Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
99! #59


Pierwszy raz nie wiem od czego zacząć. Nie mogę znaleźć odpowiednich słów, ale może po prostu to powiem tak jak zwykle. 

Wczoraj waga pokazała 99,75.

Udało się. Naprawdę się udało. Zeszłam do dwucyfrowej wagi. 

Dziś już nie było tak wspaniale, bo miałam totalnie zły dzień wczoraj jeśli chodzi o pilnowanie diety ale o tym opowiem wam w dalszej części wpisu. 

Wczorajszy wynik mógł mieć dużo wspólnego z okrutnym zatruciem jakie złapało mnie dzień wcześniej wieczorem. Coś mi tak poszkodziło, że myślałam że mój czas na tej ziemi dobiegł końca. Przypuszczam że mogła być to burrata, którą kupiłam bo bardzo chciałam jej spróbować. Jestem wielką fanką serów, żołtych, pleśniowych, no wszystkich. Więc jak na serowego smakosza przystało, uznałam że zrobię sobie tą przyjemność i spróbuję odrobine. Jestem na diecie 1700kcal więc doszłam do wniosku że dodatkowe 100kcal nie zrobi mi zbyt wielkiej krzywdy. Jak się okazało, ma ponad 200 w jednej małej kulce, więc zjadłam pół. Zaskakująco łatwo przyszło mi opanowanie się i nie zjedzenie całej. Drugie pół zostawiłam mężowi, żeby też spróbował. Skończyło sie  jednak tak, że wznosząc "na kiblu" modły do nieba żeby ten koszmar się skończył nie sądziłam że moje prośby zostaną wysłuchane z nawiązką. 😁 W każdym razie poszłam spać umęczona, ale zadowolona bo zmotywowałam się wieczorem na małe szaleństwo w postaci kręcenia hula hopem. Oczywiście należę do tych sierot, które nie potrafią zrobić więcej niż kilka obrotów, ale myślę że ciągłe schylanie się żeby podnieść koło też robi swoje. No i tak stałam sobie oglądając kolejne moje netflixowe uzależnienie (Designated survivor - polecam!) i podnosiłam to dziadostwo. Było fajnie, ale siniaki gwarantowane. Już to przerabiałam kilka lat temu po zakupie, bo to ten hula hop z wypustkami.  Ciężki, duży, no i o wiele łatwiejszy w obsłudze niż ten pastikowy, bo tamtym to nawet raz bym nie zakręciła (wiem, bo jak kupiłam ten duży, to kupiłam też ten zwykły plastikowy mały). Potwierdzone info.


Wstałam rano i oczywiście po porannej toalecie popędziłam na wagę. Wynik jak powyżej. Wysłałam męża po telefon, bo moją pierwszą myślą było to, że muszę powiedzieć mamie. No i pochwaliłam się oczywiście! Choć powiem szczerze, że totalnie w to nie mogłam uwierzyć. Jeszcze parę dni temu miałam w swojej głowie blokady i uporczywe myśli o tym że to nie jest możliwe żeby się udało, że nigdy nie zobaczę nic poniżej 100, że jakimś magicznym cudem ta dobra passa się skończy. Jednak mimo tych myśli ścisnełam poślady i zaczęłam na nowo liczyć butelki z wodą, żeby te 2l były. To naprawdę musi być bardzo ważne bo jak to zaniedbałam to mam wrażenie że spadek był mniejszy. Ale wracając, po radosnym poranku przyszła pora na obowiązki i przyjemności innego typu. Pojechaliśmy z samego rana na zakupy spożywcze, później rozładunek w domu, zmiana pampersa Młodej, drugie śniadanie i jazda dalej. Z racji nadchodzącego wyjazdu do Polski zaplanowaliśmy tego dnia także zakupy dla rodziny. Wiecie, dla rodziców chemia, dla brata trochę słodyczy, może jakiś ciuch jak się trafi coś fajnego. No i wyszło na to że do 19 nie było nas w domu, a co za tym idzie, nie mieliśmy przy sobie jedzenia, bo dzień wcześniej zamiast gotować wieczorem, wybrałam serial i hula hop. Młodej oczywiście zapewniliśmy jedzonko, ale jeśli chodzi o nas to zaplanowaliśmy że skoro tak, to pozwolimy sobie na małą pizze albo po połówce burgera po powrocie do domu. 

