Ostatnie dni ferii, śniegu tyle co kot napłakał, ale dość mroźno...
Stwierdziłam, że nie będę pisała codziennie, tylko co jakiś czas, gdy będę czuła potrzebę i gdy będzie w ogóle o czym napisać.
Małe sukcesy zbierają się radośnie na moim koncie. Oczywiście jeszcze długa droga przede mną, ale póki co jest okay.
Byłam wczoraj w kinie ze znajomymi i jestem z siebie dumna, bo pierwszy raz chyba w życiu na salę kinową weszłam bez "pyszności" w postaci popcornu i coli. Oczywiście musiałam sobie co chwilę powtarzać, że te "pyszności" to nic dobrego, sama sól, tłuszcz, cukier i w ogóle bleee, nie zdrowe ;) Ale wyszło na dobre i nawet nie skusiłam się, gdy do moich nozdrzy doszedł "cudowny" zapach prażonego popcornu. W dodatku moi znajomi (2/3 znajomych konkretnie) pozwoliło sobie na fast-foodowe żarcie, nawet pytali czy ja i druga koleżanka nie chcemy z nimi, ale odmówiłam :D Było mi łatwiej, że nie ja jedna nie jadłam nic "pysznego" przy stoliku w McDonaldzie... Koleżanka, która także nie jadła, szczuplutka i mogła by sobie pozwolić, ale zdrowo się odżywia i razem na seans kupiłyśmy sobie po prostu bułki w sklepie ;) Ona jakieś słodkie, a ja postawiłam po prostu na ciemne bułki z masą ziaren i ziarenek, pycha ;) No i tak podczas filmu jak zgłodniałam to podjadałam tą swoją zdrową bułeczkę i popijałam wodą mineralną i ani razu nie spojrzałam tęsknie na popcorn laski siedzącej koło mnie ;)
W dodatku udało mi się dogadać z babcią, która dzisiaj na obiad robi kotlety schabowe. Idąc za radą jednej z was (dziękuje <3) poprosiłam po prostu babcię, by jednego dla mnie nie panierowała i nie smażyła, tylko ugotowała po prostu kawałek kurczaka w wodzie i tyle ;) Trzy razy musiałam zapewniać, że tak to wystarczy :D Ale chyba się udało i mam nadzieje, że tak dalej ;)
Babcia kupiła coś takiego co zwie się "biała morwa"... Łykam jedną tabletkę przed jakimś bardziej "węglowodanowym" posiłkiem, jak jest w instruktażu i powiem szczerze, że chyba pomaga... Po pierwsze w ogóle nie czuję pociągu do słodyczy. Nawet o tym nie myślę, a myślałam, że będzie gorzej. No i nie jestem jakoś specjalnie głodna, a zazwyczaj po jakimś czasie od śniadania już mnie ssie... Staram się zmniejszyć porcje, więc mniej jedzonka ląduje w rozciągniętym żołądku, więc spodziewałam się głodu, ale chyba na razie jest okay.
Mam nadzieje, że dalej też będzie tak fajnie :D
Wróciłam ze spaceru 2 godzinnego z tatą i psem... A zaraz lecimy z tatą na piechotę do Auchanu, obiecał mi nowe buty do biegania :D Pokłada we mnie nadzieje, że wreszcie uda mi się schudnąć, mam nadzieje, że tym razem nie rozczaruje jego i siebie ;)
Do następnego napisania i trzymajcie się ciepło ;*