Ani w tył, ani w przód. Nie stoję też w miejscu, bo tu coś ubyło, tu przybyło. Nadal nie wiem, ile ważę, bo nie kupiłam jeszcze nowej baterii do wagi. Po prostu nie miałam kiedy. Czas pędzi jak szalony. W domu bałagan, w pracy zaległości. Nie wiem kiedy to nadganiać. Dzisiaj bym mogła, to jedziemy na urodzinki chrześniaka mojego męża. Na szczęście kuchnię udało mi się wczoraj posprzątać, pranie się już robi kolejne. Zmierzyłam się i zaraz uciekam nadrabiać zaległości do pracy.
Po artykule, w którym przeczytałam, że przy skakaniu na skakance używa się tyle samo mięśni co przy bieganiu, wyjęłam z szafy skakankę. Niestety, kompletnie nie miałam kiedy skakać. Nie satysfakcjonuje mnie ćwiczenie o 1 w nocy, ani o 5 rano, po 4 godzinach snu (z przerwą na karmienie o 3- nie mam siły z tym walczyć na razie, bo szybciej jest dać cycusia i dalej zasnąc ze ssakiem obok). Marzy mi się czas na przeczytanie książki, długi spacer z psem, wypad do lasu, kawa z przyjaciółką. Ale muszę wytrzymać jeszcze trochę. Byle do wakacji!
Mimo to walczę- z własnym apetytem (coraz częściej wygrywam ja), rano biorę zimny prysznic (rany, jakie to okropne!!!! ale jaki brzuszek się robi ładniejszy ), podnosząc coś z podłogi (a przy trójce dzieci coś zawsze się znajdzie) robię grzecznie przysiady. Gdzie mogę, idę pieszo.
Chce mi się ryczeć, bo nie wiem czy dam radę zjechać z brzuchem jeszcze bardziej przed komunią, ale muszę się z tym jakoś pogodzić. Mam nadzieję, że przynajmniej nie dotknie mnie efekt jo-jo, skoro idę takimi małymi kroczkami.
angelisia69
16 kwietnia 2016, 13:36troszke pod gorke,ale mimo wszystko sie starasz a to jest najwazniejsze!Tu przysiad tam kroczki i jakas aktywnosc jest.Pilnuj jedzenia to i brzuszek zleci,bo na brzuch najwazniejsza jest dieta.Powodzenia