Oczywiście nie doszło to do skutku, bo jesteśmy cymbałami bez gotówki, a w miejscu w którym chcieliśmy zamówić jedzenie nie można płacić kartą. Czy to był znak z niebios? Być może. Czy jestem rozczarowana że nie zjadłam włoskiej pizzy od włoskiego alvaro? Absolutnie nie. 🤪

Zakupy okazały się jak najbardziej udane, mąż i córka są gotowi na lato i wakacje. Zostałam tylko ja, ale ja uznałam że nie chce nic jeszcze kupować, poczekam jeszcze te 3 tygodnie. Liczę na większą zmianę. Szaleć i tak nie będę, tylko istne minimum, bo przecież planuje schudnąć jeszcze więcej. Jednak przez moje ostatnie szaleństwa na vinted (sprzedałam prawie wszystko z mojej szafy, bo mi się nie podobało, bo poliester, bo za małe a jak już schudnę to nie chcę nosić rzeczy sprzed 7 lat)  okazało się że nie mam za bardzo w co się ubrać. No trudno. Na strojenie się jeszcze przyjdzie czas, teraz musze myśleć praktycznie i nie wyrzucać pieniędzy w błoto. Bo po co kupować coś na chwile a później to sprzedawać dużo taniej? 

Całe szczęście największą radość sprawia mi kupowanie rzeczy córce, a ją ubraliśmy bardzo sensownie. Te bobaskowe rzeczy są takie piękne, że wszystko bym kupiła najchętniej, ale postawiłam wczoraj na rozsądek, a raczej jego dolną granice.  Po powrocie nogi wchodziły mi dosłownie do tyłka, nie miałam na nic siły ale razem z mężem przygotowaliśmy jedzenie na dziś, żeby w razie jak nam znowu obije i gdzieś pojedziemy to żeby nie głodzić się znów pół dnia tylko jednak żeby dbać o to jedzenie i dobre nawyki. A tak się składa, że mamy w planach kolejny aktywny dzień, więc naprawdę jestem wdzięczna za to że nie oddaliśmy się po prostu leżeniu na kanapie. Jednak cały dzień z małą ilością wody, jedzenia i brakiem problemów żołądkowych zaowocował dziś rano wagą 99,95. Tak jak pisałam na początku, nie tak wspaniale jak wczoraj, ale nadal poniżej 100. Do czwartku już nie chcę sprawdzać, bo wiadomo, waga może się jeszcze zwiększyć przez cykl czy po prostu układ gwiazd na niebie (🤡),  a ja nie chcę widzieć żadnej 3cyfrowej liczby. Już nigdy więcej. Dlatego cierpliwie nie zmieniam wagi na pasku, choć nie powiem, bardzo mnie kusi. W razie jakby jednak coś nie poszło zgodnie z planem, nie chcę później robić kroku  w tył. Ale napisać to wszystko musiałam, bo tak bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa.

Idę po więcej. Niedługo pierwsze -10kg wpadnie do moich życiowych osiągnięć. To śmieszne, ale tak jak wcześniej mówiłam, nigdy nie schudłam tyle na świadomej diecie. Kiedyś udało mi się schudnąć w mniej chwalebny sposób - stresem i wyjazdem za granicę. Ale tego akurat nie polecam, bo przez brak jedzenia i ciężką pracę schudłam szybko, ale za to równie szybko po powrocie do domu odzyskałam z nawiązką to co straciłam. 

Dzięki za wszystkim co trzymają/trzymali kciuki. To naprawdę bardzo miłe wiedzieć, że jest tam ktoś po drugiej stronie kto mi kibicuje. 

Ja za was wszystkie też mocno trzymam kciuki, czytam wasze pamiętniki i żyję tym odchudzaniem z wami :) Ściskam!

  • PACZEK100

    PACZEK100

    15 maja 2023, 12:00

    Gratuluję!

    • Perverse

      Perverse

      15 maja 2023, 13:48

      Dziękuję! 🥺🌸

  • Laura2014

    Laura2014

    14 maja 2023, 10:47

    Ściskam i gratuluję.❤️ Niedługo będzie Jeszcze mniej i mniej.

    • Perverse

      Perverse

      15 maja 2023, 08:32

      Oby tak było ☀️

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.