecko, które pierwszy raz zostaje samo w przedszkolu. Bo jak załatwiliśmy wszystko co miał na liście to zaczęliśmy się żegnać, chcieliśmy jeszcze pospacerować po Ciechocinku i w końcu wracać do domu. A ten do nas "to wy nie zostajecie?".
Szybko się ewakuowałam, niech przez trzy tygodnie męczą się z nim w sanatorium. Pewnie przestanie brać leki, bo jak mu się nie przypomni to nie pamięta, pewnie na połowę zajęć nie pójdzie, bo ktoś by musiał go obudzić, ale to nie mój problem. Ma tam opiekę, teraz oni za niego odpowiadają.
Ruszyliśmy na spacer, zaniżyć średnią wieku na deptaku w Ciechocinku. Sami emeryci i my.
W drodze powrotnej do domu zatrzymaliśmy się na MOPie. Zjadłam bułkę i kilka kabanosów, jogurt i winogrono.
Jedzenia starczyło aż nadto, jeszcze przywieźliśmy do domu banany i ciastka. Ale picia było mało.
Wróciliśmy do domu wieczorem i stwierdziliśmy, że będziemy robić nic. Usiedliśmy na kanapie i mówię do męża "słyszysz?". W domu była absolutna cisza. Zero radia, zero TV, nawet ojca kanarek zamilkł. Trzy tygodnie świętego spokoju. Czuję się jakbym to ja wyjechała na wczasy. Chwilo trwaj!
Plan na dzisiaj:
- praca
- 3 godziny szkolenia
- pranie
- skończyć montaż domku ogrodowego
- skończyć montaż szklarni
- posprzątać salon i jadalnię
- rozsady pod lampami potraktować mączką bazaltową
- posprzątać lodówkę ojca, bo połowa produktów niedługo sama z niej wyjdzie...