No i wróciłam.
Wesele.... kiepściusieńkie ale nie mówcie Mojemu Lubemu, bo to w jego rodzinie, nota bene bardzo sympatyczni ludzie. Szału tanecznego nie było, troszkę sztywno przy Jego rodzicach, no nie byłam do końca sobą, bo zazwyczaj bardziej szleję... Więc obyło się bez śpiewów i tańców na stołach.... a i tak już bywało No ale dobra, traktuję to jako obowiązek, więc ok.
Co do jedzenia - nastawiałam się na dyspensę spożywczą i odpoczynek 2-dniowy od diety. I jak ja się zawiodłam... Jedzenie było, lekko mówiąc kiepskie, więc jakoś strasznie się nie obżarłam, większość kalorii pochodziła z wódki. Na razie się nie ważę bo mam @ i nie będzie to miarodajne... Od wczoraj, w każdym razie, powrót do diety...
Śniadanie zjedliśmy wczoraj o 17ej bo nie mogliśmy wygrzebać się z łóżka... Masakra... Śniadaniem były papryki nadziewane tuńczykiem ze śmietaną 10%, oliwkami i cebulką, a potem już same owoce. Zaraz uciekam do pracy, więc spakuję grillowane bakłażany, cukinię i paprykę pod tatziki z jogurtu 0% i do roboty... Pracowite dni przede mną ale potem 4 dni nad morzem...
Najważniejsze, że mniej będę mewy straszyć figurą na plaży...
Cartagina
2 lipca 2013, 22:58Ciekawy przepis na te papryczki, wypróbuję :)
MeggiGirl
2 lipca 2013, 13:48Haha, czyli dobrze, że było kiepsko! :D Dla Twojej figury oczywiście :p