Wczoraj odpadłam od diety. To działa jak u alkoholika. Jak tylko nagromadzi się troche różnych problemów - prawdziwych i wydumanych- to ja rzucam się na żarcie. Gdzieś siedzi we mnie zakodowana durna wiara, że jedzeniem sie do wszystko naprawić . Jak u alkoholika wiara ,że świat jest piekniejszy po wódzie Tym razem było ciut lepiej, bo momentami zastanawiałam się ile to też kalorii wpycham w siebie.
To nie zmienia jednak faktu,że mój upadek był tak totalny ,że na zakończenie dnia pożarłam baton o wdzięczniej nazwie Pawełek.Najśmieszniejsze jest to ,że ja nie lubię czekolady, nie jadam czekolady , jest mi niedobrze jak nie daj bosze ją zjem. A zeżarłam. Druga sprawa - fatalna - to w ramach tego umartwiana wypaliłam znowu 2 paczki. Myślałam wieczorem , że padnę, cisnienie mi skoczyło i takie tam.
Jednym słowem pełna klęska.
Ale co mi tam , to tylko potknięcie. Włażę oczywiście na wagę codziennie i to jest jedyna dobra wiadomość , bo powoli, ale ciągle jest mnie mniej.
W sobotę powinnam być sama z siebie dumna , mimo tych wszystkich zapaści.
Bo myślę ,że najwazniejsze to sie nie zniechęcać , mimo wszystkich przeciwności , kłod rzucanych pod nogi , przez , życie, najbliżych no i te najgorsze , które sama sobie rzucam pod nogi.
I pewnie nie odkryje prochu , jak napiszę, że najważniejsza w odchudzaniu jest konsekwencja , bez wzgledu na wszystko. I to jest chyba najtrudniejsze.