Znowu dobiłam do 71,5 kg. Trudno. Kilka dni temu było 68 po ciężkiej jelitówce, więc na razie dałam sobie taryfę ulgową. Bez przymusu, ale staram się wrócić do zupek. To jednak była dla mnie najlepsza dieta. Mąż mi wczoraj kupił termos do zupek, to będzie trochę łatwiej, jak czekam na dzieci pod szkołą muzyczną :) Energia też powoli wraca, więc może uda mi się wrócić do jakiejkolwiek aktywności fizycznej.
Ta zima i przedwiośnie były dla mnie koszmarne. Zero czasu dla siebie, brak słońca, ciągłe zmęczenie fizyczne i psychiczne, poczucie, że wszystko jest na mojej głowie, co powodowało stres i ciągłe kłótnie z mężem. Idealnie nadal nie jest, ale idzie zdecydowanie ku lepszemu. Pracuję nad moją głową (nie przejmować się sprawami, na które nie mam wpływu, nie przeżywać w kółko starych spraw, myśleć pozytywnie), mam w planie ogarnąć bałagan w domu (bo bałagan w domu= bałagan w głowie), gotuję zupki (rodzina mi je regularnie wyjada :)) i staram się uwierzyć, że jeszcze mi się kiedyś uda zrzucić zbędny balast kilogramowy. Cel jest jasny- nie zabierać tyle tłuszczu na wakacje :) Wszyscy w mojej rodzinie są szczupli i tym bardziej jest mi ciężko wyjść na plażę. Poza tym chcę wreszcie znowu zawiązać buty bez zadyszki, kupić ubranie w rozmiarze 38 i wyglądać w nim dobrze, podobać się sama sobie :)
A jakie u Was postanowienia wiosenne?
ZdrowieJestGit
7 kwietnia 2018, 12:41Zupy jakoś kojarzą mi się z zima.. Ale fajnie że masz na siebie sposób. Wracaj do zdrowia. Trzymam kciuki
Pulherina
21 kwietnia 2018, 09:46Dzięki :) Ja zupkować zaczęłam w zeszłym roku w sierpniu. Do połowy września miałam 7 kg mniej :)