Myślałam, że sobota rozwala mi plan posiłków, ale prawda jest taka, że niedziela to dopiero "demonter" Planowałam wstać, zjeść normalnie śniadanie, iść do kościoła, zjeść rosół itd...
A tu tak. Śniadanie: banan, kromka chleba z wędliną i mandarynka.Miała być owsianka, było to.
II śniadanie: rosół z kaszą jaglaną. Nałożyłam sobie więcej niż normalnie, żeby nadrobić braki kaloryczne ze śniadania.
Obiad: ziemniaki przysmażone na maśle, mięso gotowane, sałatka ze słoika - wiem, że smażone niezdrowe, ale suchych ziemniaków nie trawię a ziemniaki oznaczały węglowodany.
Podwieczorek: jogurt owocowy z łyżką płatków kukurydzianych (zapchaj-kaloria i zapchaj-węgle)
Kolacja: serek wiejski, pomidor, kromka chleba razowego.
Między II śniadaniem a obiadem trafiła mi się wycieczka rowerowa. Zimno, pada, dlatego krótko i do domu na ciepłą herbatkę. (270kcal spalone)