Obawiałam się tego ważenia, gdyż miałam wrażenie, że waga raczej wzrośnie niż spadnie. Po ostatnim ważeniu miałam kilka dni, w czasie których zjadłabym konia z kopytami i zagryzła krową. I przyznam, że były dni, kiedy jadłam więcej niż normalnie - ale tez bez przesady. Jeszcze wczoraj patrzyłam na roladę z bitą śmietaną i mascarpone i walczyłam ze sobą, bo przecież ma być wynik. Po czym stwierdziłam, że chyba padłam na głowę. I zjadłam. Obcięłam sobie później trochę obiadu, trochę kolacji. Gdybym nie zjadła, to i tak pewnie później bym się kręciła, i próbowała zapchać czymś chęć na to ciasto a tak: zjadłam, cisza i spokój.
Czas na wisienkę mojego dzisiejszego dnia. Weszłam na wagę z nastawieniem, że każde 100g spadku jest super. i mam się cieszyć. Ważyłam się trzy razy przesuwając wagę po podłodze, bo normalnie jej nie wierzyłam. Okazało się, że takich 100g spadków uzbierało się 18 przez te dwa tygodnie. Czyli.... Od dnia 23 lutego pozbyłam się 1,8kg!!! Średnio 0,9kg tygodniowo. Moje udo ma 68cm, czyli nadal jest dębowym pniakiem, ale trochę mniejszym dębowym pniakiem. (chociaż pod względem twardości bardziej przypomina żelka :D). Opona na brzuchu nie drgnęła a moje łydki jak były potężne, tak potężne są dalej. :( Nie wiem co mam z nimi robić, żeby mi trochę zmalały ;/ Ogólnie to dobrze jest, nie ma co się przejmować wpadką, gdy się taka zdarzy, byleby nie zdarzała się codziennie. Tego sobie i Wam życzę.