Czwartek także upłynął pod znakiem cukru (2 batoniki i paczka żelek - to pamiętam, bo czy jeszcze coś przez przypadek nie wpadło do paszczy i nie zostało odnotowane, to już nie bardzo). W piątek cały dzień uważałam na słodycze i udało mi się przeżyć cały dzień bez nich. Czyli się da. W sobotę miałam egzamin i zjadłam przed nim banana (wstałam za późno i nie miałam czasu na śniadanie a jak już wróciłam do domu to byłam bez dna i zmieściłby się mi koń z kopytami - jeślibym w ogóle koninę ruszyła :). Dopiero o 20 zaczęło mnie tak mega ssać na słodycze, że zjadłam 1/3 pomelo, pół grejpfruta i 4 herbatniki maślane (kupowane, niby bez oleju palmowego, ale za to z syropem cukru inwertowanego - sama nazwa brzmi już źle). Dzisiaj kupiłam sobie orzechy niesolone, nieprażone, migdały, nerkowce, żurawinę suszoną i rodzynki i to sobie podjadam. Nie wiem, czy oni dodają czegoś do tych rodzynek, ale są bardzo słodkie.
Tak poza tym, to od ostatniego ważenie przybyło mi 1,5kg, czyli brawo ja, oby tak dalej, to znów się obudzę z ręką tam gdzie nie trzeba.
A i jeszcze strasznie chce mi się pić, głównie z rana. Piję wodę, ale mam wrażenie, że mój organizm jej nie "widzi". Bo po wypiciu kilku łyków za chwilę znów mam wrażenie suszy. Pierwsza myśl to za dużo cukru we krwi i organizm chce ją rozcieńczyć, ale zmierzyłam sobie cukier i wyszedł prawidłowy (choć w tej górnej części skali). A później wyłączyłam google, żeby nie wyszukiwać sobie chorób. Teraz już mi się pić nie chce. Zobaczę co będzie jutro rano.
agajeszczeraz
19 lutego 2017, 19:20a ja mam wrazenie ,ze jak mniej myślę o słodkim ,to mniej mi się tego chce. :) Ale to może złudne ,bo wtedy nie zwracam przesadnej uwagi ,że jednak za dużo słodkiego jem :) bo skądś ta waga sie bierze :P haha pokrętne tłumaczenie :)